18,4 C
Warszawa
piątek, 3 maja, 2024

Przypomnieć wspaniałe a nieznane karty polskiej historii – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Jest faktem przedziwnym, niczym nieuzasadnionym a bardzo szkodliwym to, jak uboga jest polska historiografia, a także każdy rodzaj polskiego pisarstwa na temat gospodarczego dorobku naszej ojczyzny.

W krajach o tradycji niewspółmiernie uboższej a także w tych, których historia, w tym gospodarcza, pełna jest faktów nikczemnych, zawsze powstawały i nadal bardzo obficie powstają prace poświęcone gospodarstwom rolnym czy fabrykom, o których nawet wtedy, gdy o którejś powstał książek cały szereg a samo przedsiębiorstwo od dawna nie istnieje – ciągle pisane i wydawane są nowe. Być może czasem służy to przykrywaniu wątków stanowiących powód do wstydu. Wszak każda niemiecka firma sięgająca swoją historią II wojny światowej, miała swój udział w hitlerowskich zbrodniach a sam początek niemieckiego przemysłu korzenie ma mówiąc najdelikatniej – nikczemne. A przecież warto, byśmy w Polsce, ciągle obrzucanej obelgami w rodzaju pogardliwego „Polnische Wirtschaft” pamiętali, od czego wziął początek cały niemiecki przemysł. Pieniądze na budowę pierwszego zagłębia pozyskał przecież nie kto inny, ale Fryderyk II i to praktykując metody w szczycących się swą rzekomą cywilizacyjną świetnością Niemczech znanych z pospolitej praktyki tzw. raubritterów. Przypomnijmy, że w owym „niemieckim państwie prawa” przez wieki roiło się od owych rycerzy – rozbójników, łupiących kupców na niemal każdej drodze, ze szczególnym uwzględnieniem dróg wodnych. Kontynuatorem tej tradycji był właśnie Fryderyk, który wdzierając się na ziemie Rzeczpospolitej ustawił baterie swoich armat pod Kwidzynem i w sposób całkowicie bezprawny groził ostrzelaniem każdemu polskiemu statkowi płynącemu ze zbożem do Gdańska. Po żniwach każdego dnia przepływało ich co najmniej kilkaset i mimo, że bandytyzm ten dokonywany był na polskiej rzece, to od każdego worka zboża pruscy łupieżcy wydzierali dla siebie haracz. Pieniądze z tegoż właśnie rozboju posłużyły do budowy pierwszych fabryk (wówczas jeszcze manufaktur, choć już o rozmiarach ogromnych) zagłębia berlińskiego. I taki to był początek całego niemieckiego przemysłu. Wiedzy na ten temat próżno oczywiście szukać w książkach wydawanych za Odrą, ale jest jej pełno w polskich dokumentach, diariuszach, pamiętnikach i listach sprzed wieków.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Jakże inna była cała historia gospodarcza Polski! Badaczy europejskich dziejów (zawodowych historyków amerykańskich, azjatyckich i wszystkich innych) zaskakuje np. taka informacja, że począwszy od wczesnego średniowiecza kraj naszych przodków należał do dosłownie paru, które nigdy nie zaznały wielkiej katastrofy głodu. Cóż to sprawiło, skoro Polska przecież nie słynęła ani z dobrej jakości gleb ani z wymarzonego przez rolników klimatu? Okazuje się, że już tysiąc lat temu nasi przodkowie powszechnie praktykowani dywersyfikację zasiewów. Polegało to na tym, że nawet najuboższy włościanin na swoich polach uprawiał kilka rodzajów zbóż. Kiedy więc Niemcy, Francuzi czy Anglicy padali ofiarą nieurodzajów, co jakiś czas dopadających ich grunty pokryte uprawami stanowiącymi rodzaj monokultury, część upraw Polaków zawsze opierała się wszelkiego rodzaju przyrodniczym kaprysom i innym obiektywnym okolicznościom. Bo jeśli przepadła większość zbiorów owsa czy pszenicy – zawsze ostała się np. soczewica. I ten mechanizm sprawiał, że nawet lata najbardziej niesprzyjającej aury czy innych plag, wprawdzie w zubożeniu i z trudem, ale wszyscy byli w stanie przetrwać. Ślady tamtych doświadczeń mamy nie tylko w kartach spisanej historii, ale i w narodowych kuchniach, bo to przecież żadna fantazja, ale widmo głodu nauczyły np. Francuzów tego, czego Polacy uczyć się nigdy nie musieli. Czyli jedzenia robaków, ślimaków, żab czy wiewiórek. Od najdawniejszych czasów mieliśmy więc w Polsce gospodarzy mądrzejszych od większości tych, którzy gospodarowali w innych krajach naszego kontynentu. Dlaczego się tym nie chwalimy czy chociaż – tak mało o tym wiemy? A nie inaczej jest z historią przemysłu. Wielu naszych rodaków jest zdumionych, kiedy odwiedzając amerykańskie Jamestown dowiaduje się, że pierwszą na tamtej ziemi hutę na początku XVII wieku założyli Polacy. A tamtejsze muzeum mówi nawet o tym, że pierwszą zimę pierwsi amerykańscy osadnicy też przetrwali nie tylko dzięki słynnym indykom, ale i grupie polskich rzemieślników, potrafiących błyskawicznie zbudować solidne ciepłe domy, uszczelnione sprawnie pozyskaną smołą i dziegciem a do tego jeszcze obwarowane w sposób zabezpieczający przed nie zawsze przecież życzliwymi tubylcami.

Identycznie rzecz się ma z historią polskiej budowy statków. Jeśli ktoś w Polsce o dziedzictwie tym czegokolwiek się dowiedział, to najczęściej nie z książek polskich autorów, ale od brytyjczyka Normana Daviesa, który w swym „Bożym igrzysku” trochę miejsca poświęcił dziesiątkom niesłychanie pomysłowych konstrukcji, których przez całe stulecia pełno było na wszystkich polskich rzekach, w których nawet kilkunastoosobowe załogi mogły pokonać trasę rzędu tysiąca kilometrów, po czym kiedy sprzedany już został przewożony fracht – także i ten rzeczny statek dało się rozebrać na kawałki i sprzedać w Gdańsku kupcom na wielką skalę handlującym drewnianymi belkami. Wyprawione, wysuszone, zaimpregnowane – przez wieki były polskim hitem eksportowym. Fascynujący się duńskimi klockami Lego powinni chyba wiedzieć, że już kilkaset lat temu w Polsce masowo wytwarzane były rzeczy niewspółmiernie większego kalibru i nieporównywalnej użyteczności. Dopiero też niedawno nieco szerzej zaczęła być znana historia znanego na całym świecie Prawa Wodnego. Stało się to za sprawą organizatorów Wielkiego Flisu na Wiśle, którzy przypomnieli, że jurystyczny fundament całej światowej żeglugi wcale nie wziął swego początku z Anglii, Hiszpanii, Holandii czy któregokolwiek z krajów znanych jako „najbardziej morskie”, ale z naszej Rzeczpospolitej. Podstawowe zasady ruchu na rzekach, jaki i zasada wolnego dostępu do linii brzegowej a także mnóstwo innych prawideł, od wieków dla każdego wodniaka będących oczywistością, też wymyślili właśnie polscy flisacy. I to właśnie pierwsze w historii nowożytne polskie prawo wodne – dało początek temu, które dziś jest przyjęte i praktykowane na całym świecie.

Znów postawię pytanie: dlaczego fakty te są w Polsce tak słabo znane? I odpowiem: mieliśmy przez czas dłuższy, niż znane nam stulecie niewoli narodowej, potężny i przez wiele ośrodków praktykowany do dzisiaj proceder umniejszania i ukrywania wszystkiego, co w polskim dorobku wielkie, ciekawe, znaczące. A druga przyczyna jest taka, że sami Polacy stanowczo nie dość dbali i dbają o swój własny, narodowy dorobek. A o tradycje własnego życia gospodarczego – Polacy dbają najmniej, czego przejawem jest ubóstwo zarówno prac naukowych, jak i popularnych publikacji opowiadających o polskich przedsiębiorcach i przedsiębiorstwach, o fabrykach i pracujących w nich ludziach. Z tym większą więc radością powitać trzeba książkę „Historia Stoczni Gdynia”. Już z samego faktu jej tematyki stwierdzić trzeba, że jest to dzieło bezcenne, konieczne, zasługujące na jak największe wsparcie, jak największą promocję, jak najszersze upowszechnianie. Pokłony wielkie należą się wszystkim, którzy przyłożyli rękę do jego powstania. Praca ta nie wypełni luki, która w tej tematyce jest ogromna, ale jest zapełnieniem ogromnie dotkliwego braku. Bez wątpienia też dla wszystkich, którym bliska jest sprawa polskiej historii, będzie ona tym od dawna upragnionym czytelniczym zasiewem, który przyniesie plon stukrotny.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content