Pod koniec swego życia książę Adam Jerzy Czartoryski stwierdził, że wszystkich polskich polityków, których kiedykolwiek spotkał, podzielić można na przynależnych do zasadniczo dwóch jedynie partii. Pierwszą stanowili dążący do tego, by Polska była bytem podmiotowym, w którym to jej obywatele decydują zarówno o losie własnym, jak i swojej ojczyzny. Członkowie tej drugiej partii zamiast niepodległości wolą obce nad Polską panowanie.
Doświadczenia naszej historii, w szczególności tej z ostatnich stuleci, przemawiają za smutnym wnioskiem, że politycy tej drugiej partii należą do tych dóbr naturalnych, których nigdy nam nie zabraknie. Przyczyna jest prosta. Służba swojemu krajowi bywa trudna, niewdzięczna, ryzykowna, zawsze wymaga wyrzeczeń i nawet najbardziej jej oddani często nie doczekują się uznania, sprawiedliwej oceny czy jakiejkolwiek podzięki. A jeśli oddajesz się na służbę interesom obcym to zawsze masz z tego apanaże, zaszczyty na dworach wielkich mocarstw, które każdy bunt poddanych stłumią garściami złota, ekonomicznymi sankcjami albo zbrojną interwencją. Ich potęga zawsze też chuchać i dmuchać będzie na dobrze zainstalowanych realizatorów ich interesu, pilnie chronić przed najmniejszym nawet niebezpieczeństwem czy choćby dyskomfortem a w razie potrzeby zapewni beztrosko błogi azyl w najrozkoszniejszych zakątkach świata.
Iluż już mieliśmy takich! Za cenę oddania polskiej korony Bezprym zapewnił sobie protekcję Niemiec, z pomocą których zrzucił z tronu brata. Tym samym państwo swe zdegradował, podporządkował, zubożył i umniejszył, ale sam stawał się władcą. Co prawda zmuszonym do wykonywania cudzych rozkazów, ale wśród swych rodaków najpierwszym a przy tym otoczonym opieką zagranicznej potęgi. Franciszek Ksawery Branicki pełnił godność hetmana, czyli pierwszego obrońcy Rzeczpospolitej. Na wieść o jej likwidacji zareagował jednak wnioskiem: „Polski już nie ma? A więc jestem Rosjaninem!” Unicestwienie państwa, któremu miał służyć, było dla niego jak zrzucenie uwierającego go ciężaru. Rzucenie się w ramiona wrogów ojczyzny było jak przejście do kolejnego etapu osobistej kariery, na którym spodziewał się jeszcze więcej zaszczytów i złota. A zarazem końca wszelkich trosk, bo od tej pory z niczym nie trzeba już się było zmagać. Wystarczyło wykonywać polecenia nowych władców, do egzekwowania których zawsze poprosić było można o perę regimentów wojska. Zawsze skutecznego, bo nigdy nie przejmującego się rozlewaniem krwi obcego narodu. W międzywojennym dwudziestoleciu mieliśmy całe partie w rodzaju KPP oraz siostrzanych Komunistycznych Partii Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi. Przynależność do nich była wyjątkowo przyjemna bo zamiast, jak we wszystkich innych, obowiązku płacenia składek za aktywne członkostwo dostawało się całkiem niezłe wynagrodzenie. W programach tych partyjnych jaczejek zapisane było, że dojście ich do władzy oznaczało będzie rozbiór Polski. Najściślej – oddanie Śląska Niemcom a województw wschodnich bolszewickiej Rosji. To, co z Polski miało zostać, wcielone być miało do wielkiego związku postępowych republik ze stolicą w Moskwie. Polscy członkowie KPP, KPZU czy KPZB wiedzieli więc, że zadaniem ich partii jest okrojenie ich ojczyzny. W owej resztce Polski to oni jednak mieli zająć wszystkie lukratywne stanowiska (takie były motywacje członków tych partii, co w wydanej w 1937 roku książce opisał Jan Reguła – agent polskich służb przeprowadzających wywiadowcze rozpoznanie w samym środku KPP). W zmodyfikowanej wersji program ten był realizowany począwszy od 17 września 1939 a następnie od roku 1944, po wymordowaniu polskich elit, wywiezieniu i osądzeniu w Moskwie szesnastu przywódców niepodległej Polski, których sowiecki okupant zastąpił Bierutami, Bermanami i innymi marionetkami.
Kto choć trochę zna historię ten dobrze wie, że narzucenie czy zdanie się na obcego władcę absolutnie zawsze oznacza nie tylko utratę elementarnych wolności, ale też pauperyzację, grabież i katastrofę dla rozwoju. Każdy inwestycyjny ochłap, rzucony przez obcych władców, zawsze służył będzie przede wszystkim ich interesom i przenigdy nie zrównoważy strat wynikłych z permanentnej degradacji i eksploatacji.
Zdawałoby się, że rozumnym ludziom oczywistości te powinny być znane. Tak, jak i słynne zdanie, wypowiedziane przez Winstona Churchilla o Polakach, jako o „najdzielniejszych z dzielnych, którzy nie raz dali się prowadzić przez najpodlejszych z podłych”. A jeśli brakuje i rozumu i elementarnej historycznej wiedzy to może tlić się w nas powinna choć elementarna godność, polegająca jeśli już nie na trosce o dziedzictwo przodków to chociaż na dążeniu do stanowienia o własnym losie w kwestiach najbardziej elementarnych? Dopięcie nowych unijnych traktatów, formalnie jeszcze nie zawartych, ale de facto na kolejnych obszarach już realizowanych, oznacza odebranie Polakom ich własnego państwa. Nie ulega też absolutnie żadnej wątpliwości, że zastąpienie złotówki walutą euro to krok, po wykonaniu którego Polacy nie będą już w Polsce decydować o niemal niczym. I temu, byśmy o niczym nie stanowili, służy zamiar obalenia twardo się temu sprzeciwiającego prezesa Narodowego Banku Polskiego. Jeśli nie daj Boże ten nikczemny zamach się powiedzie to jego data przejdzie do historii jako kolejny z czarnych dni utraty naszej niepodległości.
Artur Adamski