16,9 C
Warszawa
poniedziałek, 29 kwietnia, 2024

W obronie polskiego honoru oraz czeskiej i słowackiej wolności – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Dążąc do niepodległości Polski Kornel Morawiecki zawsze uważał, że najwłaściwszą do niej drogą jest współdziałanie z innymi narodami zniewolonymi tą samą tyranią. W roku 1968 odegrał dużą rolę w wolnościowych wystąpieniach, które przetoczyły się przez dziesiątki miast naszego kraju. Z nadzieją obserwował też demokratyczne przemiany w Czechosłowacji.

O Praskiej Wiośnie, polegającej na zastępowaniu systemu sowieckiego ustrojem opartym na elementarnych obywatelskich wolnościach, w naszym kraju szeptano: „Polska czeka na swojego Dubczeka”. Przywódca partii komunistycznej naszych południowych sąsiadów odważył się bowiem na reformy idące dalej od zainicjowanych u nas jesienią roku 1956. Gdyby ekipa Gomułki zdecydowała się na podążenie tą samą drogą część zniewolonej Europy stanęłaby wówczas przed historyczną szansą. Kierownictwo PZPR nie tylko opowiedziało się jednak po stronie sowieckiego imperializmu, ale rozkazało Wojsku Polskiemu dołączyć do Armii Radzieckiej, zbrojnie tłumiącej wolność naszych południowych sąsiadów.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Wiadomość o agresji na Czechosłowację zastała Kornela Morawieckiego w Wilczynie Leśnym, w którym wraz ze swoimi bliskimi spędzał wakacyjne dni w gościnie u rodziny Rolanda Winciorka, weterana września 1939, ZWZ – AK i WiN. W momencie tym prysły ostatnie nadzieje na jakikolwiek „socjalizm z ludzką twarzą” a już z pierwszych komunikatów radiowych wynikało, że w inwazji na kraj dążący do wolności wzięły udział wojska sowieckie, wschodnioniemieckie, węgierskie, bułgarskie i polskie a nie było wśród nich rumuńskich. Znaczyło to więc, że nawet satrapa taki, jak Nicolae Caausescu potrafił nie podporządkować się żądaniu Moskwy, podczas gdy kierownictwo PRL – u zdecydowało o udziale naszego kraju w strasznej sowieckiej zbrodni. W ocenie tego wydarzenia Morawieccy i Winciorkowie byli zgodni. Nawet, jeśli Ludowe Wojsko Polskie traktować jedynie jako przybudówkę podłej Armii Sowieckiej to jednak składa się ono z polskich obywateli w polskich mundurach, posługujących się naszym językiem i rodzimą symboliką. A to oznaczało, że mieliśmy do czynienia nie tylko z odbieraniem podmiotowości ościennych narodów, ale z hańbieniem tradycji polskiego państwa i oręża. I już sama owa nikczemność zobowiązywała do protestu, który powinien być podjęty jak najszybciej i w sposób możliwie najbardziej spektakularny. Owocem wilczyńskiej narady z 21 sierpnia 1968 była decyzja o wymalowaniu jak największej ilości napisów protestujących przeciw inwazji w miejscach, które zobaczyć będzie mogła maksymalna ilość ludzi. Odpowiednia treść haseł zarazem miała niweczyć kłamstwa PRL – owskiej propagandy, którymi reżim wypełnił wszystkie działające w Polsce media. Szybko pojawił się pomysł, by miejscem umieszczenia haseł były mury i budynki widoczne z pociągów, poruszających się jedną z najbardziej uczęszczanych polskich linii kolejowych, łączących Górny Śląsk z Poznaniem i Szczecinem. Od torów tych Wilczyn jest oddalony o kilka kilometrów a dysponowanie odpowiednią ilością farby dawało szansę wymalowania w godzinach od zmierzchu do świtu mnóstwa napisów na odcinku między Obornikami Śląskimi a Wrocławiem. Był środek tygodnia a to znaczyło, że od wczesnego poranka drogę tę przemierzać będą tysiące dojeżdżających do wrocławskich fabryk a także mnóstwo podróżujących w przeciwnym kierunku. Wszyscy uczestnicy wilczyńskiej narady stanęli na głowach, by nie zabrakło farby i pędzli. Wieczorem 21 sierpnia do wielkiej akcji malarskiej ruszyli 27 – letni wtedy Kornel Morawiecki i 18 – letni Wojciech Winciorek. Obydwaj byli zdecydowani na poniesienie każdych konsekwencji, jakie spadłyby na nich w przypadku wysoce prawdopodobnego zatrzymania przez milicję, SB czy inne służby. Liczyć się trzeba było przecież z tym, że już załoga któregoś z pierwszych pociągów, przejeżdżających przecież tą linią kolejową co kilka minut, powiadomi choćby Straż Ochrony Kolei. Kornel z Wojtkiem ustalili, że w czasie swej akcji oczy będą mieli dookoła głowy. Obydwaj byli wysportowani i stąd zakładali, że nawet w przypadku nadciągnięcia obławy i strzałów z broni palnej zdołają umknąć prześladowcom. Pierwsze napisy (prawdopodobnie miał treść: „Udział w agresji to hańba dla polskiego munduru” i „Czechosłowacja ma prawo do wolności”) wymalowane zostały na betonowych płytach kolejowego wąwozu między Obornikami a Osolą. Pociągi pokonywały w nim zakręt, co zmuszało je do zwolnienia i umożliwiało pasażerom odczytanie długich zdań umieszczonych tuż przy torach. Kilometr dalej zaczynał się długi ciąg murów i magazynów kolejowych. Na każdym Kornel z Wojtkiem umieścili wielkie litery protestów przeciw agresji na Czechosłowację. Tam, gdzie nie mieściły się słowa, pojawiały się sierpy i młoty oraz swastyki połączone znakiem równości. Oddalając się od bocznic obornickich autorzy malarskiego protestu mieli już za sobą dziesiątki napisów a przed sobą parę kilometrów torów biegnących przez pola. Odcinek ten pokonali w cieniu kolejowego nasypu, z którego w okolicy Ciechlowic tory nurkowały pod wiaduktem drogowym. Obydwie jego ściany pokryte zostały hasłami tak samo, jak i mury ciągnące się wzdłuż wiosek Golędzinów, Zajączków a przede wszystkim w okolicach stacji Pęgów, Szewce i Świniary, na których zatrzymywały się wszystkie pociągi osobowe. Nad ranem Morawiecki z Winciorkiem zbliżali się do granic Wrocławia. Wiedzieli, że jeśli w sprawie ich działań bezpieka nie została jeszcze zaalarmowana, to na pewno wkrótce to nastąpi. Na kulminacyjny punkt swojej akcji wyznaczyli sobie jednak odcinek przed jednym z najdłuższych w Polsce mostów kolejowych. Każdy przejeżdżający tamtędy pociąg zmuszony jest tam zwalniać do kilku kilometrów na godzinę. Wszystkie też ledwie już tam mieściły rzesze robotników rannej zmiany, jadących z północnych przedmieść stolicy Dolnego Śląska. Na ten więc fragment drogi Kornel z Wojtkiem oszczędzali resztę farby. Swe ostatnie hasła malowali na przylegającej do mostu stacji transformatorowej. Wokół było już jasno i być może taka była przyczyna długiego sygnału kolejowej syreny, jaką włączył wtedy maszynista pociągu wolno toczącego się po przęsłach. Czy jej przeciągły dźwięk miał być pozdrowieniem czy ostrzeżeniem: „Uciekajcie! Wszczęto już alarm! Pędzą po was!”? Tego już się chyba nie dowiemy. Wiadomo natomiast, że Morawiecki z Winciorkiem w miejscu tym zużyli resztki farby i szybko ruszyli przed siebie wcześniej ustaloną trasą. Taką, która dawała im największą szansę zniknięcia z oczu pościgowi. Do Wilczyna dotarli kilka godzin później. Poza małymi dziećmi, nieświadomymi tego, co się działo, w domu Winciorków nocy tej nikt nie zmrużył oczu. Modlono się, by akcja ta dla jej uczestników nie skończyła się długimi latami w więzieniu, albo jeszcze gorzej.

Kiedy Kornel z Wojtkiem odsypiali nieprzespaną noc Jadwiga Morawiecka, dziękując Bogu za szczęśliwy przebieg nocnej akcji, wraz z dwojgiem swoich dzieci, trzyletnią Martą i dwumiesięcznym Mateuszkiem, wybrała się na długi spacer. Pierwsze głosy na temat haseł wymalowanych wzdłuż torów kolejowych usłyszała już na głównym placu Wilczyna. Wiadomości o proteście przywieźli ludzie wysiadający z autobusu PKS. Przysłuchiwała się im spora grupka osób zgromadzonych na przystanku i pod sklepem. Opowiadający mówili, że napisów jest pełno, że są ogromne i „strasznie antyradzieckie”. Ktoś dopytywał: „I co, złapali ich?” Inni głośno się zastanawiali: „No ale kto to mógł zrobić?” Niedawne wydarzenia Marca 1968 musiały być dobrze pamiętane, bo niektórzy odpowiadali na nie, że „to na pewno studenci”, dodając od razu: „że też się nie boją, ależ odważni!” Świadkiem jeszcze większego poruszenia Jadwiga Morawiecka była po dotarciu do Obornik. Wydarzeniem tym żyło całe miasteczko. Wszędzie ktoś powtarzał: „Byłem, widziałem, niesamowite!” A echa prawdziwego efektu nadejść miały dopiero późnym popołudniem, kiedy z fabryk dolnośląskiej stolicy wracać zaczęli ci, którzy do nich z Obornik dojeżdżali. W samym miasteczku było ich ponad tysiąc. Co i tak stanowiło jedynie ułamek tej rzeszy ludzi, która jak co dzień kolejnymi porannymi pociągami do dziesiątek wrocławskich zakładów docierała ze Żmigrodu, Skokowy i mnóstwa innych miejscowości. Rankiem tego dnia cała ta masa ludzi przywiozła do Wrocławia wieść, która od razu stała się znana w całym mieście. Wszyscy z prawdziwym bólem mówili, że „nasi żołnierze polskie mundury plugawią pod kacapskim rozkazem”, ale też że „są Polacy, którzy odważnie przeciw temu protestują”.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że wymalowana na odcinku dwudziestu kilometrów seria napisów protestujących przeciw zbrojnej interwencji w Czechosłowacji odczytana została przez dziesiątki tysięcy ludzi. Każdy, kto tamte wrocławskie dni pamięta wie też, że wiadomość ta lotem błyskawicy rozniosła się nie tylko po Wrocławiu. Wielu tego dnia wsiadało do pociągów tylko po to, żeby hasła zobaczyć, póki nie zostały zamalowane. By je oglądać ciągnęły tłumy ludzi z Obornik, Wołowa, Trzebnicy i wielu innych miejscowości. Wiadomości o tym wydarzeniu dotarły do zachodnich mediów, pojawiły się na antenie rozgłośni nadających m.in. w językach czeskim i słowackim. „Polacy protestują przeciw agresji na Czechosłowację” – pisała zachodnia prasa. Akcja zainicjowana przez Kornela Morawieckiego, obok tragicznego samospalenia, dokonanego przez Ryszarda Siwca 8 września 1968, była najgłośniejszym aktem sprzeciwu wobec udziału Polaków w inwazji na Czechosłowację. Służba Bezpieczeństwa wszczęła śledztwo, które jednak nie dało rezultatów. Przesłuchano kierujących dziesiątkami pociągów, którzy jednak upierali się, że niczego takiego nie widzieli. A to prowadziło do wniosku, że napisy powstały w krótszym czasie, czyli tuż nad ranem i że były dziełem większej liczby malujących. Celem zapobieżenia podobnym sytuacjom w całym kraju okolice torów przemierzać zaczęły zmobilizowane patrole SOK i innych służb.

Krótko po proteście malarskim Kornel Morawiecki spotkał się z przyjaciółmi, z którymi od marca do maja 1968 sporządzał niezależne druki w postaci wypełnionych tekstem odbitek fotograficznych. Wraz z Jerzym Petryniakiem i kilkoma innymi po raz pierwszy zaczął wtedy powielać ulotki za pomocą matryc białkowych (w wyposażonym w mały powielacz sekretariacie udało się „wygospodarować” parę matryc drogą ich „zaoszczędzenia” przy drukowaniu a następnie „nieścisłym” sporządzeniu protokołu ich zużycia). Ulotki były potem rozrzucane i rozlepiane na ulicach Wrocławia. Wg relacji Włodzimierza Strzemińskiego wyjątkowo dużą ilość tych druków rozrzucił bardzo młody wówczas Jerzy Filak, dokonujący tego z okien wysokich kamienic Rynku, ulicy Świdnickiej i „Pedetu”, czyli największego wówczas w Polsce domu towarowego, dominującego nad Placem Kościuszki. O czynach tych Włodek mówił jako o „niesłychanie odważnych i brawurowych”. Sam miałem wtedy cztery lata i prawdopodobnie otarłem się wówczas o jakiś wątek akcji ulotkowych. Jako jeden z bardzo wielu byłem świadkiem przemarszu jakiejś części oddziałów Ludowego Polskiego, wracających już z Czechosłowacji. Widziałem kolumny ciężarówek i transporterów opancerzonych ciągnące ulicą Grabiszyńską, z której skręcały w Świerczewskiego (dziś Marszałka Józefa Piłsudskiego). Inna kolumna w tę samą ulicę wjeżdżała od strony Powstańców Śląskich. Wydarzenia te spowodowały, że na chodnikach zgromadził się duży tłum przyglądających się temu, co się dzieje. W okolicach skrzyżowania z ul. Gabrieli Zapolskiej doszło wtedy do jakiegoś poruszenia. Chyba pierwszy raz w życiu usłyszałem wtedy słowo „ulotki”.

W styczniu 1969 również techniką białkową Kornel Morawiecki odbił serię klepsydr poświęconych Janowi Palachowi, które następnie rozwieszał w budynkach uczelni, bramach kamienic, kruchtach kościołów.

Udział LWP w stłumieniu wolnościowych dążeń Czechosłowacji jest obok antypolskich zbrodni czasu Powstania Antykomunistycznego, Poznańskiego Czerwca 1956, Grudnia 1970 i stanu wojennego najczarniejszą kartą z dziejów polskiej wojskowości. Położył się on też grobowym cieniem na stosunkach z naszymi południowymi sąsiadami. Polskie akty sprzeciwu wobec tej komunistycznej zbrodni miały więc znaczenie ogromne. Były dowodem, że udział w sowieckiej agresji odbywał się wbrew woli wielu Polaków. Dokładnie 40 lat po wydarzeniach z sierpnia 1968, wraz z Natalią Gorbaniewską i ośmioma innymi osobami, które odważyły się stanąć w obronie atakowanej Czechosłowacji, Kornel Morawiecki przyjął odznaczenie państwowe z rąk premiera Republiki Czeskiej Mirka Topolanka. 21 sierpnia 2008 świat znów usłyszał, że w mrocznych latach komunizmu byli Polacy odważnie stający przeciw tyranii budującej swą potęgę na polityce szerzenia podziałów między zniewalanymi narodami.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content