Dla poprzedzających nas pokoleń doskonale zrozumiałe były zawarte w wierszu słowa Jana Lechonia: „Któż ma historię tak piękną jak ty?” Generacje znające ojczyste dzieje doskonale znały też jedyną prawdziwą odpowiedź na tak postawione pytanie: Nie istnieje żaden inny kraj, którego historia byłaby równie piękna, jak polska.
Wiedzieli o tym zaborcy, okupanci i inni wrogowie naszej ojczyzny, na wszystkie możliwe sposoby starający się polską historię zakłamać, polskiej młodzieży wiedzę o niej odebrać. Bo każdy, kto polską historię zna, ten ze swego dziedzictwa jest dumny. A każdy, kto jej nie zna, jest materiałem łatwym do skundlenia.
Przed laty grupa polskich i brytyjskich stoczniowców uczestniczyła we wspólnym rejsie żaglowcem. Jedną z uczestniczek były Joanna Gwiazda, która szukając miejsca możliwie wolnego od wiatru próbowała wypalić papierosa. A papierosem tym był jeden z najmarniejszych wyrobów polskiego przemysłu tytoniowego (produkt ten nazywał się „Popularne”), stąd co chwilę gasł, wymagając kolejnego używania zapalniczki. Obserwujący te zmagania Anglik zapytał więc z nutą ironii w głosie: „A co ty za dziwne papierosy palisz?” W odpowiedzi Joanna Gwiazda ze śmiertelną powagą stwierdziła: „To są papierosy samogasnące. Produkuje się je u nas specjalnie dla załóg pracujących na tankowcach.” Na dźwięk takiej informacji w Anglika jakby piorun strzelił. Najpierw nie był w stanie wykrztusić ani słowa, ale po chwili w skrajnych emocjach zaczął niemal wykrzykiwać do szybko zebranych w jednym miejscu wszystkich brytyjskich uczestników rejsu: „Wyobrażacie sobie, że Polacy produkują specjalne papierosy przeciwpożarowe? Takie służące bezpieczeństwu pływania na statkach wożących materiały łatwopalne! Do licha ciężkiego niech mi ktoś wytłumaczy, jak to możliwe, że oni, mając flotę pięćdziesiąt razy mniejszą od naszej, potrafili to wymyślić przed nami? Przecież cała ich tradycja morska jest przy naszej żadna! A jednak oni wymyślają i robią rzeczy, których u nas jakoś nikt nie wymyślił i produkują to, czego u nas nikt nie produkuje!? I u nich to jest tak normalne, że nawet się tym nie chwalą, nie reklamują tego, tylko sobie to robią i już!!” Joanna gryzła wargi, by nie parsknąć śmiechem na widok obserwowanych kątem oka twarzy wyrażających bezbrzeżne zdumienie, podziw i – zazdrość.
Nie jest chyba przypadkiem, że osoba znająca historię swojej polskiej ojczyzny, po prostu zna też swoją wartość. Dla takiej osoby nawet palenie najmarniejszych polskich papierosów w sytuacji ad hoc może być sposobnością do dania po nosie obcokrajowcom nazbyt skłonnym do swoich nosów zadzierania. Zauważmy też, że bez względu na to, czy rzucona jakby od niechcenia informacja o „papierosach tankowcowych” doczekała się weryfikacji, czy też nie, każdy z tych Brytyjczyków musiał nabrać respektu dla osoby reprezentującej na rejsie polski przemysł stoczniowy.
A przecież nie tylko ten epizodzik to w historii tego sektora polskiej gospodarki uzasadniony powód do narodowej dumy. I nie ogranicza się on też do tego, co tu najbardziej logiczne, czyli do samych wodowanych jednostek, nabywanych przez najpoważniejszych, często też właśnie brytyjskich armatorów. Jednostek znanych i stanowiących dowody dobrej jakości polskiej myśli konstruktorskiej i kunsztu polskich stoczniowców. Polskie stocznie mają jeszcze coś, czego żadne inne stocznie nie mają. Tym czymś jest kluczowy udział w wielkim dziele uwolnienia wielkiej części Europy z okowów komunizmu.
W całej historii sowieckiego zniewolenia momentem najważniejszym i akordem przesądzającym o kresie najpotworniejszej z tyranii był polskie Sierpień 1980. Rolę inicjującą odegrała w nim Stocznia Gdańska im. Lenina. Jednak bez mądrej, solidarnej i bez dwóch zdań – bohaterskiej postawy załogi Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni – historyczny zryw Polskiego Sierpnia 1980 nigdy nie doczekałby się swego zwycięskiego finału.
W roku 1980 stoczniowcy Gdyni przystąpili do strajku dzień po swych kolegach z Gdańska. Wielki zakład noszący wówczas imię wodza bolszewickiej rewolucji bardzo szybko jednak swój protest przerwał. Separatystyczne porozumienie, bardzo pospiesznie i jeszcze bardziej egoistycznie zawierane przez Wałęsę było aktem potwornego i kolosalnego wystawiania do wiatru załóg wszystkich zakładów, które przyłączyły się do protestu zainicjowanego w Gdańsku. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby przerażającej wiadomości o przerwaniu strajku w Stoczni im. Lenina nie towarzyszyła pokrzepiająca tysiące serc wiadomość, że „niewiele mniejsza a wypełniona być może jeszcze liczniejszą bracią robotniczą Stocznia w Gdyni strajkuje nadal!” W najbardziej krytycznych dniach Sierpnia 1980 ta postawa i ta wiadomość miała cenę większą, niż złoto i diamenty. Ta postawa i ta wiadomość miała cenę wolności polskiego narodu. Bez wytrwania w tych dniach najtrudniejszych – zamiast Solidarności i wolności Polacy mieliby wielki narowy kac, wielką kłótnię, wielki narodowy upadek. I bardzo możliwe, że nie tylko na wdeptaniu morale w glebę by się skończyło, ale i na rozlewie krwi. Powtórzmy tę prawdę raz jeszcze, bo znana jest w Polsce po tysiąckroć za mało: To Stocznia im. Komuny Paryskiej, to stoczniowcy Gdyni pod przywództwem jednego z wówczas najmłodszych spośród nich, bo ledwie dwudziestojednoletniego Andrzeja Kołodzieja uratowali Polskie Sierpień. Bez tych ludzi i tego miejsca nie byłoby ani Solidarności ani polskiej niepodległości.
Trzeba też wiedzieć, że oprócz samego faktu mężnego strajkowania przez tysiące gdyńskich stoczniowców, świetnie wiedzących, jaką ceną okupiony był podobny zryw w tym samym miejscu niecałe dziesięć lat wcześniej, w Sierpniu 1980 dokonali oni czegoś jeszcze bardziej znaczącego. W przeciwieństwie do kolegów z Gdańska, którzy z dużym opóźnieniem dysponować zaczęli zakładowym radiowęzłem a do stoczniowych urządzeń poligraficznych nie sięgnęli w ogóle – w Gdyni jeden z pierwszych kroków wykonany został właśnie w stronę drukarni. I nie zdał się na wiele dokonany przez funkcjonariuszy komunistycznych pospieszny sabotaż, polegający na uszkodzeniu maszyn drukarskich. Strajkujący szybko znaleźli fachowców, którzy stoczniową drukarnię puścili w ruch. A zakładowy magazyn papieru i farby pozwolił na druk nieustanny, dwadzieścia cztery godziny na dobę przez wszystkie szesnaście strajkowych dni i nocy. Owocem tego były dosłownie miliony egzemplarzy gazetek z informacją o proteście podjętym w imieniu całej Polski. O wielkim strajku zaczętym w interesie Polski i wszystkich Polaków. Gazetek zawierających tę prawdę wydrukowano naprawdę miliony. Szybko stały się one strumieniem, którego żadne służby nie były w stanie zatrzymać. I na nic zdała się informacyjna blokada Wybrzeża, bo miliony kartek zadrukowanych stoczniowo – gdyńskim głosem wolności już nie strumieniem a rzeką płynęły na dworce i stacje kolejowe, by pociągami i autobusami docierać do najdalszych zakątków Polski. I w wielkiej mierze to właśnie ta drukowana w Stoczni Komuny Paryskiej rzeka wolnego słowa doprowadziła do wzbudzenia wielkiej fali strajkowej, która w ostatnich dniach Sierpnia ogarniała już Polskę od Bałtyku po Sudety i Tatry.
Wracając do słów Jana Lechonia: Który kraj ma w swej przeszłości takie historie? Który z zakładów pracy ma w swym dorobku tego rodzaju dokonania? A przecież to jeszcze nie wszystko, bo ta historia kryje też w sobie skarby i wcześniejszej i późniejszej daty. Te dawniejsze to wielki fenomen Gdyni – jakże wspaniałego miasta błyskawicznie zbudowanego tam, gdzie dopiero co była tylko wąska kamienista plaża, wydmy, kawałek lasu oraz odrobina rolniczych i rybackich zagród. Wyniszczony wojnami, otoczony przez śmiertelnych wrogów, sklecony z trzech eksploatowanych zaborów kraj zdołał w tym miejscu w kilka lat zbudować port oraz miasto z olśniewające śmiałą i jakże oryginalną architekturą. Wraz z nim powstawała też i stocznia, której kontynuacją stała się ta odgrywająca potem rolę wielkiego rozsadnika polskiej wolności. Ów stoczniowy dar wolności nie ograniczał się tylko do kolejnych wielkich narodowych zrywów, ale też do mrówczej pracy wytrwałych ludzi solidarnościowego podziemia.
Ileż więc opowieści, często bezprecedensowych, składa się na dzieje tego niezwykłego miejsca i tej zdumiewającej zbiorowości związanych z nią ludzi! W mało którym przecież skupiło się tak wielu dla dobra swej ojczyzny gotowych narazić się na najpoważniejsze konsekwencje. W pamiętnym Sierpniu 1980 znane im przecież były wypowiedziane dekadę wcześniej słowa Zenona Kliszki, najbliższego współpracownika Władysława Gomułki stwierdzającego wprost: „Stocznię można zbombardować, zaorać i zbudować nową”. Jest więc gdyńska Stocznia im. Komuny Paryskiej zarazem ważnym fragmentem historii polskiego państwa, polskiego przemysłu i polskiej myśli technicznej, ale też niezbywalną częścią dziejów walki o wolność. W tym zakresie – jest to historia w pełnym słowa tego znaczeniu bohaterska. Ze wszech miar więc dorobek ten należy dokumentować, opisywać, ratować przed zapomnieniem wszystkie wątki możliwe jeszcze do spisania. Czas szybko biegnie i za krótki już czas nie będą już one możliwe do ocalenia i utrwalenia. Lepszym upamiętnieniem są też książki zdolne opowiedzieć więcej, niż opowiadają pomniki. Mamy już w Polsce monumenty poświęcone fabrykom, które odeszły do przeszłości. Jeden z nich stoi tuż przed siedzibą niegdysiejszego wrocławskiego „Elwro”, o którym po dziesięcioleciach pisać jest coraz trudniej. Skarbce wspomnień o tak ważnych dla Polski miejscach, jak ta związana z życiem, jak ich nazwał Andrzej Kołodziej „Gdyńskich Komunardów” powstawać więc muszą bez zwłoki, póki to jeszcze możliwe.
Artur Adamski