Przed paroma laty ogromnym echem odbiła się wystawa malarstwa Ignacego Czwartosa. Malarz ten w postkomunistycznym UBekistanie spychany był na margines, pomijany, zamilczany a jeśli o nim mówiono to zwykle zarzucając mu polityczną niepoprawność lub rzekomo „nadmierne eksponowanie polskiego cierpiętnictwa”. Zaraz jednak po tym, kiedy płótna Czwartosa wyeksponowane zostały w warszawskiej Zachęcie, zobaczyć ją przybywały niezliczone tłumy. Przyjeżdżano na nią z całej Polski a wśród komentarzy najczęściej pojawiało się pełne zdumienia pytanie: „To my mamy takich artystów”?
Ignacy Czwartos to uczeń Jerzego Nowosielskiego, choć więcej w jego twórczości dostrzec można wpływów powojennych cykli zmarłego w 1957 roku Andrzeja Wróblewskiego. Obrazy, które mogliśmy okazję oglądać w Zachęcie, czasem wręcz robią wrażenie kontynuacji prac Wróblewskiego, tematyką ograniczonych do martyrologii Polaków pod okupacją niemiecką. Czwartos jakby uzupełnił je o płótna przedstawiające najbardziej znanych oprawców z Auschwitz Birkenau, nad którymi umieszczone zostały wypisane szwabachą niemieckojęzyczne zdania w rodzaju „Witamy w naszym świecie, w którym praca czyni wolnym” lub „Serdecznie zapraszamy do gazu”. Już samo przypominanie tak oczywistej prawdy, że fabryki śmierci zbudowane na Majdanku, w Sztutowie, Rogoźnicy, Oświęcimiu i setkach innych miejsc to pomniki niemieckiej kultury, ściągało na Czwartosa gromy. Niedawne ekscesy, z udziałem niemieckich władz i policji zorganizowane w jednym z ośrodków eksterminacji na terenie RFN, dobitnie wyjaśniają dlaczego. Polityka historyczna naszego zachodniego sąsiada osiąga już bowiem takie stadium oszczerstwa, w którym to Polaków można zaliczać do oprawców a z Niemców czynić główne ofiary nazizmu i II wojny światowej. Niemcy, które kręcą najpodlej zakłamane filmy a z murów zdejmują tablice upamiętniające polskie ofiary niemieckich zbrodni, coraz większy też wpływ mają na kształt również polskiej narodowej pamięci. Od kilkudziesięciu lat w swoich szkołach całą historię II wojny światowej załatwiają dwoma, do cna oczywiście załganymi lekcjami historii. W Polskich szkołach to samo urzeczywistnia dziś minister Nowacka (jakże słusznie nazywana Barbarią a nie – Barbarą).
U Ignacego Czwartosa tragedia XX – wiecznej polskiej historii nie kończy się na II wojnie światowej. Jego twórczość podejmuje też nie tylko temat walki z drugim, czyli sowieckim agresorem oraz jakże przecież licznych Polaków wymordowanych przez Sowietów. Zarazem płótna Czwartosa układają się w cykl nie kończący się na roku 1945. Tematyką dalszego ciągu obrazów jest eksterminacja, kontynuowana przecież przez paręnaście powojennych lat. Do roku 1956 z rąk komunistycznych oprawców zginęło nie mniej, niż kilkadziesiąt (niektórzy historycy wymieniają liczbę 150 tys.) tysięcy walczących o wolność Polaków. O tej tragedii opowiada cały szereg obrazów Czwartosa.
Artysta wydobyty z marginesu, na jaki przez dziesięciolecia spychały go postkomunistyczne kliki, wolą najznakomitszych przedstawicieli współczesnego malarstwa oraz do 13 grudnia ubiegłego roku kierujących Ministerstwem Kultury – został reprezentantem Polski na tegorocznym weneckim Biennale. Reżim Donalda Tuska nie byłby jednak sobą, gdyby nie usiłował tego zmienić. I zrobił to rękami osobnika niezdolnego do zachowań lepszych od słonia siejącego zniszczenie w składzie porcelany. Barłomiej Sienkiewicz, bo o nim przecież mowa, niemal w przeddzień otwarcia kolejnej edycji największego wydarzenia w świecie współczesnych sztuk plastycznych, wycofał zgłoszoną kilka miesięcy wcześniej ekspozycję Czwartosa. Zupełnie jakby nie pojmował, że tym sposobem jedynie spotęguje zainteresowanie twórczością szykanowanego artysty. Nagle też okazało się, że dosłownie kilkanaście metrów od głównych sal ekspozycyjnych weneckiego Biennale ma swój lokal zasiedziała w Wenecji, zamożna polska rodzina. I to w należącym do niej lokalu wystawione zostały prace wybitnego i znów prześladowanego polskiego malarza. Reklamę wystawie tej zrobiła sama decyzja Tuska i Sienkiewicza, więc by zobaczyć obrazy Czwartosa codziennie przychodzą tłumy.
Jak widać sklecony przez Tuska rząd krańcowych miernot nie jest zdolny poruszać się bez potykania się o swe własne nogi. Każdy jego krok – to działanie na szkodę Polski. Poczynania przygłupów mają też jednak i taką cechę, że oferma konstruująca swoje kolejne draństwo potrafi nadrepnąć na grabie i huknąć nimi w swój własny pusty łeb. Pozostaje kreaturom tym życzyć, by ich kolejne łajdactwa też okazały się korzystne dla Polski a dla nich – jak najbardziej zgubne.
Artur Adamski