Zdarzyła mi się niedawno pewna mała przygoda. I jedyne, czego żałuję, to tego, że w odpowiednim momencie nie wpadłem na pomysł, by utrwalić jej zapis. No ale od początku…
Z ostatnimi złudzeniami, związanymi z towarzychem, jakie się dorwało do władzy w 1989 roku, rozstałem się grubo ponad trzy dziesięciolecia temu, aczkolwiek wydarzenia z roku 2015 były dla mnie pewnym zaskoczeniem. Wprawdzie pamiętam świetnie medialną furię, jaką postkomunistyczne (a de facto prawie nie było wtedy innych) media rozpętały po objęciu teki premiera przez Jana Olszewskiego i powtórkę tej samej histerii z lat 2005 – 2007 to jednak wściekłość, z jaką establishment bytu szumnie zwanego Trzecią RP natarł na większość, wyłonioną w wyborach z jesieni 2015, nieco mnie zdziwiła. A przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że wściekłe uliczne demonstracje zaczęto zapowiadać dosłownie parę godzin po zamknięciu lokali wyborczych. Nie było jeszcze wiadomo, kto stanie na cele rządu, więc siłą rzeczy zapaść jeszcze nie mogła absolutnie żadna decyzja a już po całym kraju rozlegał się niekończący się wrzask o jakimś łamaniu praworządności, wolności i demokracji. Siłą rzeczy zacząłem spoglądać, co to za pomyleńcy i jacy szurnięci nienawistnicy burdy te wszczynają. Na pierwszym wrocławskim marszu KOD-u zobaczyłem całą galerię znanych mi person. Był na niegdysiejszy rektor Politechniki, który przez całą kadencję swojej władzy nad uczelnią uniemożliwiał powrót na swoje stanowisko pracy Kornela Morawieckiego po tym, jak po kilku latach ścigania przez bezpiekę przewodniczący SW wreszcie wyszedł z podziemia. Był też na nim pewien pan profesor, w 1989 roku wielokrotnie opisywany w niezależnych gazetkach jako ten, który sięgając niemal do rękoczynów wyrzucał z murów naszej uczelni ludzi kolportujących w niej pisma Solidarności Walczącej. Było też paru hm… celebrytów niegdysiejszej opozycji. Piszę „celebrytów”, bo znani wówczas byli wtedy jako opozycjoniści, choć w czasie prac nad Encyklopedią Solidarności wyszło na jaw, że nigdy ani niczego nie drukowali ani nie kolportowali a jedynie – piastowali. Bo jedynym, co zrobili, było wskoczenie na przysłowiową beczkę w dobrze wybranym momencie, po czym już na progu transformacji ustrojowej rozpoczęli pastowanie bardzo lukratywnych stanowisk. Jak się zresztą okazało w przypadku wielu z nich owe wskakiwanie na beczkę ryzykowne nie było, gdyż jako synowie pierwszych sekretarzy największych komitetów zakładowych PZPR we Wrocławiu znajdowali się pod subtelną ochroną organów represji. Nie zdziwiło mnie wcale pojawienie się tam i kolesia z mojego ówczesnego podwórka, któremu nikt nie podawał ręki po tym, kiedy zamiast służby wojskowej wybrał służbę w ZOMO, co okazało się być dla niego początkiem całkiem niezłej kariery. No a potem, oglądając na serwisie You Tube filmiki z kolejnych takich hec ulicznych widywałem już całe mnóstwo towarzystwa tożsamego ze słynnym ubekiem Mazgułą i nie dziwiło mnie, że niektórzy emerytowani siepacze z SB potrafią na wiecach takich przemawiać, otwarcie przyznawać się, kim są i zbierać za to oklaski.
Po warszawskim marszu z 4 czerwca też przeglądałem sobie kolejne utrwalone na nim filmiki. Jeden z nich wręcz mnie zelektryzował. Był ten filmik z nagraniem zrobionym z jakiejś prywatnej rodzinnej inicjatywy i rzeczywiście jego narratorem okazał się być starszy facet informujący, że właśnie przyjechał na ten marsz wraz z całą swoją rodziną, żeby (cytat dosłowny) „zaprotestować przeciw łamaniu praw człowieka, niszczeniu podstawowych zasad demokracji i zamordyzmowi PiS – u dążącego do zaprowadzenia w Polsce swej dyktatury”. Patrząc na mówiącego te słowa twarz tę rozpoznałem od razu. Wprawdzie lat minęło już blisko czterdzieści, ale każdy, kto był kiedyś zatrzymany czy aresztowany przez SB nigdy nie zapomni oblicza pierwszego człowieka, który go przesłuchiwał. Pierwszego w twoim życiu przesłuchującego cię ubeka po prostu nie zapomnisz nigdy. Posiwiał, wyłysiał, przytył i miał trzydzieści kilka lat więcej, ale wątpliwości nie było. To był on! Od razu wszedłem na związane z filmikiem forum i wpisałem tekścik o treści: „Dzień dobry panie poruczniku! Nie widziałem pana dawno, ale nigdy nie zapomnę tego, jak mnie pan przesłuchiwał!” Po kilku godzinach dostałem odpowiedź: „A niby to kiedy i w jakich okolicznościach miałem pana przesłuchiwać?” Odpowiedź ta zaskoczyła mnie swą niefrasobliwością. Na forum to wpisywali się też inni ludzie a takim pytaniem facet jednoznacznie przyznawał, że rzeczywiście kiedyś przesłuchiwał ludzi. Czyli, że był z tzw. „resortu”. Pospieszyłem mu z odpowiedzią: „W siedzibie wrocławskiej SB przy Placu Muzealnym, w kwietniu 1985”. Znów minęło kilka godzin, po których doczekałem się odpowiedzi: „W 1985 byłem jeszcze za młody, żeby mieć stopień porucznika.” Czyli – ta odpowiedź również była potwierdzeniem dokonanej przeze mnie identyfikacji. Gość nie zaprzeczył służbie we wrocławskiej SB a z tym porucznikiem to w zasadzie ja tak grzecznościowo zablefowałem. Kiedy mnie przesłuchiwał nie miał na sobie żadnego munduru i pojęcia nie miałem, jaki mógł mieć stopień. Mógł być wtedy np. chorążym. Stopień chorążego w SB miało mnóstwo funkcjonariuszy. Po tej odpowiedzi o filmiku dałem znać paru znajomych, którzy też byli przez tego ubeka przesłuchiwani. Po chwili pierwszy z nich krzyczał do mnie ze słuchawki telefonu: „No pewnie, że to ten s…syn! To on!! Do końca życia nie zapomnę tej gęby!” W tym czasie ja wpisywałem już kolejną kwestię żartując sobie, że jeśli to nie on jest tym świetnie przeze mnie zapamiętanym porucznikiem to może jest nim bardzo do niego podobny starszy brat, bo przecież do resortu szło się zwykle całymi rodzinami. I ta rodzina, którą pan przywiózł na marsz poparcia Donalda Tuska to jest właśnie ta jego resortowa, esbecka rodzina…
Moje wpisy wzbudziły zamieszanie wśród innych wypowiadających się na forum tegoż filmiku. Pojawiać się zaczęły zaintrygowane głosy nieznanych mi osób. Odpowiedzi na ostatnią z moich kwestii już jednak nie otrzymałem. Filmik nagle zniknął, na You Tube nie jest już dostępny. I żałuję tylko, że zawiódł mnie refleks, skutkiem czego nie utrwaliłem sobie ani tego materiału filmowego ani związanej z nim konwersacji…
Artur Adamski