12,9 C
Warszawa
piątek, 3 maja, 2024

Ocaleć w świecie odurnianym i zohydzanym – refleksje nad książką „PIĘKNO ZDEPTANE, KULT BRZYDOTY”

26,463FaniLubię

Paweł Skrzywanek, publicysta „Nowego Życia”, katolickiego (!) miesięcznika Archidiecezji Wrocławskiej (!!), zasłynął m.in. felietonowym opowiadaniem się za prawem do „swobody artystycznej wypowiedzi” Moniki Strzępki, reżyserki teatralnej słynącej z „twórczości” skoncentrowanej na trzech tematach: lżeniu Kościoła i chrześcijaństwa, epatowaniu seksualną dewiacją i obsceną oraz szydzeniu z martyrologicznych wątków polskiej historii i kultury. Przy czym nie chodziło o „twórczość”, uprawianą przez Monikę Strzępkę na koszt własny, za pieniądze prywatnych sponsorów czy widzów. Chodziło o prawo, do uprawiania „twórczości” w roli nie tylko reżysera, ale i dyrektora jednego z najważniejszych teatrów naszego kraju. Tych zaliczanych do kilku polskich scen narodowych i oczywiście – sowicie finansowanych z kasy państwowej.

Przeciw próbom odwołania Strzępki felietonista archidiecezjalnego miesięcznika demonstrował nawet w proteście ulicznym. Oczywiście żyjemy w czasach bezliku demonstracji niewypowiedzianie wręcz kuriozalnych. Pod siedzibą Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej często zobaczyć można wymachującą tęczowymi flagami zgraję z przewodzącą jej Katarzyną Augustynek, trzymającą portret prezydenta Andrzeja Dudy wraz z podpisem „Twarz Faszyzmu”. Żyjemy w czasach, w których za sprawą tego rodzaju działalności można być jedną z dziesięciu nominowanych do tytułu „Warszawianki Roku” w plebiscycie przeprowadzanym pod patronatem prezydenta stolicy. Nominacją do tegoż plebiscytu od lat wyróżnia się zresztą wiele innych ulicznych bojowniczek o prawa takie, jak prawo do zabijania dzieci nienarodzonych. Od kiedy rządy objęło Prawo i Sprawiedliwość nikt już demonstrantów nie katuje, nie strzela do nich ani nie zamyka w więzieniach. Za PiS – u demonstrować można nie tylko o cokolwiek i bez jakiegokolwiek ryzyka, ale też można mieć z tego korzyści. Czasem jedynie dziwi, najdelikatniej mówiąc, niespójność demonstrowania kogoś z racji swej publicznej działalności będącego „człowiekiem Kościoła”, przy czym celem tego demonstrowania jest prawo do zadawania bolesnych ran także chrześcijaństwu i temuż właśnie Kościołowi. Zważywszy długotrwałość oraz skalę tego rodzaju aktywności Moniki Strzępki – trudno przecież przypuszczać, że dojść tu mogło do jakiegokolwiek nieporozumienia. Niemal każda kolejna inscenizacja tej reżyserki to przecież cios w Kościół. Zasłynęła także bezlikiem obscenicznych wypowiedzi i wyznań w rodzaju tej, że wieżowce Warszawy to w jej postrzeganiu osaczające ją „wielkie męskie członki” Od kiedy Strzępka kieruje stołecznym Teatrem Dramatycznym w centralnym miejscu foyer owej świątyni sztuki ustawiona została też „Wilgotna Wagina” – wielkich rozmiarów rzeźba stanowiąca anatomiczne odzwierciedlenie warg sromowych. Naturalistyczne a zarazem agresywne eksponowanie genitaliów za niezbyt dobry pomysł uznane zostało nawet przez część środowisk lewackich, wg których demonstrowanie ogromnych rozmiarów wejścia do niewieściej pochwy odczytywane być może jako wyraz redukowania kobiety wyłącznie do sfery nawet nie seksualnej, ale najściślej – kopulacyjnej. Monika Strzępka nie tylko oparła się jednak tej argumentacji, ale też sugestiom ukrycia „Wilgotnej Waginy” chociaż wtedy, kiedy foyer Teatru Dramatycznego wypełnia publiczność najmłodsza. Bo Teatr Dramatyczny regularnie wystawia przecież także spektakle dla dzieci. Na propozycję chociaż przykrycia „Wilgotnej Waginy” przed pojawieniem się przy niej publiczności w wieku kilku lat, Strzępka odpowiedziała w sposób, w jaki zwykła reagować na najsubtelniejszą nawet krytykę. Tym razem salę swego urzędowania, wcześniej zwaną gabinetem, oficjalnie nazwała „waginetem”. Tabliczkę z takim właśnie słowem kazała umieścić na drzwiach i zastąpiła swoim neologizmem słowo gabinet wszędzie, gdziekolwiek wcześniej występowało. Tym samym autorom ewentualnych kolejnych uwag uświadamiając, że reakcją może być eskalacja jeszcze dalej posuniętej obsceny. Cóż – Strzępka ma na to i publiczne pieniądze i wsparcie prezydenta Trzaskowskiego i nawet znanego katolickiego działacza, często wypowiadającego się i na antenie i na łamach archidiecezjalnych mediów.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-
PIĘKNO ZDEPTANE, KULT BRZYDOTY – Janusz Szewczak – Biały Kruk

Od wieków znana jest prawda, wg której prawo do wolności wypowiedzi swoją granicę powinno mieć tam, gdzie owa wolność wyrządza innym krzywdę. Jest przecież oczywiste, że kiedy dokonuje się spotwarzania osób nam najbliższych, to odczuwamy to jako ból. Cierpimy, gdy wulgarnie szarga się nasze świętości. Tak samo uważamy za niedopuszczalne, gdy ktoś nas, a w szczególności nasze dzieci, atakuje przekazem pornograficznym, perwersyjnym, wynaturzonym. Jest przecież oczywistością, jak bardzo jest to dla młodych umysłów dewastujące. Okazuje się jednak, że nie tylko żyjemy w czasach, w których w imię rzekomej wolności wypowiedzi, i to za publiczne pieniądze, wolno robić wszystko. Żyjemy także w czasach, w których głośnymi rzecznikami takich procederów potrafią być nawet publicyści prasy i radiofonii przynajmniej formalnie chrześcijańskiej.

Dokąd prowadzi tak nieprzytomna aberracja, tak daleko posunięte stawianie na głowie elementarnego ładu, przekraczanie wszelkich zasad przyzwoitości, burzenie fundamentalnej etyki i estetyki i całe te kruszenie podstaw naszej cywilizacji? Jak daleko jeszcze można przesunąć rubież tego szaleństwa? Czy są granice zakłamania i nadużywania pojęć takich, jak wolność słowa czy swoboda wypowiedzi? Czy bezwstyd hipokryzji jest jeszcze możliwy do zatrzymania? I komu jeszcze niektórzy z purpuratów Kościoła pozwolą na świętoszkowate strojenia się w piórka oficjalnych mentorów i moralistów? Ilu jeszcze piewcom najobrzydliwiej wykolejonego lewactwa powierzą rolę „arbitrów elegantiarum”? Jeśli coraz częściej i jakże ostentacyjnie dziś „diabeł w ornat odziany ogonem na mszę dzwoni” to jak odnaleźć opokę elementarnego ładu czy choćby deskę ratunku przed wzbierającymi i pośród świątyń ponurami falami ciemności?

Dobrym przewodnikiem dla poszukujących drogi ocalenia w świecie, w którym rangę sztuki nadaje się najohydniejszym z wymiocin a miano artysty prymitywom ścigającym się w profanowaniu, okaleczaniu, tratowaniu elementarnej wrażliwości, jest Janusz Szewczak – autor wydanej nakładem Białego Kruka książki pt. „Piękno zdeptane, kult brzydoty”. Autor bardzo precyzyjnie wyjaśnia przyczyny katastrofy, w jakiej pogrąża się duża część tego, co uparcie wciskane jest dziś w miejsce rzeczywistej sztuki. Spojrzenie uwzględniające szeroką perspektywę historyczną pozwala zauważyć, że nie po praz pierwszy zgangrenowane akademie kolportują całkowicie fałszywe dyplomy rzekomych magistrów tego, co bez jakichkolwiek przyczyn definiowane ma być jako … sztuka. Nie po raz pierwszy całe rzesze prymitywnych indywiduów wcisnęły się na piedestał umożliwiający im orzekanie, że oficjalne miano artysty zyskać można li tylko z tytułu przynależności do upośledzonych maniakalną skłonnością do praktykowania dewiacji. Już dawno za główny nurt aktywności twórczych wielu uznaje marksizm kulturowy. O jego triumfalnym pochodzie przez cały zachodni świat zmarły kilka lat temu Władimir Bukowski mówił „Bolszewiki ili miejszewiki – kakazja eto raznica?” Autor „Moskiewskiego procesu” zauważał też, że bolszewicka odmiana najgorszej zarazy ze wszystkich, jakie dotąd atakowały ludzkość, poniosła porażkę skutkiem samobójczego kursu ekonomicznego. Natomiast odmiana mienszewicka, której klęska gospodarcza nie grozi, skutecznie wyniszcza dziś cywilizację Zachodu. I jak dotąd nic nie staje na drodze tego kursu na wprost ostatecznej samozagłady.

Jak to się stało, że ewidentnym ekskrementom nadaje się dziś rangę budzącej entuzjazm sztuki? Zapewne – wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Jeśli ktoś zamieszka w chlewie to już po tygodniu świński odór przestanie mu przeszkadzać. Po dwóch przestanie go w ogóle zauważać. Po trzech – będzie szczerze zdumiony informacją, że sam pachnie tak samo. Jeśli więc zamiast lekturą Biblii, pełnej przecież ostrzeżeń przed tym, co jednoznacznie nazywane jest w niej obrzydlistwem, otoczymy się bilbordami z seksualną aktywnością zboczeńców, to po jakimś czasie ohyda ta przestanie nas oburzać. Jeszcze nieco później – uznamy ją za normę. A potem może i sami zechcemy tego spróbować. Tą samą metodą bolszewicy przekonywali do konieczności prześladowania i zabijania aż po – sakralizowanie totalitaryzmu. A o tym, jak otwarcie potrafili to czynić, przekonałem się w roku 1983, kiedy to jako laureat któregoś tam miejsca Olimpiady Filozoficznej nagrodzony zostałem księgą pt. „Słownik Filozofii Marksistowskiej”. Z hasła „dyktatura proletariatu” dowiedziałem się wtedy, że jej istota to „władza oparta o przemoc” a z haseł o „ustroju socjalistycznym”, że jego naturą jest „porządek totalitarny”. Autorzy najwidoczniej zakładali więc, że czytelnikami tego „Słownika” będą osoby tak już doświadczone życiem w „marksistowskim chlewie”, że „marksistowski mord, terror i totalitaryzm” będą dla niego przedmiotem pragnień. Dzisiejszy marksizm kulturowy sunie torem identycznym. Widzowie kolejnych przedstawień teatralnych przyzwyczajają się, że scena to miejsce przeznaczone do spektakularnych kopulacji – im bardziej wykolejonych i obscenicznych tym lepiej. Będąc dyrektorem wrocławskiego Teatru Polskiego Krzysztof Mieszkowski zatrudniał więc także aktorów branży pornograficznej. Taka to „sztuka” zagościła na deskach kolejnej ze scen mających w Polsce rangę – narodowych.

A przecież pojęcie „sceny” niegdyś należało do sfery sacrum. Nie tylko w czasach antyku, bo i Juliusz Osterwa scenę nazywał „spełnią”, gdyż miała być miejscem niemal metafizycznego spełnienia. Od czasów wielkiego twórcy Teatru Reduty tłuszcza współczesnych „twórców” (takich przez najmniejsze i najbardziej obrzydliwe „twu”) wiele tych scen zdołała jednak sprowadzić do poziomu coraz głębszego dna plugastwa. I wielu już zdołała przekonać, że laur wielkiego artysty należeć się dziś może byle zbokowi. I to tym bardziej im bardziej bezwstydnym i krańcowym potrafi on być perwersem.

Czy istnieją granice zbydlęcenia, zdurnienia, zohydzenia w tym, co dziś niektórzy nazywać potrafią „sztuka teatralną”? Zgraja wulgarnych prymitywów wzięła się np. niedawno za powieściowe arcydzieło Władysława Reymonta. To wyróżnione Nagrodą Nobla wtedy, kiedy jeszcze naprawdę wiele ona znaczyła. Słynna powieść zdumiała świat treścią nadzwyczaj uniwersalną, świetnie zrozumiałą dla mieszkańców wszystkich kontynentów. Od razu zauważono, że „Chłopów” odczytywać można na bardzo wiele sposobów – jako traktat socjologiczny, wielowymiarowy obraz zmagania człowieka z losem czy związania ze światem przyrody. Ponad sto lat po pierwszym przekładzie powieść ta ciągle jest przekładana i w setkach języków pojawiają się ciągle nowe, bywa że odkrywcze jej analizy i interpretacje. Tymczasem zbieranina chłystków o horyzontach węższych od szpary dzielącej drzwi od futryny, choć wyposażonych w dyplomy kierunków artystycznych, postanowiła cały cykl powieściowy sprowadzić jedynie do wymiaru genitalnego. W tym celu cały zespół aktorski ubrano w kostiumy eksponujące jeden z dwóch organów. Na każdej z aktorek tuż pod linią żeber zaczynała się ogromnych rozmiarów wagina a każdego z aktorów poprzedzał przyszyty do podbrzusza monstrualnej wielkości penis. Zupełnie tak, jakby w wielkim dziele Władysława Reymonta wszystkim chodziło tylko o to jedno – by co chwilę, na każdym kroku, każdy chłop zespalał się z którąkolwiek chłopką i by czynność ta była tak w całym życiu naczelna i permanentna, że nie należy sobie jej umniejszać nawet sekundami, jakie wypadałoby przeznaczać na przykrywanie fallusów czy warg sromowych choćby najskromniejszą warstwą bielizny. Widać życie wg twórców tego spektaklu to tylko nieustanne tarło, które należy realizować obojętnie gdzie, bez znaczenia z kim, byle tylko przez cały czas. Z jakiej jednak przyczyny tej bardziej niż prymitywnej i krańcowo zbydlęconej orgii przyklejać rzekome autorstwo Reymonta i tytuł jednego z jego najsławniejszych dzieł? W angielskiej, co w tym przypadku po prostu znaczy logicznej sztuce adaptacji scenicznej dozwolone są ściśle określone skróty oraz dopuszczalny zakres zmian w treści pierwowzoru. A we współczesnym polskim teatrze nawet z najważniejszych narodowych dramatów może pozostać jedynie tytuł z nazwiskiem autora. To, że często jest to łajdacką potwarzą dla Mickiewicza czy Wyspiańskiego, obchodzi niewielu. Hochsztaplerzy podający się za reżyserów uważają, że wolno im absolutnie wszystko. I to nawet wtedy, gdy ich bełkot pozostaje tylko i wyłącznie majakiem pozbawionym czegokolwiek dającego się nazwać treścią. Konteksty, symbole, metafory, alegorie – wszystko to zjawiska, jakimi niezdolni do rzeczywistej refleksji umysłów sobie nie zmącają.

Ze wszystkich sztuk o oszustwo najtrudniej w muzyce, w uprawieniu której najtrudniej ukryć elementarne braki warsztatu. W sztukach plastycznych mieliśmy już do czynienia z przyznaniem grand prix znaczącego konkursu obrazom powieszonym do góry nogami lub cokołom rzeźby, przypadkiem dostarczonym jurorom z powodu pomyłki poczty, która zagubiła właściwą instalację, jaka miała na nim stanąć. Najgłębsze dno przebija jednak duża część tego, co uchodzić ma za sztukę teatralną. Tu czasem nie trzeba już mieć nawet umiejętności odkręcenia tubki z farbą, wystarczy brak wstydu i umiejętność wykonania czynności nie trudniejszych od fizjologicznych. Kto choć odrobinę zna historię sztuki teatralnej tego nie dziwi, że jako sukces przedstawione może być absolutnie wszystko. Kiedyś dyrektorzy teatrów niemal na etacie mieli dziesiątki klakierów. Teraz środowiskowe kliki recenzentów na rzekome arcydzieło namaścić potrafią każdego knota. „Nie znaczy że cokolwiek jest prawdą jedynie z tego tytułu, że jest upowszechniane” – ta stara maksyma powinna więc towarzyszyć każdemu, kto chce odróżniać ziarna od plew.

Kierunek, w którym stacza się wielka część tego, co zdaniem niektórych ma uchodzić za sztukę, skłania do zastanowienia nad pytaniem stawianym przez ks. prof. Roberta Skrzypczyka: „Czy Antychryst jest wśród nas?” Zatytułowana tak książka wielkiego kapłana i nadzwyczajnego erudyty też przypomina nieprzemijające prawdy takie, jak ta, że sztuką nie należy nazywać wszystkiego. Nawet tego, co jest dziełem różnych „magistrów sztuki” i czego pokaz odbywa się w miejscach „świątyniami sztuki” nazywanych. Bo, jak podkreślali już starożytni, do kategorii sztuki zaliczać można jedynie owoce umiejętności rzadkich. Nie może więc do tej kategorii być zaliczany byle bełkot czy byle wygłup.

Janusz Szewczak podziela pogląd, wg którego upadek sztuki i wszelkiej estetyki to znaki zmierzchu naszej cywilizacji. Zwraca jednak uwagę na to, że nie mamy do czynienia ze zjawiskiem masowym, lecz ekscesem wcale nie tak licznych indywiduów, którym jakimś procederem czy trafem nadano miano artystów i wyposażono w środki do ich destrukcyjnych działań. Zdaniem autora przede wszystkim mamy do czynienia z eksponowaniem fatalnego stanu niektórych umysłów oraz nagłaśnianiem duchowej pustki ludzi zagubionych a nie mających do przekazania niczego godnego uwagi czy w jakikolwiek sposób wartościowego. Nie należy też zapominać, że to, co bywa nazywane sztuką, wykorzystywane jest jako rodzaj broni. To przecież nie przypadek, że duża część produktów medialnych powstaje dzięki pieniądzom różnych agresorów. Swoją polityką medialną zniewolone narody wyniszczali zaborcy i okupanci. Dzisiejsi „wielcy filantropi”, finansują sprowadzanie do Europy milionów nienawidzących wszystkiego co europejskie migrantów. I nie szczędzą też grosza na inne metody cywilizacyjnego rozkładu państw naszego kontynentu.

W książce Janusza Szewczaka spotykamy się też z twórczością innego Skrzywanka, tym razem Jakuba. Zasłynął on jako autor spektaklu o społecznym i państwowym ucisku, jakiemu rzekomo poddawani są dziś nastoletni homoseksualiści. Jeszcze głośniejsza była „Klątwa”, którą współtworzył wraz z Oliwierem Frlijciem. Co wspólnego z dziełem Wyspiańskiego mają księża, w których dłoniach krucyfiksy zamieniają się w karabiny maszynowe, z których serie strzałów oddają w kierunku publiczności? Albo sceny seksu oralnego, uprawianego z figurą św. Jana Pawła II, którego to postać zostaje potem powieszona na szubienicy? Odpowiedź na te pytania znają chyba tylko Skrzywanek i Frlijić. Ordynarne obrazy spotwarzania świętości wzbudziły jednak entuzjazm postbolszewickiej widowni. Skrzywanek poszedł więc za ciosem, wystawiając sztukę z tytułem wziętym wprost z książki Adolfa Hitlera „Mein Kampf”. Zdaniem reżysera dzięki temu właśnie dziełu „Polacy mogą przyjrzeć się sami sobie”, gdyż „narodowy socjalizm jest dziś politycznym programem, który ma w Polsce najwięcej zwolenników” Zdaniem tego reżysera „w pewien sposób rekonstruujemy dziś w Polsce narodziny tego systemu”. Wśród tego rodzaju majaków nie zabrakło i rojeń o wg autora powszechnej w Polsce i groźnej nienawiści do obcokrajowców, Żydów, społeczności LGBT. A także, że wiele zła bierze się przyjętego w naszym kraju tradycyjnego modelu rodziny…

Książka Janusza Szewczaka to analiza przenikliwa i wieloaspektowa, z której wnioski wynikają przede wszystkim ponure. Zarazem pamiętać trzeba, że dzisiejsza wielka zapaść kultury, pomimo przerażających jej rozmiarów, nie jest pierwszym tego rodzaju kryzysem w naszych dziejach. I jeśli przyszło nam żyć w czasach artystycznych pomyleńców i miernot to może pokrzepienia szukać trzeba w nieprzebranym skarbcu dokonań minionych wieków. Tak, jak w naszym życiu nie codziennie jemy kawior, tak też w dziejach literatury po czasach Kochanowskiego czy Sienkiewicza przychodzi pochód grafomanów kalibru Manueli Gretkowskiej, Ingi Iwasiów czy innej Sylwii Chutnik. Kiedyś wielkie dzieła kina tworzyli Antonioni, Munk, Bergman a dzisiaj taśmę filmową zanieczyszczają tacy, jak Saramonowicz czy Szumowska. Odeszli luminarze teatru Tomaszewski, Kantor, Grotowski, zamiast których mamy Lupę, Strzępkę czy Skrzywanka. Grunt by nie tracić wiary w ozdrowieńczą przyszłość a przede wszystkim – by obecnej degrengolady nigdy nie uznać za jakąkolwiek normę.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content