8,3 C
Warszawa
niedziela, 28 kwietnia, 2024

TAJEMNICA RÓŻANEGO DOMU – MARTA RAER

26,463FaniLubię

Przypomnienie: Laureatka naszego konkursu kontynuuje opowiadanie. Młody Wilhelm pochował ojca i próbuje poradzić sobie z wszystkimi targającymi emocjami. Później w czasie rozmowy brat sugeruje mu, że on nadal nie wie wszystkiego o swoim rodzicielu. Wilhelm snuje refleksje nad grobem. Po miesiącu decyduje się uporządkować rzeczy ojca. Pragnie dostać się do tajemniczej szuflady pod biurkiem, gdzie brat ukrywał wszystkie zapiski ojca z czasu jego choroby, gdy wszystkim się zdawało, że postradał zmysły. Młodzieniec wspomina jak dzielona z ojcem tajemnica wyniszczała jego brata i jak zazdrośnie strzegli przed nim swojego sekretu. Ku własnemu zaskoczeniu skrytka jest pusta. Wilhelm zakłada, że to jego brat Fryderyk usunął wszelkie ślady choroby umysłowej ojca. Już ma odejść, gdy na ziemi znajduje folder sanatorium w Różannej. Tydzień później Wilhelm wymawiając się chęcią zażycia wypoczynku, udaje się do wspomnianej miejscowości. Podróżując napotkaną przypadkiem dorożką ma proroczy sen zawierający kolejne ostrzeżenia. Z niejakim trudem dociera do miejscowej karczmy, gdzie nie jest witany zbyt serdecznie.

***

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Wilhelm budzi się dopiero rankiem i z trudem próbuje sobie przypomnieć wydarzenia ostatniej nocy. Gospodyni wygląda na poważnie zatroskaną o jego zdrowie. Kobieta podaje śniadanie, lecz nie odpowiada na pytania, aż wreszcie młodzieniec chwyta ją za rękę i czuje jakby ukłucie różanego pnącza. Rusłana opowiada o tym jak została naznaczona na szamankę. Opowiada też historię jednej ze swoich poprzedniczek i jej ukochanego, który chciał ją zatrzymać tylko dla siebie. Opowiada też o powstaniu sanatorium. Wilhelm prosi, by tym razem mógł asystować przy nocnym rytuale.

Czyliż majaczyłem coś przez sen, czy też dojrzał na mych ustach jakiś wyraz bazyliszkowy, nie wiedziałem i jak sądzę nigdy nie będzie mi dane poznać owej tajemnicy. Wytrzepując spod ubrania resztki słomy, która nie wiedzieć jakim sposobem dostała się pod materiał i teraz gryzła nieznośnie, ruszyłem w stronę wznoszącej się nieopodal drewnianej budowli, stanowiącej drugi po kościele centralny punkt każdej wioski. Przez okna dojrzeć można było zmęczone, nieogolone twarze, nachylające się nad kuflami piwa, a w oddali coś na kształt lady, za którą stał rozparty niczym pan na swych włościach gospodarz owego przybytku. Znoszące się niespodziewanie jak krzyk spłoszonego ptactwa w zaroślach rwane okrzyki i pieśni wskazywały na to, że znaczna część towarzystwa po zmówieniu pacierzy i zakończeniu pracy na roli, oddawała się już od dłuższej chwili słodkiej bezczynności w objęciach unoszącego się w powietrzu zapachu piwa i co wykwintniejszej strawy na jaką pod koniec dnia było ich na co dzień stać. Jako niezbyt wielki entuzjasta kiełbasy i cebuli, postanowiłem sobie raczej wstrzymać się od degustacji tych lokalnych specjałów, chyba że miałyby one stanowić cenę za tak istotne dla mnie informacje. Zapukałem ostrożnie i pchnąłem ciężkie dębowe drzwi. Natychmiast niemalże wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Teraz naprawdę czułem, co znaczy być nie na miejscu. Zdecydowanie nie pasowałem do tych ludzi o twardych rysach, nosach czerwonych od gorzałki, zapuchłych od słońca i wiatru oczach i śniadych, spalonych popołudniowym upałem obliczach. Być może owa odmienność i samotność pchnęły mnie od razu w kierunku siedzącej w koncie postaci odzianej w czerwoną suknię i płaszcz w tym samym kolorze, tak iż przypominała, jako żywo postać wyjętą z baśni o małej dziewczynce i groźnym wilku. Gdy zbliżyłem się do niej przez oświetloną mdłym blaskiem, chwiejących się od podmuchów wiatru, wdzierających się przez nieszczelne okna, niemiłosiernie kopcących lamp salę przeszedł dziwny szmer, zlewający się z szeptami spłoszonych podmuchów wieczornego zefirka. Kobieta nawet nie drgnęła, nie okazując mi ani niechęci, ani sympatii, jakby wcale nie zauważała mojej obecności.

– Przepraszam czy można – zapytałem nieśmiało, wskazując na wolne krzesło.

Wcale nie byłem pewien, czy dobrze czynię, postępując wbrew nakazom zdrowego rozsądku i brnąc coraz dalej w tą znajomość. Prawda jednak była taka, iż postanowiłem przeżyć to życie, jak należy i zanim szron pokryje kruczoczarne włosy, a pustka wypali szmaragdowe oczy, prędzej spłonąć w namiętności niż się zasuszyć w marazmie i bezczynności. Starając się ukryć swoją ciekawość, przysunąłem się nieco bliżej stołu i zacząłem rozmowę, a przynajmniej miałem nadzieję, że właśnie początkiem rzeczowej konwersacji stanie się moja wypowiedź i że piękna kobieta przede mną zechce odpowiedzieć na wszystkie nurtujące mnie pytania.

– Najmocniej przepraszam ze przeszkadzam…

Zamilkłem, czując na sobie badawcze spojrzenie jej głębokich piwnych oczu. Nerwowo zacisnąłem palce na blacie stolika, ważąc dobrze kolejne słowa. Speszony, nie zauważyłem nawet kiedy, stojący dotąd w pewnym oddaleniu, rosły gospodarz podszedł do mnie i niedźwiedzim uściskiem uchwycił moje ramiona.

Dopiero rozchodzący się od barków poprzez wszystkie mięśnie ból przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Ten stolik jest zajęty – ryknął mi wprost do ucha – a po za tym, zamawiasz pan coś czy nie? To nie jest ten wasz dom publiczny, żeby się tak przysiadać do bezbronnych kobiet, rozumiesz.

Miałbym ochotę odpowiedzieć mężczyźnie, co sądzę o takim traktowaniu gości, ale brak powietrza skutecznie utrudniał mi komunikację. Nie wiem, co by było, gdyby milcząca dotąd jasnowłosa nie powstała i nie odezwała się gwałtownie, studząc zapał napastnika.

– Czy wyglądam na kogoś, kto potrzebuje obrony. Dziękuję za te zacne starania, ale panicz nie zdążył nawet wyłuszczyć przede mną problemu, z jakim przychodzi, wdzięczna więc będę za nieco więcej cierpliwości. Nie jestem waszym ptaszkiem w złotej klatce. Kimkolwiek bym według was nie była, należy mnie traktowa

jak człowieka.

Poczułem jak z nerwów pocą mi się dłonie, a język staje kołkiem i doprawdy nie umiałem wydusić z siebie nic sensownego. Z pojedynczych słów, jakie wypływały z moich ust, utworzyć się może dało jakieś marne podziękowania, ale miałem nieodparte wrażenie, że z każdym moim słowem tłum patrzy na mnie coraz bardziej nieufnie, a ja czułem się coraz mniej pewnie, tym bardziej, iż potężne cielsko karczmarza odgradzało mi skutecznie ewentualną drogę ucieczki.

– Och dość już tego cyrku! Nie ma tu nic do oglądania! – wykrzyknęła kobieta i tupnęła groźnie nogą, zmuszając wszystkich gapiów do powrotu na swoje miejsca i ponownego zatopienia w kontemplacji złocistego płynu.

Do mnie zaś zwróciła się nieco łagodniej, wskazując miejsce naprzeciwko.

– Proszę zasiąść, nie będziemy rozmawiać, tak na baczność.

Kiedy usiedliśmy w końcu niepokojeni więcej ciekawskimi spojrzeniami i szeptami nieokreślonej proweniencji, kobieta uspokoiła się nieco i topiąc spojrzenie w niezwykle ciemnym napoju, który wypełniał filiżankę, zapytała:

– Z czym pan zatem przychodzi i co pan chce wiedzieć?

– Cóż, przychodzę z niepokojem i z mnóstwem pytań, na które w żaden inny sposób nie mogłem znaleźć odpowiedzi… – a patrząc na napój spytałem: -I… to naprawdę jest herbata?

Nie mogłem jakoś oderwać wzroku od mętnego ciemnego płynu, który moja rozmówczyni sączyła powoli, jakby smakując każdy gorzki łyk.

– Owszem – odparła, próbując się zdobyć na jakiś żywszy wyraz sympatii.

– Nie powinna pani pić takiej mocnej. Może pani zaszkodzić.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content