12,8 C
Warszawa
niedziela, 28 kwietnia, 2024

Kryzys polskości i jego przyczyny – Artur Adamski

26,463FaniLubię

W wyborach kandydowało kilku znajomych, którym proponowałem mocniejsze argumentowanie konieczności obrony interesu narodowego oraz bytu naszego państwa, zagrożonego antypolskim kształtem forsowanych przez Berlin nowych traktatów europejskich. Informacje, jakie usłyszałem w odpowiedzi, mogą wprawić w osłupienie.

Z wielu badań sondażowych wynika bowiem, że sprawa istnienia państwa polskiego blisko trzydziestu procentom obywateli RP jest dziś mniej lub bardziej – obojętna. A co najmniej dwanaście procent wolałoby, żeby nasze państwo w ogóle nie istniało. Ta druga grupa, wg niektórych danych licząca nawet ponad siedemnastu procent, pomimo swego pochodzenia z Polską się nie identyfikuje, chętnie wybrałaby inną przynależność, Polskę rozumie jako powód do wstydu i nie chce być postrzegana jako przynależna do polskiego państwa i narodu.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Jak to jest możliwe w kraju, który w siermiężnych czasach upodlenia PRL – owską dyktaturą, w realiach powszechnej, niewyobrażalnej dla współczesnej młodzieży biedy i totalitarnej opresji potrafił stworzyć dziesięciomilionowy, czyli w dziejach cywilizacji największy ruch społeczny? A zarazem zadziwi świat masowym ofiarnym patriotyzmem, spontanicznym urzeczywistnianiem solidarnych stosunków międzyludzkich? Parę dekad temu Bułat Okudżawa zapytany o trzy jego zasadnicze skojarzenia z Polską bez namysłu odpowiedział: „Duma, ubóstwo, wytrwałe dążenie do niezależności”. Takimi najczęściej nas widziano a my sami śpiewaliśmy o „Polsce biednej, ale dumnej”. Ze znanej na wszystkich kontynentach powieści Ilji Erenburga świat się dowiadywał, że „Polska to taki kraj, w którym każdy jest patriotą”. Co się więc stało? Otóż to, czego najbardziej się obawiałem obserwując poczynania sterników bytu od 1989 roku szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą. Tego, w którym sejmowa większość w roku 1992 stwierdziła jasno, że marionetki wrogów Polski, służące zwalczaniu jej dążeń niepodległościowych, mają pozostać u władzy nadal ciesząc się nietykalnością i uprzywilejowaniem.

Nie do wyobrażenia było kiedyś dla mnie, żebym po upadku PRL-u dostrzec mógł jakąkolwiek jego wyższość nad tym, co go zastąpi. Okazało się jednak, że w siermiężnej i zniewolonej „ludowej” Polsce powstawały i były masowo udostępniane dzieła, których w bycie bardzo na wyrost zwanym Trzecią Rzeczpospolitą powstawać będzie mniej, niż na lekarstwo. A jeśli już to poszukiwać ich będzie trzeba w trudnodostępnych niszach, bo rzadko cokolwiek z nich upowszechniane będzie na skalę masową. Chodzi mi np. o genialny serial Pawła Komorowskiego, dzięki któremu to Wołodyjowski stał się takim idolem mojego dzieciństwa, że już w przedszkolu starałem się nauczyć czytać, by jak najszybciej pochłonąć wszystkie tomy Sienkiewiczowskiej Trylogii. Tacy np. „Czterej pancerni” byli oczywiście stekiem historycznych oszczerstw, ale jego propagandowa podłość jakoś jednak mojego pokolenia nie infekowała. Bez dwóch zdań – prosowiecki bzdet, ale do naszych dziecięcych serc trafiało z niego głównie to, że paru fajnych facetów ciągle nadstawia karku, by pogonić katów swej ojczyzny. Załgane kuriozum, ale widząc Gruzina rzucającego Szwabom w twarz „Jestem Polak!”, po czym tankiem z białym orłem rozjeżdżającego im armatę, siejąc popłoch ratującego dzielną załogę – cała nasza przedszkolna grupa ze wzruszenia płakała jak bobry. PRL był oczywiście przepełniony propagandą udebilniającą i obrzydliwą, ale w jego okropnej telewizji ciągle oglądać było można filmy poruszające różnymi sposobami służby ojczyźnie – czy to w serialu o wielkopolskich pozytywistach, śląskich obrońcach polskości, konspiratorach czasów kolejnych okupacji, bohaterach odpierających najeźdźców spod Jasnej Góry, z wąwozu Cedyni, pod Raszynem czy Grunwaldem.

Jakiż ułamek podobnych treści znaleźć było można w mediach działających po roku 1989? O tym, co naprawdę w roku tym nam się wypoczwarzyło, najdobitniej świadczą pierwsze, rzeczywiste zmiany w polskich szkołach: likwidacja połowy lekcji historii, okrojenie nauczania wszystkiego, co wiąże się z ojczystym językiem i kulturą, faktyczne pozbycie się ze szkół harcerstwa. Nawet ministerstwo mające w swym imieniu oświatę i wychowanie odrzuciło drugi człon swej nazwy. Wychowanie oczywiście jest przede wszystkim obowiązkiem rodziców, ale totalne odżegnanie się od tej roli państwa to co najmniej duża nieodpowiedzialność. Karygodna tym bardziej, gdy się uwzględni rosnącą w Polsce liczbę rodzin niepełnych czy rodziców nadmiernie zapracowanych, nierzadko zmuszonych do zarobkowania za granicą. Co roczniki dorastające po roku 1989 dostały w zamian za masowe upośledzanie ich świadomości historycznej, za wielką rezygnację z krzewienia postaw propaństwowych, za kpinę, w jaką najczęściej przeobrażono wszystko, co powinno być edukowaniem obywatelskim? Jednorodność treści przez całe dekady utrwalał pookrągostołowy quasi – monopol, w swym przekazie jakże spójny z koncernami budowanymi przez kapitał nomenklaturowo – esbecki, jak i niemiecki o nazistowskiej genezie. Takim pozwalano u nas na wszystko, podczas gdy o prawo istnienia Telewizji Trwam walczyć trzeba było procesami, petycjami, demonstracjami. Dominującym przekazem dysponowali jednak na rzekome autorytety kreujący mędrków głoszących, że polskość to nienormalność a nasza ojczyzna to jak brzydka stara panna bez posagu, obciach i powód do wstydu. Najczęstszą obecność w mediach zapewniono komediantom organicznie niezdolnym do wyrażenia jakiejkolwiek wartościowej treści. Lecz choć wcielanie się przez nich w role rzekomych światowców to kuriozum posunięte dalej od siodłania tucznika, nie szczędzących nam mentorskich wspomnień, jak to w kolejnych krajach unikają używania polszczyzny, by nie upokarzać się zdradzaniem pożałowania godnego kraju swojego pochodzenia. Wielka część kinematografii, publicystyki, rozrywki czy teatru aż kipi od mentorów rozprawiających się z „narodowymi mitami”, choć mało który z tych twórców przez bardzo małe „tfu” posiadł elementarną wiedzę o polskiej tradycji czy historii. Bożyszcza do podziwiania wyznaczane, choć z kartofli wystrugane, swe wypowiedzi opierać potrafią na krańcowo łajdackich oszczerstwach kanalii w XVIII wieku złotem opłacanych przez likwidatorów naszego państwa. Stąd i brednie sztucznie wyczarowanych pisareczek z pomyślunkami uformowanymi przez różne wcielania Joachima Goebelsa czy transmitowane przez największe telewizje paplaniny błaznów, wg których np. obrońcy polskich grodów zasłaniać się mieli żywymi tarczami. Bo nieszczęśnik, któremu udostępniono największą z anten, nawet tego nie wiedział, że było dokładnie na odwrót.

Rozpoczynając okupację Trzecia Rzesza zlikwidowała niemal wszystkie polskie teatry, wytwórnie filmów, wydawnictwa prasowe i książkowe. Niektóre jednak hitlerowskie władze wspierały uznając, że ich działalność świetnie wpisywała się w te właśnie cele, jakie likwidatorzy Polski sobie wyznaczyli. Ukazywały się więc gazety fałszujące historię, szydzące z naszej tożsamości, nakłaniające do jej odrzucenia. W kinach oglądać można było filmy ogłupiające, demoralizujące i sprzyjające wynarodowieniu. Obserwując treści mediów i kulturopodobne wytwory osobników jedynie mocą oddanych im anten zaliczanych do kategorii twórców, ciągle wraca do mnie to samo upiorne pytanie: Gdyby, nie daj Boże, znów zdarzyła nam się okupacja, to jaką część dzisiejszych „elit” wrogowie Polski pozyskaliby do swoich celów? I jaką obecnych mediów zamiast likwidować by – hołubili? Wymienione na wstępie tego felietonu „osiągnięcie” jednych i drugich nie pozostawiają wątpliwości, że zarówno decyzje w sprawie wielkiej części elit, jak i mediów, byłyby całkowicie inne od podjętych po katastrofie II Rzeczpospolitej. Bo i po co byłoby okupantowi krzywdzić to, co tak wiele zdołało osiągnąć w jakże bliskich mu zamiarach?

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content