16,8 C
Warszawa
wtorek, 30 kwietnia, 2024

DODRUK, O KTÓRYM NIE WIEDZIAŁ MORAWIECKI – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Na początku lat osiemdziesiątych roku pobierałem nauki w Zespole Szkół Mechaniczno – Elektrycznych przy ul. Młodych Techników. Byłem tam członkiem Kółka Fotograficznego, którego chyba głównym uczniowskim filarem zostałem jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Instruktorem był młody człowiek, który zresztą właśnie wrócił z Francji. Przywiózł z niej m.in. aparat Olympus – sprzęt w PRL – u klasy wręcz oszołamiającej.

W gmachu A wielkiego Zespołu Szkół Mechaniczno – Elektrycznych (często wtedy podkreślano, że ten kombinat edukacyjny to drugi największy zespół szkół w Polsce) część drugiego piętra wypełniało miejsce oddzielone kratami i solidnymi metalowymi drzwiami, opatrzone napisem: „Centrum Przygotowania Środków Dydaktycznych”. Co się w środku mieściło chyba nikt z uczniów nie wiedział. Jakoś na początku czerwca 1982 mój instruktor z Kółka Fotograficznego odnalazł mnie na szkolnym korytarzu i powiedział: „Mam do ciebie prośbę. Mam nawał roboty, zwolnię cię z lekcji”. Okazało się, że zasadniczym miejscem pracy tego mojego instruktora jest właśnie owe tajemnicze „Centrum Przygotowania Środków Dydaktycznych”. Nigdy nie zapomnę pierwszych chwil w tym miejscu. Po przejściu przez kraty i drzwi, co robiło wrażenie wejścia do jakiejś twierdzy lub skarbca, oczom moim ukazały się dwa wielkie pomieszczenia. W tym z lewej strony pracowały jakieś wyglądające nieco archaicznie urządzenia z reflektorami. Za nimi ktoś pochylał się nad stołami z klasycznymi zestawami do reprofotografii. Z prawej strony stały urządzenia, które skojarzyły mi się z czymś przeniesionym ze świata przyszłości. Wokół piętrzyły się sterty ryz papieru. Z trudem ukrywałem emocje, gdyż olśniło mnie: „Więc to jest drukarnia!!” Okazało się, że mój instruktor potrzebował pomocy w kserowaniu jakichś druków. Pierwszy raz w życiu widziałem tak nowoczesny kserograf. Jak się zresztą właśnie dowiadywałem od instruktora, był to absolutnie najnowszy krzyk japońskiej techniki, rzecz podobno wówczas w Polsce rzadka. Odbywając krótkie szkolenie z jego obsługi nie mogłem oderwać wzroku od wysypujących się, jedna za drugą, identycznie zadrukowanych kartek papieru. Od kilku miesięcy, z mizernymi rezultatami, podejmowałem próby uruchomienia własnego druku. Wdrażałem różne sposoby powielania, m.in. w oparciu o artykuły ze starych wydań „Horyzontów Techniki”. Zmagania te kosztowały mnie sporo trudu a ich efekty były słabe. A teraz miałem przed sobą urządzenie, na którym wystarczyło położyć kartkę z tekstem i ono tę kartkę pomnażało w dziesiątkach egzemplarzy na minutę! Miałem przy sobie jeden z pierwszych numerów „Solidarności Walczącej” i cały czas myślałem o tym, bo go skserować. Oceniłem, że ryzyko nie jest wielkie. Kiedy więc miałem zmienić strony powielanej broszurki, zanim przystąpiłem do kserowania następnej, odbiłem z jednej a następnie drugiej strony dziesięć egzemplarzy świeżej bibuły.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Okazało się też, że Centrum Przygotowania Środków Dydaktycznych Zespołu Szkół Mechaniczno – Elektrycznych powielał oznaczone jako „poufne” materiały dla Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Oczywiście zainteresowało mnie, co w tych broszurkach jest takiego „poufnego”, więc wszystkie takie publikacje, przynajmniej w paru egzemplarzach, z owego Centrum wynosiłem. Już w domu, nad ich lekturą, wpadłem niemal w euforię. Materiały te dotyczyły bowiem sytuacji w kraju, zawierały bardzo szczegółowe analizy na temat np. młodzieży. I wszystko było w nich odwrotnie, niż w ówczesnej propagandzie. Autorzy utyskiwali na powszechny antykomunizm młodego pokolenia, na jego skupienie w Kościele i totalną niechęć do wszelkiego rodzaju organizacji w rodzaju ZSMP. Wnioskowali, że partia długo nie będzie w stanie pozyskać większych kręgów młodych ludzi dla żadnych związków socjalistycznych i że wobec tego należy przyciągać młodych ludzi ofertą pozornie politycznie neutralną. Miałaby ona polegać na wykreowaniu medialnych osobowości, które dla młodych mogłyby stanowić autorytet, na budowaniu ruchu np. antynarkotykowego lub ekologicznego. Wskazywano, że kluczem mogłyby być rozgłośnie radiowe emitujące muzykę rockową, co dawałoby sposobność wylansowania postaci popularnych wśród młodzieży. Nie mogliby to być żadni działacze socjalistycznych organizacji, ale ci nowi „mieszkańcy masowej wyobraźni” mieliby mieć zdolność odciągania młodego pokolenia od tego, co dla PZPR najgroźniejsze. Czyli od antykomunistycznego podziemia i od Kościoła katolickiego. Zdumiało mnie to, że jako jednego z najpierwszych wrogów autorzy wymieniali Oazy czyli Ruch Światło – Życie. Czytając to zapałałem do tych Oaz taką miłością, że następnego dnia pognałem do kościoła, by dołączyć do spotkań parafialnego ogniwa tegoż ruchu. Poufne broszurki powielane dla KW PZPR uznałem za napawające tak wielkim optymizmem, że przy najbliższej okazji wyniosłem większą ich ilość. Przekazałem je przede wszystkim kolegom, o których przypuszczałem, że ich rodzice mogą mieć kontakt z podziemiem. Jeden z nich regularnie dostarczał mi gazetki konspiracyjnej Solidarności. Przekazałem mu więc te materiały z sugestią, by postarał się o ich dotarcie np. do redakcji niezależnych pism (z kolegą tym nie zamierzałem jednak konspirować uznając, że on się do tego nie nadaje).

Proceder wykonywania własnych dodruków prasy podziemnej kontynuowałem przy kolejnych moich „roboczych wizytach w Centrum”. Mimo, że czasem za moimi plecami ktoś się pojawiał, działalność tę uważałem za w miarę bezpieczną. By się zorientować, co akurat było przeze mnie kserowane, trzeba by się tuż obok zatrzymać i przyjrzeć. Z odległości paru metrów i bez skupienia uwagi na wypadających z urządzenia kartkach – wszystkie druki wyglądały podobnie. Zdziwiłem się, że jedną z osób pojawiających się w Centrum najczęściej był nauczyciel – jeden ze zdecydowanie najbardziej niesympatycznych w całej szkole. Pojęcia wtedy nie miałem, że pełnił on w niej także rolę odległą od szerzenia oświaty.

Przy okazji kolejnej prośby mojego instruktora o pomoc przy obsłudze kserografu zaproponowałem, by dołączył do mnie kolega z klasy. Mój mistrz od fotografii zgodził się i tym sposobem w Centrum zjawił się Grzesiek Osiński – mój pierwszy współpracownik w najwcześniejszym okresie mojego konspirowania. Wrażenie, jakie na Grześku zrobił kserograf, było jeszcze większe od tego, które zrobił on na mnie. Grzegorz dostał na punkcie tego urządzenia totalnego fioła i bez przerwy przekonywał mnie, że powinniśmy je ukraść. Dzień w dzień wymyślał nowe koncepcje tej operacji. Bacznie przyglądał się oknom, drzwiom, kratom, wyszukiwał wzrokiem systemów alarmowych, odnalazł instrukcję obsługi tego kserografu i uzyskując wiedzę o jego ciężarze kombinował, w jaki sposób można by go spuścić przez okno na linach. Grzesiek wraz z ojcem byli utytułowanymi żeglarzami jachtowymi, triumfatorami wielu różnych regat i mistrzostw wodniackich. W związku z tym Grzegorz dysponował nie tylko samochodem marki syrena, ale też przyczepą, na której wożone były kadłuby jachtów. Zdaniem Grzegorza kserograf dałoby się spuścić przez okno na linach wprost na przyczepkę. „I już mielibyśmy to cudo…” – marzył Grzesiek.

Przekonywał mnie: „Jest stan wojenny, komuniści wypowiedzieli nam wojnę. Chłopcy z Szarych Szeregów na naszym miejscu już dawno by to komunistom ukradli. Dupy będziemy, jeśli tego nie zrobimy”. Ja jednak uważałem, że pomysł był mało realny i piekielnie niebezpieczny. Poprzestawaliśmy więc na dodrukowywaniu przy każdej sposobności przynajmniej parudziesięciu egzemplarzy najświeższych numerów „Solidarności Walczącej”. Jako makiety wykorzystywaliśmy egzemplarze otrzymywane od jednego z kolegów.

W swym zapale do wykradzenia kserografu Grzegorz wyhamował się wiosną 1983 roku, kiedy wziął udział w szkoleniu drukarskim, dla podziemnych struktur młodzieżowych prowadzonym przez Solidarność Walczącą. Od tego czasu zajmował się sitodrukiem. Mniej więcej wtedy ktoś uświadomił nas też, że często pojawiający się w Centrum nauczyciel był etatowym oficerem Służby Bezpieczeństwa. Dowiedzieliśmy się rzeczy de facto oczywistej. Czyli tego, że w komunistycznej Polsce każda tego rodzaju placówka nawet najmniejszej poligrafii znajdować się musiała pod nadzorem SB. Z naszym kserograficznym dodrukowywaniem gazetek „Solidarności Walczącej” mieliśmy więc dużo więcej szczęścia, niż rozumu.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content