Miał rację Cyceron twierdząc, że historia to nauczycielka życia. Bo i któż z nas nie słyszał stwierdzeń, lub osobiście nie doświadczał tego, że „to wszystko już było”? Od zarania dziejów ludzkie zbiorowości wykazują permanentną tendencję do dryfowania, do postrzegania chorych idei jako wartościowych drogowskazów, do pokładania nadziei w nie kończących się korowodach nikczemników. Do popełniania tych samych błędów. Pół biedy, jeśli w porę potrafi się przejrzeć na oczy. A co będzie, jeśli za którymś razem z takiego letargu przebudzić się nie zdążymy?
Są w dziejach świata sprawy i myśli, które nigdy nie tracą swej aktualności. Jeśli zastanowić się nad Ewangeliami nie sposób nie być pod wrażeniem niesłychanej wręcz spójności tego, co w nich zawarte. Są jak kwintesencja wiedzy o człowieku, jak wielka i niedościgle genialna antropologia uwzględniająca wszystko, co w jednostce i zbiorowości istotne. Jak najdoskonalsza z definicji człowieka, uwzględniająca wszystkie jego niezbywalne składniki. A przy swej mistrzowskiej, dosłownie nieziemskiej przenikliwości, w swej warstwie najbardziej zasadniczej nie jest dziełem przerastającym percepcyjne zdolności człowieka. Więcej to, niż genialne a jakby obliczone na zwykły (o ile tu może być mowa o jakiejkolwiek zwykłości) ludzki rozum.
Dzieje myśli to w wielkiej mierze także ogromny śmietnik przeróżnych aberracji. Diabelsko inteligentni szarlatani w rodzaju Woltera czy de Sada ciągle uwodzą błyskotliwością, ale taką rodem z piekła, podłą i wiodącą na zatracenie. Są jednak i tacy, których Edward Schure nazwał wielkimi wtajemniczonymi – geniusze o umysłach z pierwiastkami czegoś wręcz boskiego. I są ludzie pełni nie tylko gruntownej, książkowej wiedzy, z umysłami szlachetnymi i mądrymi, których wypowiedzi godne są uwagi bez względu na to, jak wiele od ich wyrażenia wieków już minęło. Mamy takich wśród ojców i doktorów Kościoła i mamy wśród rodzimych, polskich myślicieli. Piotr Skarga, Adam Mickiewicz, Zygmunt Krasiński, Adolf Bocheński i całkiem spore grono innych. Tych, którzy całe pokolenia przed nami mówili jakby wprost do nas o tym, co dziś jak najbardziej aktualne. Mówili mądrze, przenikliwie, szlachetnie. Nie przypadkiem zawsze – mówili w oparciu o te treści, które spisali dla nas natchnieni autorzy Ewangelii.
O tym, jak podążać swymi życiowymi ścieżkami kilkadziesiąt lat temu pisał też Josemaria Escriva de Balaguer. W jednej z sentencji jego książki pt. „Droga” pisze on o sytuacji jakby najściślej odpowiadającej politycznej rzeczywistości, jaka do Polski wróciła 13 grudnia 2023 roku. Josemaria Escriva mówi właśnie o takich, co „mózgi mają wypełnione czymś, czego nie godzi się nazwać myślą”. O „udających mędrców i osiągających stanowiska, do których nigdy dojść nie powinni”.
I cienia wątpliwości mieć nie można, że są to słowa najściślej odnoszące się także właśnie do Koalicji 13 Grudnia. Josemaria Escriva jasno bowiem stwierdza, że chodzi o „nieprzyjaciół Pana Boga”. Zgadza się więc najściślej wszystko. Wojna wypowiedziana nienarodzonym, Kościołowi, nauce religii… Decyzje o sprowadzeniu wielotysięcznych rzesz wrogów chrześcijaństwa, wymazywaniu z nauczania treści dla naszej cywilizacyjnej tożsamości fundamentalnych… A przede wszystkim uparte forsowanie wtopienia Polski w pangermański ład, mający na naszym kontynencie przekreślić wszystko, co od grubo ponad tysiąclecia stanowi na nim istotę europejskiego Universum…
Żartobliwa metafora o lemingach masowo podążających w kierunku zbiorowego samobójstwa ostatecznie przestaje być śmieszna. Kiedy pozwala się na zapomnienie prawd płynących z Ewangelii, kiedy nie zna się wyrosłych na niej prawd choćby takich, jakie w „Drodze” wyraził Josemaria Escriva, szybko zostaje się wtłoczonym w tłuszczę prowadzoną przez ślepców oszalałych eskalacją własnego egoizmu. A wtedy nieuchronnie jest się doprowadzanym na bezdroża pozbawione wszelkiej nadziei. Takie, które prowadzą jedynie ku samozatraceniu.
Artur Adamski