2.6 C
Warszawa
sobota, 7 grudnia, 2024

Inwestycje oderwanych od rzeczywistości – Artur Adamski

26,463FaniLubię

We Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku spotykamy się z nimi coraz częściej. Przedsięwzięcia kosztowne, czasem przez ponad rok bardzo utrudniające życie mieszkańcom i tylko pojąć nikt nie jest w stanie czemu służące. Czasem przynoszą jakąś kosmetyczną zmianę. Często po wywaleniu w błoto iluś milionów złotych oznaczają uzyskanie stanu gorszego od znanego z czasów sprzed wbicia łopaty w ziemię.

Przykładem znanym z Warszawy jest tzw. „Betonoza”. Pod takim imieniem od kilku miesięcy znany jest Plac Zgody. Zaczęło się parę lat temu od totalnego rozrycia ulicy Szpitalnej i paruset metrów Kruczej wraz z odcinkami Chmielnej i paru innych. Kolejne miesiące upływały w chmurach kurzu, spowodowanych objazdami korkach, huku młotów pneumatycznych, w warkocie i spalinach buldożerów. Można by odnieść wrażenie, że z tak gigantycznego spiętrzenia hałd gruzu, kilometrów płotów, bezliku mostków poprzerzucanych nad wykopami wyłoni się coś, przy rozmiarze czego Pałac Kultury i Nauki to będzie przysłowiowy „pikuś”. Po kilkunastu miesiącach, kiedy znikać zaczęły uciążliwe przegrody i na plac można było wejść okazało się, że poza tym, że niegdysiejsze płyty chodnikowe zastąpione zostały wylanym betonem, nie zmieniło się nic. No może nieduże drzewka są inne. Tylko czy one kiedykolwiek urosną i czy w ogóle mają szansę przeżycia, jeśli wyrastają wprost z betonu, z otworów o krawędziach ściśle przylegających do ich pni? Wszyscy chyba przechodnie zwracali uwagę na kałużę, rozlewającą się w centralnej części placu. Komentarze w rodzaju „tyle pieniędzy wydali, tyle czasu zmarnowali a i tak nierówno ten cement rozlali” słyszało się każdego dnia. Po jakimś czasie okazało się, że ta kałuża ma być… fontanną. I rzeczywiście coś tam czasem z tego bajorka wytryskuje. Choć raczej przywodzi na myśl strumyczek sikający z pękniętej rury a nie jakikolwiek wodotrysk.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Obecnie buldożery, kopary, ciężarówy i hałdy ziemi przesunęły się na Plac Powstańców Warszawy. Teraz tam hałas, kurz (lub błoto, w zależności od pogody) a już wiadomo, że cały ten ogromny i kosztowny wysiłek nie zaowocuje niczym zasadniczo lepszym od tego, czym zakończyły się długie miesiące horroru na Placu Zgody.

Pod względem „inwestycji od czapy” władze Wrocławia nie zamierzają pozostać w tyle. Ilekroć idąc Świdnicką dochodzę do Kazimierza Wielkiego pojąć nie mogę, w jakim celu dokonywane było jakże uciążliwe i kosztowne pomniejszenie przejścia podziemnego. Wszystkich pytam, czy nie słyszeli o czymś, co skutkiem tej inwestycji zostało uzyskane. Bo jakieś pomieszczenia pod jezdnią w sytuacji, gdy w okolicy roi się od sklepów zabitych dechami to przecież absolutnie żaden zysk. Kosztowało, bałaganu narobiło i jest – mniejsze. Ciasne, dużo gorsze. Poprzednie, funkcjonujące od początku lat siedemdziesiątych, miało już we wrocławskim pejzażu swoje miejsce. Nawet pewnego rodzaju legendę, związaną z wydarzeniami stanu wojennego, bezlikiem akcji różnych grup artystycznych, happeningiem Pomarańczowej Alternatywy, która sprzedawała bilety do niegdysiejszego Przejścia Świdnickiego. I mnóstwem innych zdarzeń. A ich miejsca już nie ma. To jest już całkowicie inne miejsce. Na pewno już nie historyczne, w żaden sposób nie „kultowe”. Po prostu ciasne, niefunkcjonalne, nieprzydatne (bo teraz na górze przejście z sygnalizacją świetlną), no i po prostu – byle jakie.

Jeszcze dłuższą historię miała brama Zaułku Solnego. Przysadzista, o tradycyjnym, lekko „barokizującym” kształcie, przykryta spadzistym daszkiem z czerwonych dachówek, mocno nawiązującym do otaczającej ją staromiejskiej zabudowy. Robiono sobie pod nią zdjęcia i utrwalano ją na obrazach, bo rzeczywiście była – malownicza. Parę lat temu jakiś mędrzec z ratusza postanowił ją zburzyć i postawić całkowicie inną. Prostą jak blokowiska z epoki Gomułki i Gierka, bez malowniczego daszku, bez linii współgrającej ze wiekowymi kamieniczkami. Przykleiła się już do niej nazwa: „Brama Cmentarna”. Bo rzeczywiście tak wygląda. Kto widział drogę w kierunku krematorium na Kiełczowie ten wie, o czym mowa. I znów zasadne są pytania: Po co to zrobiono? Po jaką cholerę wydano tu publiczne pieniądze? Dlaczego miejskie środki przeznaczono na coś, co jest tylko i wyłącznie zastępowaniem tego, co urokliwe na to, co szpetne?

Listę podobnych „wykwitów geniuszu” włodarzy Wrocławia czy Warszawy można by wydłużyć o całe mnóstwo podobnych… Nawet nie wiem czego, może – aktów niszczycielstwa? Trwonienia środków na to, by było gorzej? I jedno w tym jest tylko więcej, niż pewne. To, że tego rodzaju przedsięwzięcia roić się mogą tylko w głowach indywiduów oderwanych od rzeczywistości. W móżdżkach osobników nieznających oceanu rzeczywistych potrzeb miasta. W główkach nieszczęstnych specjalistów od przelewania z pustego w próżne i od niczego więcej.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
266SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content