16,8 C
Warszawa
wtorek, 30 kwietnia, 2024

Największe z polskich dokonań i jego utylizatorzy – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Zbliża się 43 rocznica jednego z największych dokonań w naszych dziejach. Narodowe powstanie, bo nim była ogólnopolska fala strajków z sierpnia roku 1980 i powstanie wielkiego ruchu Solidarności, dla totalitarnego systemu komunistycznego było ciosem, jakiego największa z satrapii w historii na dłuższą metę nie była w stanie przetrwać. Zarazem fenomen ten okazał się być ofertą nowego ładu stosunków społecznych i międzyludzkich. W ciągu kilkunastu miesięcy dzielących największy ze wstrząsów w dziejach komunizmu i otwartą wojnę wypowiedzianą Polakom przez prosowiecki reżim powstały zręby zjawiska całkowicie nowego i budzącego fascynację dużej części świata. W całym też wolnym świecie znanym stał się pewien symboliczny rysunek. Przedstawiał on mapę imperium sowieckiego, z którego wyrywała się Polska a pęknięcia biegnące od mocno zarysowanych granic naszego kraju biegły we wszystkich kierunkach jakby krusząc totalitarny monolit, rozciągający się od Łaby aż po Wyspy Kurylskie. Solidarność spowodowała, że sowiecka despotia chwiała się i kruszała.

W 1982 roku zdelegalizowany i brutalnymi prześladowaniami zepchnięty do podziemia nowatorski ruch społeczny ogłosił, że przypadająca na 31 sierpnia rocznica podpisania Porozumień Gdańskich będzie obchodzona jako Święto Solidarności. Pomimo komunistycznego terroru bojownicy wolności nadal rozsadzali nieludzki system zarazem budując zręby całkowicie nowej oferty dla narodów, które zrzucą okowy totalitaryzmu. Niezliczoną ilość razy mogliśmy się też przekonać, jak wielką uwagę i jak ogromne nadzieje z ruchem Solidarności wiązały miliony Czechów, Słowaków, Węgrów, Rumunów, Bułgarów, Albańczyków, Litwinów, Łotyszy czy Estończyków. Nie tylko zresztą narody Europy środkowej i wschodniej wpatrywały się w Polskę jak w najoczywistszego lidera. Bo to Polacy w monolicie sowieckiego imperializmu dokonali największego wyłomu, jaki kiedykolwiek w nim powstał. I to Polacy zaczęli urzeczywistnianie całkowicie nowej oferty ustrojowej, wzbudzającej ogromne, powszechne zainteresowanie i wielką nadzieję na przyszłość.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Kiedy na przełomie sierpnia i września roku 1980 zaczął powstawać NSZZ Solidarność a wraz z nim całe mnóstwo innych niezależnych organizacji wielu stawiało pytanie o to, kto członkiem tych nowych zjawisk być powinien a kto nie. Oczywisty sceptycyzm wzbudzali ludzie mający w swej przeszłości długi staż w partii komunistycznej a w szczególności ci wcześniej należący do prosowieckiego establishmentu, aparatu terroru czy rodzin bez reszty złożonych ze służącej obcym interesom agentury, z samych budowniczych sowieckiego ustroju, z krwawych komunistycznych siepaczy reżimu i w ogóle – potężnie uprzywilejowanej zamkniętej kasty beneficjentów komunistycznego porządku. Jednoznacznie zwyciężył wtedy pogląd, że w ruchu Solidarności ma prawo znaleźć się każdy. To, że trafili do niego niegdysiejsi funkcjonariusze partyjnej nomenklatury, członkowie resortowych rodzin w całości złożonych z ludzi od 1944 roku pracujących w UB a potem SB najczęściej było postrzegane jako sukces związku. Wielu fakty takie rozumiało jako przełomowy znak wielkiego pojednania i odrodzenia. Obok wywodzących się z de facto panującej klasy nomenklaturowej jeszcze liczniejsi byli np. przeróżni „działacze katoliccy” w rzeczywistości będący funkcjonariuszami komunistycznego reżimu oddelegowanymi „na odcinek Kościoła”. Tego, że do Solidarności wstępowali także agenci SB i innych służb powołanych do kontroli nad społeczeństwem, wielu się domyślało. Tego, jak wielotysięczne było owe grono a także jak bardzo okaże się ono być cyniczne i niebezpieczne, nie domyślał się chyba nikt.

Solidarność powstawała więc jako ruch wielomilionowy i bardzo niejednorodny. Wśród jego elit było mnóstwo ludzi niesłychanie wprost szlachetnych, ofiarnych, całkowicie bezinteresownych z zarazem posiadających intelektualne i charakterologiczne predyspozycje do odgrywania wielkiej roli w budowaniu czegoś wielkiego, ogromnie obiecującego i nowatorskiego. Oprócz ludzi wartościowych byli jednak także potrafiący prawdziwe wartości traktować instrumentalnie. Byli postrzegający Solidarność jako wehikuł najściślej osobistej kariery. Byli liczni uwikłani w aparat terroru a także liczni skupieni przede wszystkim na wykonywaniu jego poleceń. Dzięki archiwalnym odkryciom przetrząsającego teczki agentów SB Włodzimierza Domagalskiego – Łabęckiego wiemy też dzisiaj o jednej z operacji Służby Bezpieczeństwa, uruchomionej we wrześniu 1980 i polegającej na nadaniu nowych tożsamości czterdziestu oficerom służb specjalnych, którzy otrzymali zadanie zajęcia jak najwyższych, najlepiej kluczowych stanowisk w rodzącym się ruchu Solidarności. Z owych czterdziestu, którzy dostali nowe imiona, nazwiska i życiorysy ponad wszelką wątpliwość udało się zidentyfikować jednego. Jest nim Marian Kotarski, do dziś występujący w dwóch tożsamościach. W pierwszej, jako Kotarski, jest weteranem mazowieckiej Solidarności, bohaterem opozycji, założycielem podziemnego wydawnictwa Rytm, beneficjentem bezliku grantów, laureatem mnóstwa prestiżowych nagród i kawalerem mnóstwa polskich i zagranicznych odznaczeń. W drugiej, jako Marian Pękalski, jest podpułkownikiem SB, od trzydziestu lat pobierającym resortową emeryturę. Kim są pozostali uczestnicy tej operacji, owych trzydziestu dziewięciu, których dotąd zidentyfikować się nie udało? Tego ciągle nie wiemy. A wiele też przecież wskazuje na to, że nie była to wówczas jedyna operacja o takim celu. Wiemy przecież, że Leszek Czarnecki, nie tak dawno powszechnie znany jako najbogatszy z Polaków, w roku 1981 studentem Politechniki Wrocławskiej zostawał jako agent Służby Bezpieczeństwa przez swych mocodawców wspierany w zadaniu objęcia jak najwyższej pozycji w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Niedopalone fragmenty akt, które bezpieka masowo i bezkarnie paliła w czasach rządu Tadeusza Mazowieckiego wskazują też na to, że przeróżnych takich Kotarskich czy Czarneckich SB miała o całe piekło więcej.

Pomimo potężnego nasycenia ruchu Solidarności agenturą oraz co najmniej równie licznym gronem bardzo ambitnych osobników, którym i solidarnościowy rodowód i solidarnościowe ideały były z gruntu obce, Solidarności nie udało się komunistom zniszczyć inaczej, jak tylko za pomocą stanu wojennego, dywizji pancernych, armii wyspecjalizowanej w walce z ludnością cywilną, wprowadzeniem rządów otwartego terroru. Tym bardziej taka metoda była dla reżimu właściwa, że trzymanie tysięcy działaczy w więzieniach i obozach internowania umożliwiało przeprowadzenie wielkiej selekcji. Za murami i drutami kolczastymi tym bardziej można było terroryzować i zastraszać, zmuszać do współpracy a także legendować kolejne zastępy agentury. A nieprzejednanych, nieprzekupnych, niezłomnych zmuszać do emigracji, kompromitować, eliminować rujnując ich zdrowie, przyspieszając ich śmierć czy nawet eliminując fizycznie od razu, choć w sposób trudny do wykrycia, „w białych rękawiczkach”.

Naczelnym sukcesem reżimu było to, że zdelegalizowana Solidarność uległa trudnemu do zauważenia podziałowi. Komuniści zdołali wyselekcjonować z Solidarności tych, którzy byli skłonni podjąć z nimi dialog. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że do rozmowy, współpracy i zawarcia porozumienia komuniści wybrali dla siebie przedstawicieli tego, co w jakże wielonurtowym, różnorakim ruchu Solidarności było metrykalnie, mentalnie i moralnie najgorsze. Wybrali te grono, w którym najwięcej było ludzi w przeszłości nie tylko blisko związanych komunistycznym reżimem, ale wręcz należącym do jego elity. Zarazem w gronie tym było najwięcej agentów komunistycznych służb i cyników, dla których najważniejsza była osobista kariera. A także takich, którzy uznali, że jako rzekomo najbardziej dla Polski zasłużeni doczekali czasu, w którym powinni już pożytkować owoce swych zasług. I zostać posłami, senatorami, ministrami, szefami przeróżnych instytucji. Takie to grono zostało okrzyknięte „konstruktywną opozycją”. To jemu dano do dyspozycji bezprecedensowo potężne narzędzia propagandy, dzięki którym mogli nagłaśniać wzniosłość i piękno swojej własnej przeszłości a kiedy było trzeba – kreować je od zera. W ciągle zmonopolizowanych środkach masowego przekazu nie było trudno przekonać większość społeczeństwa, że ta część Solidarności, którą wcześniej nazwałem tu najgorszym z owej Solidarności składników jest tejże Solidarności niemal całością. I to ta najmarniejsza część Solidarności zawarła porozumienie z reżimem. Porozumienie nazwane historycznym a które oznaczało przekreślenie wszystkiego, czym cały fenomen Solidarności był. Przekreślenie wszystkich nadziei Polaków i wszystkiego, co tak bardzo wzbudzało podziw i nadzieje wielkiej części świata.

To, co wydarzyło się w roku 1989 nie było jakąkolwiek kontynuacją, lecz zaprzeczeniem i przekreśleniem tego, co Polacy wywalczyli w roku 1980. W wielkim polskim Sierpniu wielki oddolny ruch zjednoczony jednym celem przystąpił do budowania czegoś całkowicie nowego, choć opartego na najwspanialszych wątkach polskiej, europejskiej, chrześcijańskiej tradycji. W 1989 mieliśmy wykwit typowej pokątnej a potem szumnie ogłoszonej zmowy dwóch klik: zainstalowanych w Polsce moskiewskich marionetek z grupą uzurpatorów, drogą wielkiej operacji propagandowej i socjotechnicznej okrzykniętej przywództwem Solidarności i opozycji. W 1980 niepodlegli Polacy zaproponowali nowy model ładu społecznego, w 1989 rozpoczęto „modernizację za pomocą kserokopiarki” nawet przez porządniejszych uczestników zawieranego dilu nazywanej tak, jak wydarzenia te definiował wówczas Karol Modzelewski. A mówił on o pchaniu Polski w kierunku państw Trzeciego Świata czy nawet o wykreślaniu jej z kręgu krajów cywilizowanych. O swoich niegdysiejszych współpracownikach Ryszard Bugaj opowiadał jako o tych, którzy „sami wdrapali się do nieba i wciągnęli za sobą drabinę”. A że interesy najściślej osobiste czy środowiskowe realizowano podpisując się znakiem Solidarności – związek niegdyś dziesięciomilionowy skurczył się do liczb rzędu setek tysięcy. Tak, jak w roku 1980 wybuchła istna erupcja masowego poznawania narodowej historii tak w 1989 zaczęła się gigantyczna operacja pod znakiem pedagogiki wstydu. Rządzący i organy propagandy posiadające medialny quasi – monopol nauczać zaczęły, jakoby Polska i polskość były pasmem żenady, bylejakości, podrzędności a wszystko, co jest znane jako wielkie, to rzekomy owoc „prowincjonalnej polskiej megalomanii”. Tak, jak owocem Sierpnia 1980 było wprowadzenie lekcji historii do wszystkich zasadniczych szkół zawodowych, w których uczyła się większość polskiej młodzieży, tak krótko po roku 1989 we wszystkich klasach wszystkich szkołach wszelkich typów rozmiar nauczania historii okrojono o połowę. Z lat 1980 – 1981 wielu pamięta często wtedy słyszaną pieśń zawierającą słowa „Polsko biedna, ale dumna…” Po 1989 z ust ministra spraw zagranicznych świat usłyszał, że „Polska to brzydka stara panna bez posagu”. Bardzo charakterystyczny dla wydarzeń z początku lat dziewięćdziesiątych był komentarz Bronisława Wildsteina, wyrażający to, co widziało wówczas bardzo wielu: „Przez całe lata osiemdziesiąte wszystkie niezależne środowiska Czechosłowacji, Węgier, Bułgarii, Rumunii, wschodnich Niemiec czy państw bałtyckich patrzyły w nas jak w obrazek. Wszyscy w Polsce widzieli oczywistego lidera. Przywódcę, za którym zamierzali podążyć. Wszyscy czekali na to, co Polska zaproponuje. A ci, którzy w 1989 przejęli władzę, nie zaproponowali nic. Całkowite i absolutne – nic”.

Wolność słowa w dużej mierze okazała się fikcją, bo media znalazły się w rękach z grubsza rzecz biorąc jednego środowiska. A jeśli ktoś gdzieś na marginesie tych mediów pozwolił sobie wyrazić cokolwiek, co nie podobało się beneficjentom nowego ładu, sądy przywalały wyroki wraz z nakazem publikowania przeprosin za kwoty składające się na przeciętny dorobek całego życia wraz z mieszkaniem. Była to więc kara wielokrotnie większa od tej, jakie za druk nielegalnej bibuły PRL – owskie sądy wlepiały od września 1986 na podstawie paragrafu 52 B. Trzy miesiące aresztu można było wtedy zamienić na grzywnę w wysokości trzech – czterech przeciętnych miesięcznych pensji. W realiach lat dziewięćdziesiątych, w których jedni mieli do dyspozycji większość mediów a inni prawie żadnych, fikcją była też demokracja. No ale taki kształt mediów umożliwił zamknięcie w krótkim czasie 1625 dużych i średnich zakładów przemysłowych, w większości padających ofiarą prywatyzacji likwidacyjnych. Duża część Polaków zawsze wiernych Solidarności i z zachodzącymi przemianami wiążących wielkie nadzieje dołączyło do armii trzech milionów bezrobotnych. Z tej pozycji przyglądać się mogli, jak partyjne nomenklatura przeobraża się w kastę milionerów a często trzydziestokilkuletni siepacze z SB zostają emerytami pobierającymi miesięczne uposażenie wielkości kilku nauczycielskich pensji.

Odpowiedź na pytanie, jak to się wszystko stało, jest już chyba całkowicie jasne. Jak już wspomniałem, wielki ruch Solidarności był bardzo niejednorodny i wielonurtowy. Było w nim także wiele osób wywodzących się z komunistycznego reżimu. Ludzi często całe swoje rodziny mających w elitach PRL-owskiej władzy, w służbach specjalnych, komunistycznym aparacie propagandy. Politycznie i socjotechnicznie bardziej doświadczeni od rzeczywistych ludzi Solidarności, wcześniej nie uczestniczących w żadnych partyjnych, frakcyjnych czy agenturalnych rozgrywkach. Nawet taki TW Bolek w rozmowie z Orianą Fallaci przyznał się, że zna prace w rodzaju „Psychologia tłumu” Le Bona. Esbecka agentura była bowiem szkolona w manipulowaniu masami, w sztuce pozyskiwania ludzi, w pięciu się po kolejnych szczeblach powstających związków i organizacji. To ta część Solidarności została przez Kiszczaka i jego ludzi namaszczona na „prawdziwych reprezentantów społeczeństwa”. Szef aparatu terroru przyznał się zresztą do tego w swojej książce pt. „Generał Kiszczak mówi prawie wszystko”. A Jaruzelski wtórował mu ostrzegając, że „nie jedna korona spaść może z głowy”. Świetnie bowiem wiedział, jakimi kwitami dysponował na tych, z którymi zawierał „historyczne porozumienie”. Piotr Gajdziński, zdeklarowany wróg PiS-u i autor „Delfina”, czyli obrzydliwego paszkwilu na Mateusza Morawieckiego, w książce pt. „Anatomia zbrodni nieukaranej” stwierdził wprost: „W 1989 roku ukształtowany został ład, w którym u władzy nie mógł się znaleźć nikt nie uwikłany we współpracę z komunistycznym reżimem”. I na tym polegała katastrofa jednego z największych dokonań w polskiej historii. Prosowiecki reżim doprowadził do tego, że reprezentantami Solidarności zostały kręgi w całym tym ruchu najpodlejsze. A kiedy to się udało wszystko poszło już ściśle po myśli komunistów: oni zostali milionerami bezkarnymi pomimo bezliku ich odrażających zbrodni a z Solidarności i wszystkich nadziei Polaków zostały ledwie drzazgi.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content