14,9 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

Ucieczka fotografa – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Wykonałem w swoim życiu trochę zdjęć, które były w różnych miejscach publikowane. Tylko raz miałem jednak okazję zrobić takie, które stały się znane po obydwu stronach oceanu.

Foto: Artur Adamski

Latem 1986 roku ruszyła we Wrocławiu akcja „Uwolnić Więźniów Politycznych”. Polegała ona na wychodzeniu na ulice ludzi, do których solidnie przywiązane były duże kartony z hasłami. Zadaniem tak odzianych ludzi było stanie w ruchliwym miejscu lub spacerowanie tak długo aż zostaną zatrzymani przez milicję albo Służbę Bezpieczeństwa. O celu wydarzeń informowała wrocławian prasa podziemna, Radio Solidarność Walcząca oraz ulotki. Publikacje te zawierały relacje z już przeprowadzonych „akcji kanapkowych” (tak ten rodzaj demonstracyjnego protestu „słownikowo” się nazywa) oraz instrukcje, by np. nie stawać w obronie zatrzymywanych. Organizatorzy akcji nie chcieli bowiem narażać przechodniów na zarzuty czynnego stawiania oporu funkcjonariuszom MO, za co groziły długie lata więzienia. Decydujący się na pełnienie roli „kanapki” (czyli człowieka – transparentu) zakładali, że staną za to przed Kolegium d.s. Wykroczeń, które wymierzy im wyrok trzech miesięcy aresztu. W przypadku możliwości zamiany aresztu na grzywnę każdy uczestnik deklarował, że nic nie zapłaci i – będzie siedział. Zachodziło ryzyko, że komuniści będą sięgać do poważniejszych paragrafów i stawiać ludzi nie przed kolegiami, ale przed sądami, dążąc do wymierzania wyroków kilkuletnich. Tak się zresztą zaczęło dziać w czasie pierwszej akcji, w czasie której na ulicy Świdnickiej milicja zatrzymała demonstrujących Pawła Kociębę i Wieśka Mielcarskiego. Mimo, że zatrzymywani nie stawiali oporu, jeden z milicjantów (zapewne wykonując instrukcję swych przełożonych) zgłosił fakt doznania obrażenia, polegającego na skaleczeniu palca. Usłużni lekarze natychmiast wystawili stosowny dokument, opisujący ów „rozlew milicyjnej krwi”. Spodziewając się takich sytuacji w pogotowiu oczekiwali adwokaci. Mecenas Henryk Rossa przed skierowaniem sprawy do prokuratury i sądu Pawła Kociębę wybawił stwierdzeniem, że „skarga na płytkie zranienie o długości zaledwie kilku milimetrów jest obrazą dla munduru”. Skończyło się więc na kolegium i areszcie.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Kilka dni po demonstracji Pawła i Wieśka wyjść na ulicę miał znany mi z działalności w Solidarności Walczącej Dariusz Olszewski. Dzięki temu wiedziałem, gdzie i o jakiej porze obwiązany transparentami Darek się pojawi. Informacja ta była oczywiście najściślej tajna. Jeśli przecież pojawianie się „kanapek” nie byłoby dla SB zaskakujące pod względem czasu i miejsca to wszystkie takie akcje kończyłyby się wcześniej, niż się zaczynały. A miejsca „kanapkowcy” wybierali rozmaite. Dwoje z nich pojawiło się np. na terenie ogrodu zoologicznego. Od Darka dowiedziałem się, że danego dnia on zjawi się o godz. 16 na pasażu pod „bunkrowcami” na Placu Grunwaldzkim. Przyszedłem tak zabierając ze sobą swój aparat fotograficzny „Zenit”. Zanim jeszcze na trotuar wyszedł Darek zobaczyłem, że w miejscu tym czeka już co najmniej dwóch fotografów. Jeden siedział na murku i miał jakiś fantastycznej jakości sprzęt z wielkim teleobiektywem. Zrozumiałem, że to jacyś też wtajemniczeni ludzie z kręgów opozycji i że przyszli po to, by wydarzenie uwiecznić.

Dokładnie o 16 zza któregoś z rogów wyszedł Darek. Z przodu i z tyłu miał solidnie przytwierdzone tablice z napisami „Uwolnić Więźniów Politycznych”. Na głowie miał czapeczkę z logo Solidarności a u boku chlebaczek, zapewne zawierający szczoteczkę do zębów i inne przybory, które wolno i warto mieć w areszcie. Przechodnie zareagowali owacją. Facet z teleobiektywem nadal siedział na murku i wykonywał serie zdjęć. Ja wyjąłem spod kurtki swojego „Zenita” i też zacząłem „trzaskać” jedno za drugim. Z przody, z tyłu, z boku, z odległości kilkunastu metrów i niemal „z przyłożenia”. Zapełniłem już większość klatek filmu, gdy zacząłem dochodzić do wniosku, że jeśli akcja ta trwa już z kilka minut to najpóźniej za dwie – trzy będzie tu SB. A wtedy, zanim weźmie się za Darka, wyłapie najpierw wszystkich ludzi z aparatami fotograficznymi. Z ich punktu widzenia przecież najważniejsze jest to, żeby obrazy tego wydarzenia nie poszły w świat. Dokładnie w momencie, w którym ta myśl pojawiła się w mojej głowie zobaczyłem, jak dwóch drabów rzuca się na faceta z teleobiektywem. „Cholera, już są” – pomyślałem i równocześnie usłyszałem rozemocjonowane słowa znajomego mi człowieka o imieniu Grzegorz, stojącego w zgromadzonym tłumie: „Artur, pryskaj!” Aparat miałem już ukryty pod kurtką, lecz kiedy szybkim krokiem ruszyłem w stronę Mostu Grunwaldzkiego zauważyłem, że właśnie z tamtej strony krokiem niemal marszowym idzie czterech rosłych facetów. Znów odwróciłem się w kierunku tej części deptaku, na końcu którego kilku esbeków już wlekło fotografów w stronę schodów. Obwieszony transparentami Darek nadal spacerował. Kilkudziesięciu zgromadzonych ludzi bezradnie przyglądało się błyskawicznemu tokowi wydarzeń. Ktoś gwizdał, ktoś krzyczał „Precz z esbecją!”. Z dziesięć metrów przede mną były małe schody, biegnące na położony pod nimi parking. Zobaczyłem jednak, że właśnie w ich kierunku ktoś przedziera się przez może trzydziestoosobową grupę stojących przed nimi ludzi. Uznałem, że nie mam innego wyjścia i prawie nie sprawdzając, na co wyląduję, przesadziłem przez murko – barierkę, zamierzając czym prędzej znaleźć się na leżącym kilka metrów niżej parkingu. Za sobą usłyszałem tupot goniących nóg, okrzyk „Ucieka!” doleciał do mnie, kiedy leciałem już w powietrzu. Po skoku z kilkumetrowej wysokości wylądowałem techniką identyczną z tą, jaką parę lat wcześniej praktykowałem skacząc z samolotów na spadochronach SD1- M. Bóg mi sprzyjał – wylądowałem na kawałku ubitego gruntu, między samochodami. Od razu biegiem rzuciłem się w kierunku bramy do znanego mi podwórka. Wiedziałem, że jest w nim sklep ze sprzętem turystycznym a za nim brama wychodząca wprost na akademik studentów Akademii Medycznej „Eskulap”. Biegłem z tętniącą mi w głowie myślą: „oni w takich sytuacjach zwykle szeroko obstawiają teren, muszę wyjść z bramy spokojnie i wyglądać choć trochę inaczej”. Błyskawicznie zdjąłem zwiewną granatową kurtkę, pod którą ubrany byłem w białą koszulkę. Widząc to, co dzieje się za bramą od strony „Eskulapa” niemal na głos powiedziałem: „Dzięki Ci, Panie”. Za bramą stał bowiem tramwaj, do którego wchodził właśnie tłum ludzi. Momentalnie znalazłem się w samym jego środku i po chwili z okien tegoż tramwaju mogłem zobaczyć facetów biegnących chodnikiem właśnie w stronę „Eskulapa” i obserwować, jak z kilku zatrzymanych poniżej sklepu „Artur” samochodów wychodzą kolejni funkcjonariusze SB. Pomyślałem, że o ile jacyś nie jadą ze mną tym samym tramwajem – jestem już bezpieczny. Przypuszczenie to okazało się być słuszne.

W koreksie wywołałem film – wypełnione obrazkami klatki wyglądały zadowalająco. W ciągu najbliższych miesięcy nie miałem jednak okazji „przerzucić” ich na papier. Spotkałem się z Grzegorzem, świadkiem mojej ucieczki. Był bardzo zdziwiony, że udało mi się uciec. „Tam wszyscy myśleli, że ciebie złapali”. Okazało się, że podobnie myślał sam Darek Olszewski. Spotkałem się z nim parę miesięcy później, gdy po wyjściu z aresztu dołączał do jego deportowanej właśnie z Polski żony, Donny Kersey, która była obywatelką amerykańską. Ucieszył się, kiedy pokazałem mu kliszę ze zdjęciami. „To jedyne!” – powiedział – „Wszystkich innych fotografów bezpieka wyłapała!” Dałem Darkowi film, z którego jeszcze przed odlotem do USA miał mi zrobić komplet odbitek. Potem jednak okazało się, że Darek za ocean wyleciał wcześniej, niż miał to w planie. O swoich zdjęciach słyszałem już tylko, że były publikowane w Stanach. Sam zobaczyłem je dopiero w roku 2007. Uczestniczyłem wtedy w redagowaniu albumu, który Wydawnictwo Volumen przygotowywało na 25 rocznicę utworzenia Solidarności Walczącej. Do albumu tego trafiły właśnie moje zdjęcia, zrobione w czasie „kanapkowej” akcji z lata 1986 roku. Przy tej też okazji po raz pierwszy od 21 lat spotkałem się z Darkiem. Powiedział wtedy: „Z trzech, którzy tam wtedy robili zdjęcia tylko tobie udało się uciec. I są to jedyne, przedstawiające to wydarzenie”. Odpowiedziałem: „Zawdzięczam to temu, ze z tych trzech ja miałem najgorszy sprzęt, ledwie starego „Zenita”. Na pytające spojrzenie Darka odpowiedziałem: „Najpierw rzucili się na tych z bardzo profesjonalnym sprzętem, na faceta z teleobiektywem. Ja miałem tylko „Zenita”. Uratowało mnie więc to, że mnie zamierzali zgarnąć w drugiej kolejności”.

Wykonane przeze mnie fotografie samotnie demonstrującego Dariusza Olszewskiego zobaczyć można m.in. we wrocławskim Centrum Historii „Zajezdnia”, na wystawie w siedzibie Stowarzyszenia Solidarność Walcząca (na rogu Nowowiejskiej i Barlickiego) a także w wielu wydawnictwach, np. w książce Igora Janke „Twierdza. Solidarność Walcząca – podziemna armia”.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content