Jeden z największych papieży i zarazem największych z Polaków pozostawił po sobie dziedzictwo o skali chyba niemożliwej do oszacowania. Przed laty kupiłem ogromną księgę pełną cytatów z wypowiedzi naszego rodaka – ojca świętego. Niemal półtora tysiąca stron a i tak szybko okazało się, jak bardzo zbiór ten jest niepełny.
Nie wiem, czy nie pamiętający tamtych czasów są w stanie pojąć, czym było dla nas wyniesienie kardynała Karola Wojtyły na tron papieski. Już same wspomnienia o tym, jak to niezwykłe wydarzenie przeżywaliśmy, byłyby warte zebrania, spisania, utrwalenia. Bo same wydarzenia późnego popołudnia i wieczoru 16 października roku 1978, do jakich dochodziło między milionami zwykłych Polaków, mówią bardzo wiele o naszym narodzie, jego kondycji, świadomości, duchowości. Miałem wtedy czternaście lat, wraz z rodzicami i bratem mieszkałem w mikroskopijnym mieszkanku na dziewiątym piętrze jednego z typowych wrocławskich, gomułkowskich bloków. Nie dość, że mikroskopijnym, to jeszcze zagraconym meblami do większego mieszkania, do którego od dziesięciu lat mieliśmy się przeprowadzić, ale nie przeprowadziliśmy się także przez następne dziesięć. Bo tak wyglądało peerelowskie budownictwo mieszkaniowe, tak się na przydział jakiegokolwiek lokum wtedy czekało. Nie kochałem telewizyjnych wiadomości, ale zawsze miałem „głód informacji”, więc „Dzienniki Telewizyjne” oglądałem. Tuż przed 19.30 włączyłem więc telewizor, oczywiście spodziewając się tego, czym one zawsze się zaczynały. Czyli codziennej „mantry” o tym, co tego dnia, oczywiście dla dobra nas wszystkich, robił towarzysz pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek. Na widok jednak tego, od czego 16 października 1978 roku zaczął się „Dziennik” wstałem i w osłupieniu wlepiłem oczy w ekran. Po czołówkowym sygnale „Dziennika” pojawił się bowiem obraz watykańskiego Placu Świętego Piotra. W głowie mi się nie mogło pomieścić, dlaczego komuniści pokazują coś takiego. Widywało się w programach komunistycznej telewizji bardzo wiele, ale przecież nie miejsca święte dla ludzi Kościoła. Minęło może pół minuty, kiedy z telewizorowego głośnika usłyszałem zdanie, które zapamiętam do końca swojego życia: „Za chwilę zobaczymy biały dym oznaczający wybór nowego papieża…” Teraz już kręcąc głową mówiłem głośno: „Co? Co? Co? Oni zaczynają swój dziennik od wiadomości z Watykanu?!” „Mega – bomby”, jaką okazać się miało następne zdanie, ciągle się nie spodziewałem. A brzmiała ona: „Kolegium kardynalskie postanowiło o wyborze na papieża kardynała metropolity krakowskiego Karola Wojtyły.” W tym momencie na ekranie pojawił się fotograficzny portret nowego ojca świętego a ja wydarłem się na całe gardło: „Polak został papieżem! Polak papieżem!!” Na ten dźwięk z naszej ślepej mini – kuchenki wydobywać się zaczął mój równie tą wiadomością oszołomiony ojciec. „Polak? Nasz Polak papieżem? To niesłychane, niemożliwe…” A ja wrzeszczałem dalej: „Popatrz, naprawdę, mówią o tym!” Na ekranie telewizora o sprawie tej mówił ten najsympatyczniejszy z ówczesnych spikerów. I od razu widać było, że i on się cieszy! Funkcjonariuszowi komunistycznej propagandy gęba się śmiała na wiadomość o wyborze papieża – Polaka!” Spikera tego widzieliśmy wtedy ostatni raz w życiu. To, że nie potrafił ukryć swej osobistej radości z wyniesienia rodaka na tron Piotrowy nie umknęło nadzorcom aparatu propagandy. Był to więc ostatni „Dzienniki”, jaki prowadził. A my? My wtedy tańczyliśmy. Obijając się o meble skakaliśmy w naszym malutkim mieszkanku. Przez ściany słychać było, że sąsiedzi reagują podobnie. Po chwili wszyscy byliśmy na korytarzu. Śmialiśmy się i ściskaliśmy, uwierzyć nie mogliśmy w to, co się wydarzyło.
A po dniach oszołomienia, w których na każdym niemal kroku dostrzec też można było, że wszyscy są jakby bardziej radośni a czasem, że wręcz „skrzydła im urosły”, zaczęliśmy się wsłuchiwać w słowa naszego papieża. Oczywiście ciągle ożywczy i napawający wielką nadzieją był ten dar jakby dany wprost z Nieba nam wszystkim – zdeptanym, wybiedzonym, zdegradowanym, zniewolonym. Bo takimi byliśmy w czasach PRL – u, które były przecież czasami narodowej niewoli.
Bardzo wiele słów naszego papieża przeszło do historii, wiele jest pamiętanych. Wiele razy przekonałem się jednak, że ten skarbiec myśli Karola Wojtyły i Jana Pawła Wielkiego jest jeszcze większy, że słów godnych wielkiego namysłu wypowiedział jeszcze więcej. Pamiętam taką sytuację z drugiej pielgrzymki do ojczyzny, którą w części śledziłem na ekranie telewizora. W programie któregoś dnia wydarzyło się chyba coś niezaplanowanego, bo zamiast słów ojca świętego, długo mówiącego do dwojga sędziwych ludzi, telewidzom dane było jedynie słyszeć jakiś komentarz spikera. Po latach, dzięki jednego z księży, zagadka ta dla mnie się rozwiązała. Tych dwoje starszych ludzi to byli niegdysiejsi więźniowie niemieckiego obozu Auschwitz. Punktu tego rzeczywiście nie było w programie uzgodnionym z telewizją a i papież o tym, że dojdzie do tego spotkania, dowiedział się tuż przed nim. Mówił więc w sposób spontaniczny, słowami w żaden sposób nie przygotowanymi. A jednak były to słowa genialne, przejmujące, niezwykle mądre i niecodzienne. Pamiętam, że kiedy je usłyszałem to pomyślałem: „Boże, jak to dobrze, że ktoś je wtedy utrwalił. Niezaplanowane, jakby przypadkowe a tak niepowtarzalne i ważne!”
W 1983 roku na wrocławskich Partynicach słuchałem przejmujących słów o świętej Jadwidze Śląskiej i wielkim dziele Piastów tej ziemi. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak doskonałym wykładem o naszym narodowym i moim osobistym związku właśnie z tą częścią naszej ojczyzny. Cztery lata później w Gdańsku o tym, że „każdy z nas ma swoje Westerplatte, pewien wymiar zadań, w których nie można zawieść, od wierności którym nie można zde- zer – te – rować!” Wszyscy przeżyliśmy wiele słów naszego ojca świętego. Takich, które w nas zostały, które do nas wracają. A wartych poznania i refleksji zostawił nam przecież o wiele więcej.
Wydawnictwo Biały Kruk oddało właśnie w nasze ręce książkę Jolanty Sosnowskiej pt. „Święty Prorok”, w głównej mierze poświęcone właśnie tym wypowiedziom polskiego papieża, które znane są mniej. Każdy, kto do nich sięgnie, nie uniknie wniosku, że skarb, jaki po sobie zostawił największy z naszych rodaków, jest jeszcze bogatszy, niż myśleliśmy.
Artur Adamski