Po premierze filmu „Opiekun”. Aleksandra Polewska-Wianecka, autorka scenariusza, w rozmowie z Martą Morawiecką
Jesteś autorką kilkudziesięciu książek dla dorosłych i dzieci. Co nakłoniło Cię do napisania scenariusza filmowego? Czy to pojedyncze wyzwanie czy gotowość do kontynuacji działań na wielkim ekranie?
Sama nigdy bym się nie porwała na pisanie scenariusza. Z wielu powodów. Jednak jeśli chodzi o „Opiekuna” odbyło się to tak, że pewnego dnia zadzwonił do mnie mój kolega z wydawnictwa „Rafael”, z którym wówczas współpracowałam od ponad dziesięciu lat (dziś to już szesnaście) i zapytał czy nie napisałabym scenariusza do filmu o św. Józefie Kaliskim. Tu muszę wyjaśnić, że szef „Rafaela”, Tomasz Balon-Mroczka, co jakiś czas stawiał przede mną całkiem nowe wyzwania. Zaczynałam pisać i publikować z myślą tylko i wyłącznie o książkach dla dzieci. Ale po pierwszej, Tomek zaproponował żebym napisała coś dla dorosłych. I dziś tych książek dla dorosłych jest tylko trochę mniej niż tych dla dzieci. Później podsuwał kolejne rzeczy, włącznie ze scenariuszami do komiksów, których sama z siebie też bym się nie podjęła. Zatem kiedy poprosili mnie o scenariusz, przyjęłam propozycję. Nie miałam żadnego doświadczenia, ani wykształcenia w tym kierunku, ale doszłam do wniosku, że jeśli mi nie wyjdzie, to wyrzucą scenariusz do kosza, nikt się o tym nie dowie i wszystko zostanie w rodzinie. Przyznam jednak, że już po przyjęciu tej propozycji miałam wiele obaw. Dostałam stos książek o pisaniu scenariuszy i kiedy je przeczytałam, skonstatowałam, że wiem jeszcze mniej niż przedtem. I wtedy poprosiłam o pomoc św. Józefa. Jak widać, z perspektywy czasu, nie odmówił.
Podkreślasz, że wiodąca historia opowiedziana w ramach filmu „ Opiekun” jest oparta na autentycznych zdarzeniach. Zaskakujące, że ktoś chciał się podzielić taką opowieścią.
Wiodąca historia w filmie, nie została przedstawiona jeden do jednego. Jak mówi mój kolega reżyser: została zanonimizowana. Każdy kto widział film zapewne domyśla się z jakich względów. Ta historia wydarzyła się na moich oczach i stała się inspiracją do stworzenia filmowej, rozpadającej się rodziny Kordeckich. Prawdziwi bohaterowie mieli inne zawody, mieszkali w zupełnie innym niż Kalisz mieście itd. Natomiast istota ich historii, interwencja św. Józefa – to wszystko zostało odtworzone wiernie. Dziś gdy odpowiadam na Twoje pytania, mamy 5 marca. Film wszedł do kin 24 lutego. Dostaliśmy już pierwsze głosy, że widzowie, którzy przyszli do kina z podobnymi problemami jak Kordeccy, podjęli pierwsze próby ratowania swoich małżeństw. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie chętnie się dzielą doświadczeniami takich niebiańskich interwencji, pozwalają też je upubliczniać mając świadomość, że ich historia może komuś pomóc. Czasem zastrzegają jednak by nie ujawniać szczegółów, które mogłyby pomóc ich zidentyfikować. I to jest zrozumiałe.
Film oprócz krótkich retrospektyw przedstawia mocno osadzoną we współczesności historię małżeństwa w poważnym kryzysie. Uderza mnie mało zachwycająca postawa kobiet. Jedna zdradza, druga uwodzi. Myślisz, że w dzisiejszych czasach wierność to w równym stopniu problem kobiet co mężczyzn? Na ile mógł tu zamieszać królujący wszędzie feminizm?
Nie jesteś pierwszą osobą, która o to pyta. Zacznę od małego wyjaśnienia. Ponieważ nie jestem zawodową scenarzystką, „Rafael Film”, który jest producentem, poprosił reżysera Dariusza Reguckiego, by przełożył mój scenariusz na język filmowy. Dariusz dokonał tego razem z Bartoszem Geislerem. Panowie dokonali też swoich zmian w fabule i to niestety spłaszczyło trochę główną postać kobiecą czyli Dominikę Kordecką. Dominika (wzorowana na prawdziwej postaci), w moim zamyśle, była dzielną kobietą, bardziej zaradną życiowo niż mąż, walczącą o lepszy byt dla swojej rodziny. Prowadziła dom, ciągnęła kilka zajęć zarobkowych naraz. Była zmęczona. A ponieważ nie było widoków na to, że jej położenie się zmieni, w chwili słabości odpowiedziała na zaloty starającego się o nią bogatego przedsiębiorcę. Mojej bohaterce nie chodziło ani o karierę, ani o uwodzenie milionerów. Nie powiedziałaby nigdy do męża: „Zabijasz moje marzenia”. Ona po te marzenia sięgnęłaby sama. Bo to silna kobieta, tylko wyczerpana. Takie momenty kryzysu w życiu ma każdy, takie momenty zwrotne. Jeśli jest ciężko i człowiek nie ma oparcia w Bogu, będzie próbował sam poprawić sobie życie na swój sposób. Z bardzo różnymi skutkami, ale to naturalne, bo człowiek nie chce cierpieć. Druga postać, o której mówisz, że uwodzi, została w całości stworzona przez Darka i Bartka. Mam wrażenie, że w tym filmie, w kwestii osobowości bohaterek zderzają się czysto kobiece i czysto męskie punkty widzenia. Finalny obraz filmowych kobiet stworzyli mężczyźni. Co do statystyk dotyczących zdrad, myślę, że proporcje są zbliżone. Czy feminizm zamieszał w tej kwestii? Zdrady miały miejsce zawsze, także przed feminizmem. Myślę, że feminizm zamieszał w wielu innych sprawach, ale długo by o tym mówić.
Wiemy, że stale rosnący odsetek rozbitych małżeństw w największym stopniu krzywdzi dzieci. Poprzez rozpad rodziny tracą one poczucie bezpieczeństwa i pozbawione są wzorca zdrowego szczęśliwego domu. Z kolei w filmie to właśnie dziecko, chłopiec, jest postacią wydaje się najdojrzalszą. Optymistyczna wizja ale czy realnie możliwa?
Nie wiem czy to jest optymistyczna wizja, że dziecko jest dojrzalsze od rodziców, jeśli dobrze zrozumiałam Twoje pytanie. Ja mogę mówić w tej kwestii tylko o swoim doświadczeniu. Kiedy miałam 13 lat małżeństwo moich rodziców było w ogromnym kryzysie. Atmosfera w domu była nie do zniesienia. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że rodzice powinni się rozwieść, bo patrząc po ludzku nie było szans by się porozumieli. Nie miałam wtedy żadnego poczucia bezpieczeństwa, cierpiałam i robiłam wszystko by się mentalnie od tego odciąć. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. W naszej parafii prowadzono katechezy, tata został na nie zaproszony. Jakimś cudem udało mu się namówić mamę by z nim poszła. Te katechezy odbywały się dwa razy w tygodniu przez dwa miesiące. Oni chodzili, a w domu zrobiło się spokojnie. Nawet ze sobą rozmawiali i to całkiem miło. Myślałam, katechezy się skończą i wszystko wróci. Nie, zmieniło się całe nasze życie. Od tamtego czasu, takich historii o uratowanych rodzinach widziałam co najmniej dziesiątki. Znam te rodziny, przyjaźnię się z ich członkami. Doświadczenie moich rodziców nauczyło mnie raz na zawsze, żeby opierać się na Bogu. Żeby Jego pytać: a jak Ty to widzisz? Jaki Ty masz pomysł na rozwiązanie tego problemu? Nie jestem ekspertem od małżeństwa, rozwodów, sytuacji dzieci z rozbitych rodzin i nigdy nie byłam. Nie mam jednak wątpliwości, że rozwiązania tych wszystkich problemów trzeba szukać w Górze.
Tytułowy Opiekun św. Józef na kartach Ewangelii nie pozostawił nam ani jednego słowa, które wypowiedział do Najświętszej Maryi czy też do swego Podopiecznego Jezusa. Jak to możliwe, że tak niemy patron jest do dziś dnia skutecznym orędownikiem rodzin?
Józefolodzy mawiają, że św. Józef zamiast gadać działał. Bo musiał działać. Najpierw miał za zadanie ochronić małego Jezusa przed Herodem, później wyżywić swoją rodzinę w Egipcie, jeszcze później opiekować się nią w Nazarecie. Józefolodzy mówią też, że prawdziwy mężczyzna przede wszystkim działa, a jego czyny mówią za niego. Ja osobiście myślę, że św. Józef był bardzo szczęśliwy mimo tych wszystkich przeciwności typu Herod czy niepewność życia w Egipcie. I pewnie również z tego powodu chce żebyśmy my, tu na Ziemi, mieli równie szczęśliwe rodziny jak on. Mimo wszystkich trudności, z jakimi się borykamy. I dlatego jest taki skuteczny.
Masz może jakieś związki z Bazyliką św. Józefa w Kaliszu? Na ile ważny dla Ciebie osobiście jest św. Józef?
Odkąd rozpoczęłam pracę nad scenariuszem moje związki z Bazyliką św. Józefa są bardzo zażyłe. Dość powiedzieć, że współtworzę jej media społecznościowe. Czasem mam wręcz wrażenie, że ta bazylika stoi w moim mieście, tzn. w Koninie, a nie w odległym o 50 km Kaliszu. Św. Józef natomiast w moim życiu był obecny w jakiś sposób zawsze. Mój tata ma na imię Józef i jego tata też miał tak na imię. Nie znałam dziadka Józefa, ale moja babcia, a jego żona, opowiadała mi o nim zawsze z wielką miłością i szacunkiem. Mówiła, że był jak święty Józef. Natomiast ja osobiście odkryłam św. Józefa jakieś 13 lat temu. Dziś jest po prostu częścią mojego życia. Jest jak przyjaciel, jak opiekun. Mam wrażenie, że cały czas jest obok, tylko po prostu go nie widać. Długo mogłabym mówić o wsparciu jakiego mi udziela.
Słyszałam, że jest sporo przesady w umieszczaniu trzech nazwisk jako autorów scenariusza. Jaka była Twoja rola, a jaka figurujących z Tobą na ekranie dwóch panów?
Jak już wspomniałam na początku, dostałam propozycję stworzenia scenariusza od zera. I tak też zrobiłam. Stworzyłam całą fabułę opartą na faktach i prawie wszystkie postaci fabularne. Wymyśliłam ich zawody, rozgłośnię radiową, audycję, którą prowadzi główny bohater, sklep z sukniami ślubnymi i wieczorowymi, firmę produkującą instrumenty, której właścicielem jest nowy partner głównej bohaterki itd. Darek i Bartek na prośbę producenta dołożyli przede wszystkim sceny dokumentalne i trochę przerobili moją wersję fabuły i dialogi. Całkowicie ich autorstwa jest wątek cudu w Dachau. Dodali postać Kasi, dziennikarki radiowej. Oni też przełożyli mój tekst na język filmowy.
Najserdeczniej gratuluję pięknie opowiedzianej historii. Mam nadzieję, że wielu zobaczy i uwierzy!
Bardzo dziękuję.