Wspominany w Kościele 2 grudnia o. Rafał Chyliński (1694-1741), żyjący w czasach „króla Sasa” franciszkański kapłan, jest jednym z najmniej znanych polskich błogosławionych. Niesłusznie. Czy wiesz, że…
Był szlachcicem, a zanim został franciszkaninem i kapłanem – wojakiem, chorążym jazdy pancernej. Przebywał w wielu klasztorach – najdłużej (kilkanaście lat) w Łagiewnikach koło Łodzi, gdzie do dziś spoczywa jego ciało.
Był wspaniałym kapłanem, cenionym kaznodzieją, obleganym i wyrozumiałym spowiednikiem. Niezwykle nabożnie odprawiał Mszę Świętą i wszystkie nabożeństwa. „Przeklęty, który dzieła Boskie czyni niedbale” – mawiał. Jeszcze za życia uważano go za „cudotwórcę” i „mocnego egzorcystę”.
Dał się poznać jako wzór zakonnego posłuszeństwa i ubóstwa. Kiedyś, gdy siedział na fotelu zakonnego cyrulika, został wezwany do przełożonego. Zerwał się i stanął przed gwardianem z ogoloną… połową brody. Wytłumaczył się… „świętym posłuszeństwem”. Nie znał wartości pieniędzy, nigdy nie troszczył się o następny dzień życia, a wszystko, co otrzymywał, rozdawał nędzarzom. Podróżował zawsze piechotą, choć musiał niekiedy przemierzać setki kilometrów.
Przez niemal całe życie cierpiał na chroniczne bóle głowy i na skutek niegojącej się rany w nodze. Mimo to podejmował surowe posty i umartwienia (m.in. biczowanie).
Nazywano go „głupim”, „szalonym”, „dziadowodzem” i „dziadowskim biskupem”. „Deo gratias (Bogu niech będą dzięki)!” – kwitował te obraźliwe słowa.
Do śmierci pielęgnował matkę, wziął także na swoje wychowanie młodego wyrostka – chorego żydowskiego przechrztę Franciszka Nowickiego, który przysporzył mu wielu wychowawczych kłopotów.
Opiekował się wieloma biedakami i ofiarnie posługiwał chorym (bywało, że własnymi ustami wysysał ich rany). Pewnego dnia w porze obiadowej biegał po cmentarzu. Na pytanie, po co tak biega, mając chore nogi, odparł: „A to nóg próbuję, czy będę mógł prędko iść, jak mi dadzą znać do chorego”.
„Lepiej, matko, dać się oszukać kilku wydrwigroszom, aniżeli jednego prawdziwie potrzebującego odpędzić od furty i nie dać pomocy”, bo przecież „Pan Jezus nawet łotrowi dał łaskę nawrócenia, to czemuż i ci nasi łotrzykowie, polujący na chleb ubogich, kiedyś nie mieliby się nawrócić?”. Tak odpowiedział matce, która przestrzegała go, że wielu naciągaczy wyzyskuje jego dobroć.
Nie znosił sprośnych żartów i przekleństw. Jeśli ktoś w jego obecności klął, czerwienił się z oburzenia, siarczyście spluwał i – szepcząc: „Jezus, Maryja” – wychodził. „Z każdego słowa człowiek rachunek przed Sędzią Najwyższym zdawał będzie” – przypominał co bardziej krewkim. Nie był jednak „smutasem”. Smucących się przestrzegał, że „z smutnych bies może mieć uciechę niepotrzebną”.
Podczas epidemii, która wybuchła w Krakowie w 1736 r., narażając własne życie ofiarnie pielęgnował chorych , pocieszał, udzielał im sakramentów świętych.
Podczas beatyfikacji Jan Paweł II porównał go do Rejtana – posła, który przeciwstawił się rozbiorowi Polski. Błogosławionego Rafała „życie ukryte (…) w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w (…) saskich czasach, które wiemy jaki miały finał”. „Zastanówmy się wszyscy, (…) – trzydzieści pięć milionów Polaków – (…) nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991 r.” – dodał.
hb