25,9 C
Warszawa
poniedziałek, 29 kwietnia, 2024

Nie umrzeć za życia – rozmowa z Ks. Prof. Robertem Skrzypczakiem – Dobre Nowiny

26,463FaniLubię

Nie umrzeć za życia to tytuł najnowszej Księdza książki. Z jednej strony prowokacyjny, z drugiej – intrygujący, ale też nieco przerażający… Pojawia się myśl, „jak można umrzeć, żyjąc”? Jest to możliwe?Oczywiście, że jest to możliwe.

W książce tej próbuję pokazać, na czym owo umieranie polega. W tym tytule chciałem zawrzeć myśl, że jesteśmy ludźmi, którzy potrzebują żyć nadzieją, mieć przed oczami światło i wiedzieć, dokąd zmierzamy. Możemy dbać, aby życie miało swoją jakość, aby było nam w nim wygodnie, komfortowo. Wszystko to nie ma sensu, jeśli nie jesteśmy świadomi, dokąd zmierzamy, co jest naszym celem. Możemy być zdrowi, pełni sił i witalności, prowadzić bogate życie towarzyskie, mieć wysokie dochody, ale jeśli nie ma w tym nadziei, brakuje bliskości z Jezusem, to życie takie traci smak. Jeżeli człowiek nie ma w sobie żadnej siły, która wypycha go ze zniechęcenia i egoizmu, siły, która ciągnie go ku dobremu, to nawet przy najlepszym zdrowiu obumiera. Ważne jest, aby nie umrzeć w życiu, czyli nie stracić nadziei, perspektywy Boga. W ujęciu chrześcijańskim chodzi o to, aby nie umrzeć duchowo. Jesteśmy powołani do życia wiecznego, a „umrzeć duchowo” oznacza zatrzymać się na mieliźnie. Znamy pojęcie grzechu śmiertelnego, który doprowadza nas do śmierci duchowej. To on odrywa nas od miłości Pana Boga, zsyła w nicość. W książce Nie umrzeć za życia chciałem dać nadzieję. Zwrócić naszą uwagę, na Kogo patrzymy, i doszukać się prawdy, czy nasze oczy zwrócone są na kochającego Chrystusa.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Spróbujmy zatem przeanalizować naszą rzeczywistość. Statystyki kościelne są wciąż korzystne. Ponad 90% osób deklaruje się jako wierzące. Z drugiej strony wzrasta liczba osób, które z różnych powodów odchodzą od Kościoła…

Dzisiaj kluczowym momentem rozstrzygającym o życiu człowieka nie jest deklarowanie bycia katolikiem czy nawet nie jest uczestniczenie w niektórych obrzędach, takich jak święcenie pokarmów na Wielkanoc, ślub kościelny lub chrzest dziecka. Wiele osób traktuje Kościół katolicki jako dekorację do przeżywania swoich osobistych, rodzinnych, zawodowych sukcesów. Dzisiaj kluczowym momentem rozstrzygającym o życiu człowieka jest to, czy jest on osobą wierzącą czy nie. Czy przyjmuje obecność Boga żywego w swoim życiu, czy ma z Nim prawdziwą relację. Tu niestety obserwujemy coraz większe problemy.

fot. Pixabay

Ateizm stał się atrakcyjny?

Niestety tak się właśnie dzieje. Ateizm praktyczny i ideologiczny na początku mogą zachwycić, wydają się być atrakcyjnymi. Człowiek może się zbuntować, wyrazić swoją kontestację. Jednak po pewnym czasie ateizm doprowadza do ogromnego spustoszenia w sercach i niewyobrażalnej samotności. Pozbawia nasze życie fundamentu, a jesteśmy przecież osobami. Oznacza to, że pochodzimy od Boga, który nas kocha. Ta świadomość pozwala odzyskać szacunek do samego siebie. Jeśli tego człowiek nie odnajdzie, a zderzy się tylko z zimnym egoizmem, przeliczaniem pieniędzy, to nigdy nie znajdzie sensu życia. Wówczas pojawia się pytanie „Po co żyć?”. Im bardziej społeczeństwo oddala się od Boga, Ewangelii, sakramentu pokuty, Eucharystii, kerygmatu, tym bardziej zmierza do zapewnienia sobie w przyszłości „łatwego” rozwiązania w postaci m.in. eutanazji czy wspomaganego samobójstwa.

Co takiego wydarzyło się na przestrzeni lat, że wiara, wynikające z niej wartości i zasady przestały mieć znaczenie?

Powodów jest wiele i nie można wskazać jednoznacznej przyczyny. Żyjemy w czasach, w których zachodzą poważne zmiany kulturowe. Od lat obserwujemy wzmożone działanie środowisk, które na różne sposoby najpierw uderzały w rodzinę, potem już w samą tożsamość człowieka. Wmawiają, że zło jest dobrem i że Pan Bóg do niczego nam nie jest potrzebny. To sprawia, że wielu ludzi uważa, iż wszystko są w stanie sami osiągnąć. W ich życiu nie ma miejsca na żywą relację z Panem Bogiem. Tym bardziej, że współcześnie jest to niemodne i uważane za dziwactwo.

Ponadto uderza się w to, co jest święte dla katolików. Próbuje się zniszczyć autorytety, które są doskonałym wzorem wzrastania ku Bogu i wiele pokoleń prowadziły do Chrystusa. Spójrzmy na św. Jana Pawła II. Kiedy umierał na oczach świata, wszyscy byli zgodni co do jednego: „santo subito”. Słowa te, wykrzykiwane przez tłum wiernych czuwających pod oknem papieskim, płynęły z potrzeby serca, ze szczerej więzi łączącej papieża z wiernymi. Odszedł ktoś wielki, kto jednoczył, nauczał, prowadził, umacniał i dodawał otuchy. Odszedł ktoś, kto swoją mądrością, pokorą i wielką miłością do bliźnich ujmował serca. Był autorytetem, człowiekiem, z którego zdaniem warto było się liczyć. Dzisiaj mamy do czynienia z jawną, coraz bardziej postępującą próbą „dewojtylizacji” naszego życia zbiorowego. Młodzi ludzie potrzebują wzorców, autorytetów. Skoro pozwalamy na niszczenie tak wielkiego człowieka, jakim był św. Jan Paweł II, to młode pokolenia czują się tym bardziej zagubione.

Zmiany kulturowe, które dotarły do Polski z Zachodu, najmocniej oddziałują na coraz młodsze pokolenia Polaków, a dla nich św. Jan Paweł II jest jedynie postacią historyczną. Współcześnie młodzi luzie bardziej podatni są na fałszywe autorytety, które zachęcają do życia w złudnej wolności, pełnym komforcie i z nastawieniem na „ja”, przy jednoczesnym oderwaniu od wiary, Kościoła. Jednak procesy te zachodziły znacznie wcześniej. Wszystko rozpoczęło się od ingerencji w rodziny, niszczenia jej i atakowania.

Zamów: 12 411 14 52
www.rafael.pl

Jakie znaczenie na coraz większą sekularyzację wśród młodzieży ma wcześniejsze podważenie tradycyjnej roli rodziny, jej nierozerwalności i chrześcijańskiego ujęcia?

Rodzina jest jednym z najcenniejszych środowisk przekazywania wiary. Dawniej w procesie tym trzy elementy odgrywały istotną rolę: rodzina, szkoła i parafia. Dzisiaj jesteśmy w momencie, gdy wszystkie te trzy instytucje zostały mocno osłabione. Znaczna część społeczeństwa to dzieci zwane przez psychologów społecznych porozwodowymi sierotami. Wiele młodych osób rozwija się bez fundamentalnej relacji z ojcem lub matką. Wyrastają w środowiskach rodzin okaleczonych, w których sama kobieta albo sam mężczyzna są zmuszeni podjąć się równocześnie dwóch ról: ojca i matki. Mamy też do czynienia z tzw. rodzinami patchworkowymi. Gdy pracowałem w duszpasterstwie akademickim, widziałem, jak wielu moich studentów przeżywa ogromny stres przed świętami Bożego Narodzenia spędzanymi w domach. Dlaczego? Nie tylko ze względu na problem alkoholowy czy przemoc. Bardzo często powodem bywa obawa konfrontacji z kolejną partnerką ojca albo nowym „wujkiem” – znajomym matki, obawa poznania nowego „przyszywanego” rodzeństwa, dzieci partnerów swoich rodziców. To wszystko jest bardzo trudne i bolesne dla młodych ludzi, toteż żyją w coraz większym oderwaniu od rzeczywistości. Tym, co dawało człowiekowi siłę przebicia, co stanowiło o łatwości w podejmowaniu decyzji moralnych, w odróżnianiu dobra od zła i zmaganiu się ze słabościami, to była jasno określona tożsamość. Jesteśmy pokoleniem naznaczonym zaburzeniem tej kwestii. Coraz mniej oczywistą staje się odpowiedź na podstawowe, fundamentalne pytania: co znaczy, że jestem mężczyzną? co znaczy, że jestem kobietą? co oznacza bycie mężem lub żoną, Polakiem, Europejczykiem? Co oznacza, że jestem katolikiem, chrześcijaninem? To wszystko się zaciera, jest głęboko topione w marazmie dyskusji, ironii, szyderstw. Z tego powodu wielu ludzi boi się, ucieka od własnej tożsamości, cierpi, obawia się odrzucenia, wyśmiania. Coraz większe znaczenie ma fałszywy, wirtualny świat, który można sobie wykreować. Świat, w którym jest miejsce dla manipulacji, kłamstwa, propagandy, ale nie ma miejsca na prawdę, autentyczność, tożsamość. Doskonałym obrazem tego bólu egzystencji był film Sala samobójców. Uzależnienie młodych od ekranów komputerów, telefonów jest przeogromne. Żyją w wirtualnym świecie, niejednokrotnie nie potrafią odróżnić, co jest realne, a co wykreowane.

Nauka zdalna, którą spowodowała pandemia, jedynie pogłębiła ten stan. Skutki tej izolacji od rówieśników przy jednoczesnym jeszcze większym przyzwoleniem na życie w wirtualnym świecie odbiją się mocno na dzieciach i młodzieży, o czym alarmują psychologowie. Jesteśmy w stanie naprowadzić młodych ludzi ponownie na życie w realnym świecie?Pandemia zmusiła rodziców, duszpasterzy, pedagogów do zaakceptowania tego, z czym wcześniej walczyliśmy. Chodzi o uzależnienie. Jeśli chcemy wiedzieć, jakie to może przynieść skutki i jakie to może być niszczące dla sfery moralnej człowieka i dla jego zbiorowej samoświadomości, wystarczy sięgnąć po dwie książki Rok 1984 George’a Orwella i 451 stopni Fahrenheita Raya Bradbury’ego. Obie zostały wydane wiele lat temu. Opisują społeczeństwo przyszłości, w którym ludzie pozbawieni są jakichkolwiek relacji między sobą. Zakazane jest czytanie książek i bezpośredni kontakt. Ludzie komunikują się ze sobą jedynie poprzez ekrany małych komputerów, a całe społeczeństwo zarządzane jest, prowadzone przez tzw. Wielkiego Brata, który ma nad wszystkim pełną kontrolę. To on ma wpływ na wyobraźnię, na kategorie estetyczne, etyczne, moralne i egzystencjalne. Opisane we wspomnianych książkach społeczeństwo oddaje komuś innemu prawo do decydowania o sobie, dlatego że człowiek nie jest w stanie udźwignąć odpowiedzialności za życie. Mamy z tym wszystkim dzisiaj po trochę do czynienia. Młode pokolenie, które odrywa się od rodziny, Kościoła i rzeczywistości, w przyszłości nie będzie potrafiło wziąć odpowiedzialności za siebie, za swe społeczeństwo, za naród. Pandemia spowodowała, że pozwoliliśmy na przeprowadzenie bardzo poważnego eksperymentu na młodych ludziach.Jesteśmy w stanie ocenić skutki tego eksperymentu?Żadną miarą nie jesteśmy w stanie tego oszacować. Izolacja dzieci i młodzieży, niestety, ale będzie odczuwalna wiele lat po pandemii. Lockdown oderwał dzieci od rówieśników i od szkoły. Ponadto dzieci i młodzież odrywana jest od więzi z parafiami. Do tego należy dołączyć propagandowy nacisk, presję wywieraną na ich młode głowy, aby wycofywali się z katechezy. Tworzona jest atmosfera moralnej paniki, budzonej w oparciu o wywołujące słuszny opór przykłady seksualnej agresji wśród niektórych ludzi Kościoła, ale i wśród nauczycieli, trenerów, dyrygentów, ludzi z pierwszych stron gazet, którzy powinni być dla młodych autorytetami. To wszystko sprawia, że młodzi zniechęcają się do rzeczywistości i zamykają w sztucznie wykreowanym świecie internetu, syntetycznej fantazji. Wszystko to utrudnia wiarę, która jest spotkaniem z realnie istniejącym i działającym Bogiem, Kimś, kto przemawia przez ludzi, okoliczności i wydarzenia. Pokora jest ważną współrzędną przeżywania wiary, bo oznacza respekt wobec obiektywnie istniejącej rzeczywistości. Wiara to utrzymywanie w sobie żywego szacunku wobec osobowego Boga, który mnie zbawia i kocha, wobec faktu ukrzyżowania i zmartwychwstania Jezusa, wobec obietnicy życia wiecznego. Ucieczka w świat wirtualnej fantazji pozbawia kontaktu z realną rzeczywistością i tym samym z Bogiem w Trójcy Jedynym.

Co należy zrobić, aby na nowo odnaleźć drogę do Pana Jezusa, aby młodym ją wskazać?

W książce Nie umrzeć za życia wskazuję na dziesięć kroków w stronę wiary. To moje pomysły na to, by pokazać wiarę mającą bezpośredni kontakt z życiem i najważniejszymi jego sprawami. Uważam, że wiara w Boga, która nie odpowiada na najważniejsze problemy życia, psu na budę się nie przyda. Czasem traktujemy Pana Boga jako wielkie pogotowie ratunkowe, w myśl powiedzenia: „Jak trwoga to do Boga”. Prawdziwa wiara, wiara biblijna, wiara w Jezusa Chrystusa przynosi pomoc w przeżywaniu konkretnych sytuacji, wyzwań życiowych. Wskazane przeze mnie dziesięć kroków to spojrzenie w duchu Ewangelii na dziesięć dziedzin życia, dziesięć odniesień do kwestii wyjątkowości Boga, do pieniądza, pracy, zdrowia, relacji uczuciowych i seksualnych, do cierpienia i konieczności poświęceń. Próbuję dotykać tego, co stanowi naszą codzienną egzystencję, spoglądając na nią przez okulary wiary.

Tej żywej wiary potrzeba wszystkim, a w szczególności powinniśmy na nią otwierać młodych ludzi. Nasza wiara powinna się odzwierciedlać w codzienności. Ewangelia jest sposobem na udane życie, tylko trzeba chcieć ją poznać i przyjąć. Poprzez karty Pisma Świętego mówi do nas Pan Bóg. Daje nam siebie w słowie. Człowiekowi nie służy tak zwana wiara odświętna. W niedzielę ładnie się ubieram i idę do kościoła, śpiewam: „Jezu, ufam Tobie”, lecz nazajutrz biorę sprawy we własne ręce i kieruję się mantrą: „Jezu, ufam sobie… Jezu, ufam sobie”. Taka huśtawka jest wykańczająca. Czym innym jest natomiast wiara będąca wewnętrznym świętem. Jako człowiek mogę przechodzić przez różne, często bardzo bolesne i trudne drogi, ale z Panem Bogiem, z Jezusem każdą z tych dróg przejdę mocniejszy. Najmocniej zrozumiałem to w szpitalu onkologicznym, modląc się z pacjentami w różnym wieku i stanie zdrowia. Byli tam dwudziestolatkowie, których organizmy wykańczała kolejna chemia. Widziałem kobiety z perukami i mężczyzn całkowicie wyjałowionych z sił. Słyszałem ich słowa powtarzane na modlitwie: „Boże, nie pozwól przeżywać mi choroby jako kary za grzechy”. Wtedy zdałem sobie sprawę, jakim skarbem jest wiara.

Jak trudne musi być przeżywanie bólu, stresu, utraty zdrowia czy straty kogoś bliskiego bez oparcia o miłoś pochodzącą od Pana Boga. Osoby wierzące mają skarb w postaci tej miłości. Ona nas codziennie pobudza do życia, wzmacnia, daje nadzieję i przemawia do świadomości. Naszą powinnością jako chrześcijan jest utrzymywanie tego skarbu w sobie. Nie możemy pozwolić mu obumrzeć. Mamy wręcz obowiązek przekazywania tego skarbu innym ludziom. Pokazywania im mapy drogowej do niego poprzez świadectwo życia.

Jak współcześnie świadczyć o Chrystusie?

Ogromne dla mnie znaczenie ma fakt, że napotkałem w życiu ludzi, którzy przynieśli mi kerygmat. W chrześcijaństwie istotną rolę odgrywa kerygmat, czyli przepowiadanie tego, że Pan Jezus z miłości do mnie i do ciebie dał się ukrzyżować, wziął na siebie moją czy twoją złość, pustkę, egoizm i dał się przybić za to do krzyża, ale nie przegrał. Pokonał śmierć, zmartwychwstał, a to oznacza, że żyje i że w każdej chwili, w każdym człowieku, w Kościele mogę Go spotkać.

Świadczyć o Chrystusie to nieść Dobrą Nowinę światu poprzez to, jak przeżywamy naszą codzienność: czy w pełni jesteśmy zanurzeni w Bożej miłości, czy jej ufamy i czy jesteśmy gotowi Bogu wszystko oddać w prowadzenie. Miłosierny Pan daje nam świętych, których życiorysy są różnorodne. Dlaczego? Aby każdy mógł odnaleźć w nich cząstkę swego życia. Święci to nie tylko czternastowieczne postaci. To ludzie żyjący także w naszych czasach, tacy jak: piętnastoletni programista bł. Carlo Acutis, święta matka i lekarka Joanna Beretta Molla albo mistrz w znoszeniu upokorzeń i przeciwności ks. Dolindo Ruotolo. Oni żyli tuż obok nas, mieli swoje pasje, marzenia, plany, ale wszystko postawili na Chrystusa i całym swoim życiem zaświadczyli o Jego niewyobrażalnej miłości.

Mamy od kogo czerpać, wystarczy tylko sięgnąć.Księże, na koniec naszej rozmowy nasunęła mi się pewna myśl, że to, co obserwujemy, jest próbą dla Kościoła. Próbą, z której wyjdziemy poturbowani, ale silniejsi…

W pełni się z panią zgadzam. Kościół przechodzi próbę, o której mówiło wcześniej wielu mistyków. Nie braliśmy tego pod uwagę. Ignorowaliśmy to, co mówiła Anna Katarzyna Emmerich czy wizjonerzy spotykający Maryję w Fatimie, Kibeho lub Medjugorje. Matka Boża wielokrotnie mówiła, że świat ściągnie na siebie straszny ból i zło, jeśli nie rozpozna w Chrystusie Zbawiciela i nie będzie się trzymał Jego krzyża.

Kościół ma wiele problemów wynikających chociażby ze skandali na tle seksualnym. One podważają jego autorytet, odbierają wiarygodność i odpychają wiernych. Kościół ma problemy z jednością, bo w wielu miejscach toczone są wewnątrzkościelne wojenki, przepychanki, demonstracje siły. Próba, o której mówimy, pojawiła się także dlatego, że wielu katolików, w tym księży i zakonników, zniechęciło się i udają się na wewnętrzną emigrację. Przerażający jest widok zniechęconego kapłana, który nie widzi sensu w swoim duszpasterzowaniu, traci nadzieję, że to, co robi, przynosi jakikolwiek skutek. Wielu kapłanów rezygnuje z działań ewangelizacyjnych, zniechęcając się widokiem ludzi, którzy ich nie potrzebują. Tacy księża zatracają sens swojego kapłaństwa. Próba, której Kościół doświadcza, może być uznana za karę ewangeliczną. Jest to kara za niewierność. Święty Augustyn mówił, że gdy Pan Bóg widzi człowieka, którego serce jest zatwardziałe, przepełnione pychą, który nie słucha i nie jest skłonny do nawrócenia, wówczas nie pozostaje Mu nic innego, jak dopuścić karę polegającą na konieczności znoszenia konsekwencji naszych grzechów i głupoty. Dopiero gdy prawdziwie zatęsknimy za tym, co utraciliśmy, zrozumiemy nasze błędy i przyjrzymy się sobie oczyszczonym sercem. Święty Paweł nazywał Jezusa autorem niekończącej się pociechy. Być może Kościół przechodzi taki moment oczyszczenia. Ksiądz Dolindo Ruotolo nazywał to próbą miłosierdzia. Mówił, że pierwszą fazą miłosierdzia jest oczyszczenie, bolesne i trudne. Ale po nim przyjdzie odrodzenie. On to nazywał odrodzeniem w miłości eucharystycznej. Nie wolno nam tracić nadziei i ufności, że dobry Pan Bóg w swoim czasie wszystko uleczy, naprawi i przemieni.

Jak nie utracić tej nadziei?

Powtórzę za autorem Listu do Hebrajczyków: nasza nadzieja umieszczona jest w niebie. Jest niczym kotwica zarzucona tam, po drugiej stronie i nam pozostanie tylko jedno: trzymać się końcówki liny, nawet podczas największej zawieruchy. To trzymanie się liny, chrześcijańska uporczywość, wyraża się w tym, że jeśli ktoś dostaje łaskę miłości Chrystusa, niech Go kocha do końca. Nie pociągniemy innych do Boga sloganami i przeciętnością, lecz miłością.

Dziękuję za rozmowę

„Dobre Nowiny” nr 6/2021

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Żródło:Dobre Nowiny

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content