26 C
Warszawa
wtorek, 30 kwietnia, 2024

Komuniści w czasach zarazy – Michał Mońko

26,463FaniLubię

Kiedy w czterdziestym czwartym sowieci wypychali wojska niemieckie z Podlasia i instalowali w Lublinie rządy PKWN, ludzie mówili: „Czerwona zaraza następuje, a czarna zaraza odchodzi”. Zaczęły się rozstrzeliwania pod ścianami chałup, zaczęły się kolejne wywózki na Sybir. A ze Wschodu ciągle zjeżdżali się z rodzinami sowieccy Polacy, brutalni i podstępni mordercy.

Po latach dzieci komunistów z miłością wspominają tamte lata, mówią o swoich ojcach i matkach. Usprawiedliwiają czerwony faszyzm PRL, krwiożerczy reżim sądów doraźnych i zagładę wyższych warstw narodu. Oni są dziś elitą w barwach Europy, a ich ojcowie byli panami życia i śmierci milionów Polaków.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Na początku 1956 komunizm zaczął się kruszyć. XX Zjazd KPZS w dniach 14-25 lutego 1956 potępił kult Stalina. Trzy tygodnie później, 12 marca 1956, pojawiła się informacja o śmierci Bieruta w Moskwie. Na pogrzeb Bieruta 16 marca 1956 przyleciał do Warszawy Chruszczow, który wykorzystał swój pobyt w Warszawie, by 20 marca 1956 uczestniczyć w obradach VI Plenum KC PZPR.

Pod naciskiem Nikity Chruszczowa, sekretarzem KC PZPR został Edward Ochab, a nie stalinowiec Roman Zambrowski. Ale stalinowski beton PZPR/UB nadal dzierżył władzę w Polsce, choć już nie był monolitem. Partia komunistyczna nie zamierzała oddawać władzy. Tak zwana październikowa „odwilż” była procesem odgórnym, powolnym i ściśle kontrolowanym przez służby cywilne i wojskowe PRL.

Przełomy polityczne w 1956, przełomy w 1970 i 1989, były teatralizacją, a nie rzeczywistymi zmianami i odkupieniem zbrodni Bieruta, Baumana i innych. Po trzydziestu latach nowej Polski można powiedzieć, że komuniści nie odeszli, nie zamilkli, nie przepadli jak przepadają koszmary senne. Komuniści, niczym pluskwy, wyłażą spod tynków PRL, drukują w III RP pamiętniki o swoich ojcach i matkach.

Na rynku wydawniczym pojawiła się książka Krystyny Naszkowskiej „My, dzieci komunistów”. Dziennikarka „Gazety Wyborczej” pyta Jasińską Bierutównę, córkę Fornalskiej i Bieruta, czy ta opowiada o swoim ojcu? Jasińska mówi, że tak, opowiada.

– O tym, że to był serdeczny, ciepły, miły człowiek? – dopytuje Naszkowska. A Jasińska Bierutówna, potwierdza:

– Taki był, tak go pamiętam.

Mottem książki Naszkowskiej może być wypowiedź Aleksandry Jasińskiej-Bierutówny: „Niedawno byłam na promocji książki o córce Stalina. Autorka przedstawiła mnie jako córkę Bieruta. I siedzący obok mnie pan powiedział: „Ach, Bierut, to był dla mnie najbardziej znienawidzony człowiek”. Odparłam, że bardzo się różnimy, bo dla mnie był to najbardziej ukochany człowiek”.

Gdy nie chodziłem jeszcze do szkoły, napisałem list do Bieruta, żeby ocalił mego wujka Wacława, prezesa PSL w Ełku. Wujek podpisał dwadzieścia legitymacji partyjnych dla oddziału zbrojnego Or-Ota. Bierut nie odpowiedział na mój list. Ale wujek nie został rozstrzelany, „a tylko” poszedł do więzienia na piętnaście lat.

Komuniści, ukochani dla swoich dzieci i wnuków, przeklęci zbrodniarze dla milionów Polaków, nie zmienili się w ciągu lat, nie wyrzekli się misji swoich ojców i matek, żeby naprawiać i ubogacać świat tak, jak ten świat ubogacał Trocki. Nie pogodzili się ze swoją sytuacją, gdy w 1956 władza nad życiem i śmiercią Polaków została im ograniczona. Mało tego, niektórzy musieli się pozbyć służby, adiutantów, kierowców, możliwości darmowego podróżowania po Europie.

Żeby trwać po 1956 roku, frakcja komunistów, zwana Puławianami, musiała podzielić się władzą z frakcją komunistów, zwanych Natolińczykami. Żeby trwać po 1970 roku, Puławianie musieli wykazać polityczny refleks i oddać władzę Gierkowi i Jaroszewiczowi, którzy przed 1956 należeli do umiarkowanych Puławian i mogli być zaakceptowani przez Natolińczyków.

Trwanie komunistów po roku 1980 zależało od porozumienia Natolińczyków i Puławian ze wskazaną przez gen. Kiszczaka frakcją „Solidarności”, w której dominującą role odgrywali Puławianie i dzieci Puławian, radykalni komuniści sprzed 1956 roku, zaprzysięgli orędownicy Stalina. W ten sposób transformacja polityczna w Polsce zakreśliła w 1989 wielkie koło, by zatrzymać się w personaliach sprzed październikowej Odwilży.

W jaki sposób partia komunistyczna zmieniała system, żeby pozostać u władzy, opowiedział, należący przed 1956 rokiem do elit politycznych PRL, Witold Jedlicki, socjolog i publicysta żydowskiego pochodzenia, asystent prof. Stanisława Ossowskiego w Katedrze Socjologii UW, kolega Aleksandry Jasińskiej Bierutówny.

Jedlicki, jadąc do Izraela, napisał w 1962 roku artykuł: „Chamy i Żydy”, wydrukowany w paryskiej „Kulturze”. Artykuł skupia się na konflikcie dwu komunistycznych koterii, Puławian, zwanych Żydami, i Natolińczyków, zwanych Chamami. Do konfliktu politycznego wciągnięty został z gruntu naiwny, zmanipulowany jak zwykle naród, niewiele rozumiejący z tego, co się dzieje w Polsce po śmierci Stalina.

Sytuacja wyjściowa w Polsce po XX Zjeździe KPZS została zdominowana przez działania koterii Puławian, którzy dzierżyli władzę od 1944 roku i musieli w 1956 oddać część władzy Natolińczykom, żeby nie stracić całej władzy. Tu pojawia się wiele nazwisk komunistów, stalinowców z krwi i kości, a wśród nich Berman, Zambrowski, Kraśko, Minc, Gierek, Kosman, Jaroszewicz, Albrecht.

Wojsko, UB, gazety i radio należą w tym czasie do Puławian, którzy przed 1956 rozstrzelali i wymordowali Polaków. Okrutni i inteligentni Puławianie potrafili wykorzystać wszystkie swoje atuty. Nagle, z dnia na dzień, stali się orędownikami wolności, prawdy i odnowy w duchu świętym.

Krystyna Naszkowska w książce „My, dzieci komunistów”, przedstawia Puławian jako rzeczywistych liberałów: „Puławianie (nazwa od budynku przy ul. Puławskiej w Warszawie, gdzie po wojnie zamieszkała część zwolenników tej frakcji) uchodzili za grupę postępową, po śmierci Stalina dążyli do liberalizacji systemu”.

Kiedy Moskwa naciska na KC PZPR, by wyzbył się z kierownictwa stalinowców, Puławianie wykorzystują ten fakt w propagandzie. Podają w radiu i prasie, że Rosja zagraża Polsce. Że Chruszczow przylatuje do Warszawy, żeby narzucić Polsce kajdany. Twórcy i szefowie UB i KBW, mordercy, stają się nagle patriotami.

Puławianie chcą zbroić robotników do walki z… sowieckimi wojskami! Polacy dają się nabrać. Efekt manipulacji jest korzystny dla Puławian. Antysowiecko nastawieni Polacy dają wiarę swoim oprawcom i mordercom. I tak, wychowankowie i współpracownicy NKWD, inicjatorzy zbrodni sądowych i rozstrzeliwania „wrogów ludu” pod ludowymi chałupami, stają się… obrońcami Polaków przed… Rosją!

„Ludzie, którzy faktycznie rządzili Polską w czasach Stalina, to przede wszystkim Bolesław Bierut, Roman Zambrowski, Jakub Berman, Marian Naszkowski, Hilary Minc i Franciszek Mazur – pisze Witold Jedlicki w tekście „Chamy i Żydy”. – Ta piątka miała oczywiście całą armię dependentów, którzy zapewniali jej większość, gdzie tylko było potrzeba”.

Dalej Jedlicki pisze: „Ludzie bezpośrednio odpowiedzialni za koszmarny terror policyjny, nieludzki ucisk, wymordowanie setek najlepszych i najwartościowszych ludzi i zniszczenie kultury polskiej, decydują się teraz wyzyskać jako swój podstawowy atut w walce z przeciwnikami… opinię publiczną”.

Jedlicki wymienia kilkadziesiąt nazwisk związanych ze zbrodniami lat 1944-1956. To koteria Puławian, czołowe postacie wojska, bezpieczeństwa i polityki. Koteria, żeby utrzymać się przy władzy, użyje służb wojskowych i cywilnych, administracji, użyje radia, prasy, cenzury i posłusznych dziennikarzy.

„Grupa ma wciąż w swoim ręku cenzurę, prasę i posłusznych pisarzy – pisze Witold Jedlicki. – Cenzura i redakcje dostają jak najbardziej liberalne wytyczne i w prasie zaczynają się pojawiać jeden po drugim odważne, reformatorskie, konsekwentnie demokratyczne artykuły, polemiki i felietony Jerzego Putramenta, Adama Schaffa, Stefana Arskiego, Zbigniewa Mitznera, Edmunda Osmańczyka, Henryka Korotyńskiego i wielu innych”.

Opinia publiczna, osaczona przez kłamstwo, zaczyna wierzyć, że oto jest świadkiem odnowy życia społecznego, politycznego, kultury i nauki. Nic bardziej mylnego. Nie ma odnowy, jest oszustwo, którego jedynym celem jest pozostanie u władzy ludzi odpowiedzialnych za kłamstwa i zbrodnie. Oszustwem kierują ludzie służb i partii, opowiadający się raptem za wolnością i ukaraniem winnych nadużyć.

Niektórzy komuniści z wysokich i najwyższych pięter władzy dyskretnie usuwają się ze stanowisk i z odpowiedzialności za zbrodnie. Ukarani zbrodniarze dyskretnie siedzą przez rok w odosobnionych wczasowiskach. Tracą stanowiska, żeby inni komuniści mogli stanowiska zachować. Ograniczone zmiany personalne następują nie tylko w Warszawie, ale także w miastach wojewódzkich, głownie zaś w Gdańsku, Sopocie, Krakowie, Rzeszowie i Katowicach.

Oszukańcza odnowa nie kończy się na rzekomym ukaraniu kilku trzeciorzędnych ludzi UB. Jedlicki opowiada, jak to w fabrykach, biurach, redakcjach i kawiarniach pojawiają się rzekomo uczciwi, pełni dobrej woli członkowie partii, którzy mają czas, wysłuchują skarg, tłumaczą, informują, sugerują, że zbrodnie odeszły z Polski raz na zawsze na Wschód.

Sekretarze, milicjanci, prokuratorzy, sędziowie sądów doraźnych nagle stają się dobrzy, szlachetni. Kto im nie wierzy, kto przeciwstawia się kłamstwom, nazywany jest faszystą, antysemitą, nacjonalistą. Po kilku miesiącach wybucha w Poznaniu rewolta, krwawo stłumiona. I znowu nastaje łagodność, rozgrzeszenie. Na kilka miesięcy. Bo w 1957 nastaje koniec względnej łagodności władzy komunistycznej. W roku 1958 milicja i wojsko brutalnie tłumią walki o kościół w Nowej Hucie.

W połowie 1956 roku niektórzy władcy PRL, a czasem, tylko władcy UB, tracą władzę absolutna. Wyjeżdżają na Zachód. Kazimierz Brandys, ten, co pisał, że partia dała mu mózg, osiada w Paryżu. Elity PPR/UB mieszkają dobrze przy Koszykowej, w alei Przyjaciół, w alei Róż, przy Frascati, Parkowej, Klonowej, Sulkiewicza, Narbutta, Puławskiej, Szucha.

Przy niektórych uliczkach, choćby przy Klonowej albo w Alei Róż, namnożyło się po 1956 niemało czerwonych frustratów, niedawnych królewien, których ojcowie stracili kierowców, adiutantów, służbę, kochanki etc. Samodzielne życie królewiąt po odejściu służby? Niemożliwe. Rano buty niewyczyszczone, ubrania nie wyprasowane. Co robić!? A tu jakiś kwit przysłali – nieopłacone mieszkanie. Co robić!?

Czerwone królewiątka zasklepiają się w grupkach, nie podejmują pracy, żyją nie wiadomo na czyj koszt. Jasińska-Bierut angażuje się w ruch: „Marksizm otwarty”. Mówi się też o „Marksizmie z ludzką twarzą”. Na jednym ze spotkań pytam: „A co z pazurami, co z zębami komuny?” Rezultat tych pytań w 1968 roku: trzy miesiące w wojsku – miesiąc w Forcie Sokolnickiego w Warszawie i dwa miesiące w Rembertowie.

Ale oto promyk nadziei dla dzieci Puławian. Rok 1970. – No! – mówi mój znajomy ze studiów na UW. – Robole podnieśli dupę! Teraz, kurwa, będzie nowe rozdanie!

Nie było nowego rozdania władzy. Puławianie dogadali się z Natolińczykami, nie sięgając po nazwiska działaczy Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i działaczy Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. No i mój znajomy musiał czekać na nowe rozdanie. A tu tworzy się KOR. To lina rzucona tonącym dzieciom twardej komuny. Będą bronić robotników!

Tworzy się tzw. opozycja demokratyczna, która kombinuje, jak przykleić się do robotniczych obcasów. Ta opozycja wie, że tylko na robotniczych obcasach możliwy jest powrót królewiąt do królestwa PRL. Tymczasem Jasińska Bierutówna, druga żona majora socjologii Zygmunta Baumana, kierownika Katedry Socjologii na Uniwersytecie w Leeds, była i jest w królestwie PRL.

Mimo politycznych wstrząsów, przełomów i wyłomów, z głowy Jasińskiej Bierutówny nie spada choćby jeden włos. Żyje po królewsku, robi królewską karierę. Choć jest komunistka otwarta jest dla niej Ameryka. Otwarta jest Wielka Brytania.

Tymczasem Jasińska-Bierutówna podróżuje między Warszawą, Sztokholmem i Nowym Jorkiem. Prowadzi badania na Uniwersytecie Sztokholmskim, na Uniwersytecie Stanforda, na Uniwersytecie Indiany w Bloomington.

Pewnego razu, wczesnym latem 1980, jestem na Helu i w Sopocie. Odwiedzam wydoroślałe królewiątko, znane mi sprzed 1956 i z 1967. Długo czekam na otwarcie drzwi. Jest południe. Królewiątko w końcu otwiera. Na podłodze walają się butelki z niedopitą wódką. Sprzęty domowe pokrywa gruba warstwa kurzu. W kuchni śmierdzi zepsute jedzenie, oblazłe przez robaki.

– Mógłbyś to ogarnąć – mówię. – Służby nie masz.

A propos służby. Przypominam sobie, jak to w czasach wczesnego PRL, mógł być rok 1952, wysoki oficer Informacji Wojskowej, związany z Puławianami, znany po roku 1989 jako orędownik spraw robotniczych, zdenerwował się na swoją służącą, bo poszła do kościoła. Oficer zwyczajnie powiesił służącą na framudze drzwi między jadalnią, a salonem. Bo mógł powiesić, wolno mu było wieszać, no więc z przyjemnością wieszał.

– Ty jak Obłomow – żartuję. – Może jednak byś wstał? Nie chcesz iść do jakiejś roboty?

– A co ty… k… kurwa, mnie do roboty wyganiasz? Iść do roboty? Może do fabryki? Czekam. Gierek robi bokami. Jeszcze trochę poczekam i będzie po komunie. Gdyby jeszcze ruszyli dupy robotnicy.

– Co wtedy?

– Będzie nowe rozdanie… Wrócimy, kurwa, tam, gdzie jest nasze miejsce! Nie będziemy się tułać! Nie będziemy!

Otworzyłem okno. Między gałęziami drzew widać było morze. Płynęły statki – jedne na wschód, drugie na zachód. Powiedziałem, że piękny dzień. Kiedy odwróciłem się, królewiątko spało jak niemowlę.

Gdy zaś Jan Chyliński, syn Bieruta, jest ambasadorem PRL w RFN, królewiątko z Sopotu doczekało upadku Gierka. Robotnicy przewrócili komunę. Stworzyli sytuację, w której spadkobiercy komuny i zbrodni komunistycznych sprzed 1956 roku, przyklejeni do obcasów stoczniowców, portowców i górników, znowu wprowadzili się do pałaców i na salony Europy. Wzięli media. Wzięli sądy. Wzięli instytucje finansowe. Wzięli, co dało się wziąć. I do nich należy królestwo w Polsce.

Na jesieni 1990 roku Aleksandra-Jasińska Bierut otrzymała tytuł profesora socjologii. Sekretarki i asystentki gen. Kiszczaka i gen. Jaruzelskiego weszły do sekretariatów ludzi władzy najwyższej III RP. Liczne dzieci Bieruta rozjechały się po Europie na placówki dyplomatyczne. No, bo gdzie miałyby pracować? Chyba nie w upadłych pegeerach.

W tym czasie ja, licząc od lat sześćdziesiątych, nie dostaję paszportu do Danii. Nie jestem wpuszczony do Ameryki. Pracuję w kopalni „Mieszko I”. Pracuję na budowach w Katowicach. Jestem półtora roku w jednostce karnej. Pół roku siedzę w aresztach i w więzieniu. W roku 1970 wyrzucają mnie z pracy i przez dziewięć miesięcy nigdzie na stałe mnie nie zatrudniają. W stanie wojennym mam zakaz pracy umysłowej. Ale i pracy niezmysłowej nie mam. W nowej Polsce nie mam stałej pracy przez dziewięć lat!

Tymczasem królewiątka już nie pod sztandarami czerwonymi, ale pod sztandarami Europy. Grażyna Bernatowicz-Bierut w Pradze. Roman Marek Bernatowicz-Bierut w Sztokholmie. Maciej Bernatowicz-Bierut w Hiszpanii. Michał Górski, wnuk Bieruta w Mediolanie. Marcin Górski, wnuk Bieruta, w Norwegii. No i tak dalej.

A niedawno Jasińska-Bierutówna przeszła na emeryturę, żeby – jak mówi – pisać pamiętniki o kochanym ojcu.

Dzieci komunistów nie latają dziś, jak w PRL do Dubrownika, ale do Hiszpanii, do Francji, do Włoch, do Norwegii, nawet do Nowego Jorku i na Florydę. Tam są ich wille, tam mają godną siebie pracę. A stąd, z Polski, dostają pieniądze na podróże, na realizacje projektów biznesowych, naukowych, filmowych, czyli antypolskich.

A co z hasłami robotniczymi? Marks miał pełną gębę frazesów robotniczych, ale robotników miał w dupie. Mieszkał w burdelu, nie pracował, był na utrzymaniu Engelsa, właściciela przędzalń w Manchesterze, gdzie robotnicy żyli średnio 17 lat! W języku Marksa „robotnicy to masa”. W języku Engelsa, kapitalisty, „robotnik to struktura białka”.

W języku dzieci i wnuków komunistów, spadkobierców „najbardziej ukochanego człowieka”, Bieruta, i majora socjologii, Baumana, robotnicy to chamy, stonka, tuptaki, robole, czarny lud, którego trzeba pędzić do roboty za cenę kiełbasy i wódki. Cóż, zapomnieli komuniści, jak to mienili się obrońcami robotników. Przyklejali się do robotniczych butów, żeby w tych butach wejść do nowej Polski!

No i weszli. A gdzie ich hasła? Czyżby zostawili je za drzwiami swoich rezydencji? Co powiedzą robotnicy, gdy zobaczą obrońców robotników bez robotniczych haseł? Niech zobaczą. Oni, dzieci i wnuki komunistów, mają dziś robotników w dupie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content