Na informację o tym, że premier Mateusz Morawiecki, w związku z hybrydową agresją rosyjsko – białoruską, zamierza odwiedzić kilka europejskich stolic, część opozycji zareagowała twierdzeniem, że „zamiast jeździć powinien się zajmować sprawami kraju”.
To, w jaki sposób obecny prezes Rady Ministrów zamierza zrealizować swój plan, zapewne nie mogło się pomieścić w głowach ludzi z kręgu Donalda Tuska. Czyli człowieka, który w czasie sprawowania urzędu premiera na weekendy rządowym samolotem leciał często już w czwartek, niejednokrotnie wracając z nich dopiero we wtorek. Tymczasem Mateusz Morawiecki na pierwsze wizyty zagraniczne poświęcił niedzielę 21 listopada, w czasie której lądował po kolei w Rydze, Tallinie i Wilnie. W ciągu jednego dnia odwiedził więc trzy europejskie stolice, spotykając się kolejno z premierami Estonii, Litwy i Łotwy, . W każdym z tych państw, wraz z każdym z szefów rządów, wydane zostało wspólne oświadczenie w sprawie hybrydowych ataków, przeprowadzanych przez reżimy kontynuujące politykę imperialną na obszarze posowieckim.
Trzy zagraniczne wizyty w ciągu jednego dnia to wydarzenie o charakterze rekordu, mówiące bardzo wiele o dynamice i skali pracy, realizowanej przez obecnego szefa polskiego rządu. Fakt ten nie pozostał niezauważony – mnóstwo komentarzy w bardzo wielu krajach kontynentu podkreśla zdecydowanie, z jakim działa dzisiejsza Polska, zarazem wskazując na to, jak zwarty jest front obrony przed agresją ze strony satrapii Putina i Łukaszenki.
Dodać jeszcze warto, że na koniec tej samej niedzieli, choć już w godzinach nocnych, premier Mateusz Morawiecki zdołał jeszcze dotrzeć na wschodnie rubieże naszego kraju, by spotkać się z żołnierzami strzegącymi granicy przed migracyjnym naporem, organizowanym przez nieprzyjazne reżimy z Moskwy i Mińska.
AA