22,8 C
Warszawa
niedziela, 28 kwietnia, 2024

Schetyna roi o swych dokonaniach, czyli dlaczego chce mi się rzygać – Artur Adamski

26,463FaniLubię

W swym wyborczym filmiku Grzegorz Schetyna przedstawia się jako działacz Solidarności Walczącej. Trochę to dziwny działacz, jeśli pamiętać potworne i jakże znamienne wydarzenie sprzed czterech lat.

Dwa dni po pogrzebie Kornela Morawieckiego, założyciela i przewodniczącego Solidarności Walczącej, Lech Wałęsa spotkał się z parlamentarzystami Platformy Obywatelskiej chyba tylko po to, by publicznie lżyć niedawno zmarłą legendę solidarnościowego podziemia. Kiedy ów nikczemny TW Bolek wypluwał z siebie kolejne łajdackie wrzaski, do których należały m. in . „Zdrajca!”, wyrzucane przeciw Kornelowi Morawieckiemu, Grzegorz Schetyna siedział dokładnie naprzeciw Wałęsy, raczej nie więcej niż dwa metry przed nim. Przeciw padającym wówczas haniebnym obelgom nie zaprotestował najmniejszym nawet gestem a po zakończeniu tej orgii knajackich wyzwisk – dołączył do oklasków.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Wydarzenie to pokazała TVP, której dziennikarze następnego dnia dotarli do mnie z prośbą o skomentowanie tej sytuacji. Ciągle byłem nią tak oburzony, że do obiektywu kamery niemal krzyczałem: „Grzegorz! Uważasz się za członka Solidarności Walczącej?! Jak mogłeś pozwolić, by w twojej obecności publicznie lżono jej właśnie zmarłego przewodniczącego?!” Tego samego dnia o 19.30 moją wypowiedź pokazały „Wiadomości” TVP.

Opozycyjna historia Grzegorza Schetyny parę lat temu była tematem programu Doroty Kani pt. „Koniec Systemu”. Materiał ten jest dostępny na youtube, nosi tytuł „Moralna degeneracja Schetyny. Koniec Systemu” odcinek 106”. Warto zobaczyć, bo o obecnym kandydacie na senatora opowiada w nim m.in. nieżyjący już niegdysiejszy wojewoda wrocławski Janisław Muszyński, znający szczegóły początku kariery Schetyny w pookągłostołowej Polsce.

Jak wyglądała konspiracyjna historia Schetyny? W roku 1983 rzeczywiście znalazł się w kręgu ludzi związanych z Solidarnością Walczącą. Być może kontaktem najważniejszym był student Politechniki Wrocławskiej Przemysław Cieszyński. Kontaktował się także z Maciejem Frankiewiczem z Poznania i wg relacji wielkopolskich działaczy Solidarności Walczącej dopiero tam miał zostać zaprzysiężony na członka organizacji. Dojść do tego miało w wyniku tego, że Maciej Frankiewicz ze zdumieniem dowiedział się, że Schetyna zaprzysiężony wcześniej nie był. Potem podziemnej aktywności Schetyny zaczęły towarzyszyć okoliczności, które coraz bardziej niepokoiły jego współpracowników. Miały one taką skalę, że w najwyższym organie kierowniczym organizacji, jaką była Rada Solidarności Walczącej, rozpatrywano owe niepokojące zachowanie dwudziestojednoletniego studenta. Informacja na jego temat była taka: „Jest taki jeden młody, Grzegorz Schetyna się nazywa, który z jakimś niesamowitym uporem stara się dotrzeć do Kornela Morawieckigo. Pytany o to nie potrafi wyjaśnić powodów, ale strasznie chce się z przewodniczącym organizacji spotkać”. Przypomnijmy, że Kornel Morawiecki od 13 grudnia 1981 się ukrywał i kolejny rok był człowiekiem najpilniej poszukiwanym przez wszystkie służby PRL – owskie, dodatkowo wspomagane przez KGB i STASI. O bezpieczeństwo swojego przewodniczącego dbały wyspecjalizowane w tym struktury konspiracji, wyposażone m.in. w całodobowy nasłuch radiowy, prowadzące obserwację ruchów SB i Kontrwywiadu Wojskowego. Każde spotkanie z Morawieckim było niemałą operacją, polegającą na kilkakrotnym „śluzowaniu” i wnikliwym sprawdzaniu tych rozmówców. Spotkań tych było sporo, ale każde miało jakiś bardzo konkretny cel. Przewodniczącego Solidarności Walczącej oraz najbliższych mu ludzi nie narażano na takie zawsze przecież ryzykowne sytuacje bez powodu.

Dyskutowaną w Radzie Solidarności Walczącej sprawę dziwnego zachowania Grzegorza Schetyny jej członkowie do dziś dobrze pamiętają. Była bowiem absurdalna, żaden z działaczy konspiracji nigdy nie zwrócił na siebie uwagi w podobny sposób. Jednym z członków Rady (o czym wówczas Schetyna nie mógł wiedzieć) była Hanna Łukowska – Karniej. Z Grzegorzem kontaktowała się jednak nie w sprawach konspiracji, ale jego problemów na uczelni. Schetyna studiował wtedy prawo, z którego był na tzw. „wylocie” z powodu ponownego oblania egzaminów. Hanna Łukowska – Karniej uruchamiała wtedy swoje osobiste kontakty, celem których było to, by zamiast wyrzucenia ze studiów Grzegorz został przeniesiony na inny kierunek. Starania te zostały uwieńczone sukcesem – Schetyna został studentem historii. Członkowie Rady Solidarności Walczącej pamiętają też rozmowę o tym, w jaki sposób młody człowiek związał się ze strukturami konspiracji. Rzecz była dość prosta. Miał brata, który po wprowadzeniu stanu wojennego został internowany, po czym wyemigrował do Kanady. Poza tym w rodzinnym Opolu od przedszkola znał się z Przemysławem Cieszyńskim, późniejszym wrocławskim studentem zanurzonym w działalność konspiracji. Po omówieniu sprawy Grzegorza Schetyny Rada Solidarności Walczącej nie podjęła w związku z nim żadnych kroków, ale zdecydowała, że „na tego chłopaka trzeba uważać, przyglądać się jego działaniom i starać się, by nie poznał nikogo więcej z działaczy organizacji”. Krótko potem Cezariusz Lesisz, najmłodszy z członków Rady, w porozumieniu z paroma innymi działaczami postanowili sprawdzić uczciwość Schetyny. W związku z tym, że od dawna mieli o nim opinię zawsze wysługującego się innymi, powierzyli mu zadanie zaniesienia pod znany mu adres torby z gazetkami. Stanowczo jednak zażądali, by zrobił to koniecznie on sam a nie nikt inny. Jak się potem okazało – i tym razem Schetyna posłużył się do tego inną osobą. Krótko potem Cezariusz Lesisz na spotkaniu Rady Solidarności Walczącej stwierdził: „Straciłem do niego zaufanie. Ma obłąkańcze ambicje, nie jest zainteresowany robieniem potrzebnych rzeczy, domaga się kontaktu z pierwszą osobą w organizacji a do tego nas okłamuje”. Tym razem decyzja Rady była stanowcza. W związku z utratą zaufania do Schetyny, jego nielojalnością, krętactwem i wykonywaniem potencjalnie niebezpiecznych ruchów uznano, że nie powinien on już poznać ani jednej osoby związanej z organizacją Solidarność Walcząca. Nikt z niej go nie wyrzucał, ale postanowiono, że nie powinien on w niej pełnić żadnej innej roli poza tą, jaką pełnił do tej pory.

Jak to po latach relacjonował Cezariusz Lesisz – Schetyna nadal domagał się spotkania z Kornelem Morawieckim i był coraz bardziej zirytowany tym, że mu się tego odmawia. Bardzo pragnął udziału w zarządzaniu jakąś strukturą organizacji i nie bardzo przemawiało do niego to, co mu na to odpowiadał Lesisz. A w sprawie tej zasada była prosta: „Chcesz być w Solidarności Walczącej szefem czegoś? Znakomicie! Przyprowadź swoich, oczywiście nie byle jakich ludzi, bo my każdego solidnie sprawdzamy. Ustalcie, co możecie dla sprawy robić i róbcie to. A ty będziesz wtedy szefem tego, co stworzysz.” Jak się jednak okazało – ta droga do „bycia kimś” w organizacji Schetynie nie odpowiadała. A po paru miesiącach zorientował się, że w Solidarności Walczącej stoi przed czymś w rodzaju szklanej ściany. Zrozumiał, że nie tylko z Kornelem Morawieckim się nie spotka, ale nawet kolejnych członków organizacji nie pozna. W tej sytuacji, jeszcze w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, Schetyna zerwał kontakty z Solidarnością Walczącą.

Środowisko działaczy niepodległościowych, skupionych dziś w Stowarzyszeniu Solidarność Walcząca, składa się z tych, o których w swojej pracy na ten temat jego wiceprzewodniczący prof. Andrzej Kisielewicz napisał: „Wytrwali do końca”. W latach osiemdziesiątych szeregi działaczy szybko bowiem topniały. Schetyna nie był jedynym, który z konspiracji wówczas odszedł. Nikt do nich nie ma pretensji. Czasy były ciężkie, ryzyko duże, podziemna działalność raczej uniemożliwiała prowadzenie tzw. „normalnego życia”. A nadziei na zwycięstwo wolności w połowie lat osiemdziesiątych było coraz mniej. Bardzo wielu więc odchodziło, zrywało kontakty. I do dziś nie przypominają oni o sobie. Osobiście uważam, że szkoda. Sam pamiętam takich wielu, do nikogo z nich nie mam żalu, sam pamiętam ówczesny mozół knucia, ciągłą obawę przed aresztowaniem, przed wtargnięciem bezpieki do domu mojego ciężko wtedy chorego ojca. No i całą tę beznadzieję, w której trudno było o poczucie sensu. O celowości przeznaczania tego oceanu czasu, jaki poświęcało się konspirze. Rozumiem tych, którzy odchodzili i chyba rozumiem dlaczego nie chcą o sobie przypominać. Musi im być po prostu głupio, że nie dali rady a przede wszystkim – że zostawili wtedy swych współpracowników. Tych, którzy na przekór wszystkiemu swą mozolną, ryzykowną i beznadziejną (każdy, kto był wtedy w podziemiu doskonale wie, o czym mówię) robotę jednak ciągnęli dalej.

Kiedy dziś słyszę, że Schetyna przedstawia się jako „działacz Solidarności Walczącej” to nie przychodzi mi jednak na myśl przede wszystkim to, że z tej właśnie organizacji odszedł. Nie to jest w tym najbardziej nieprzyjemne, że Solidarność Walczącą porzucił dlatego, że utracił w niej zaufanie współpracowników i zorientował się, że w organizacji tej nie zrobi kariery. Co innego mną wstrząsnęło po tym jego przedstawieniu się jako „działacz Solidarności Walczącej”. Kiedy z ust Schetyny padło owe dumne „byłem w SW” znów przed oczami upiornie rozbłysła mi ta krańcowo obrzydliwa scena, w której stojący przed Schetyną Wałęsa najohydniejsze pomyje wylewał na dopiero co zmarłego przewodniczącego tej organizacji. I co Schetyna nagradzał oklaskami.

Nie lubię takich słów, bardzo rzadko ich używam. Ale po tym, co się wydarzyło dwa dni po pogrzebie Kornela Morawieckiego na dźwięk słów Grzegorza Schetyny o jego działalności w Solidarności Walczącej zwyczajnie chciało mi się rzygać.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content