Albert Łyjak w swoim felietonie „Polacy i antypolacy” (GO nr 273, 17-30 czerwca 2022) zastanawia się nad przyczyną moralnego upadku polskiego społeczeństwa, obrazując to przykładem postawy głównych polityków opozycji w Parlamencie Europejskim. Pan Albert wymienia kilka nazwisk, przytaczając ich działania i wypowiedzi, aby nie być gołosłownym. Świadomie je pominę, ponieważ nie jest to specyfika ani obecnej opozycji, ani ustroju obecnego wcielenia polskiej państwowości, czyli III RP, lecz potwierdzenie pewnego zjawiska mającego w Polsce wielowiekową tradycję.
Odwołanie do tradycji narodowej zdrady, charakteryzującej i definiującej politykę komunistów z okresu pierwszej i drugiej wojny światowej oraz tych obecnych, też nie jest wyczerpującym wytłumaczeniem. Autor przecież dostrzega, że podobnie haniebnej polityki wobec własnego kraju w Parlamencie Europejskim nie prowadzi nikt z wyjątkiem obywateli polskich, a przecież w tym gronie są przedstawiciele wielu narodów, które tak jak Polska, znajdowały się pod protektoratem Moskwy, względnie zostały sprowadzone do poziomu bolszewickich prowincji, na przykład Estonia, a jednak nie dostrzega się w gronie tych polityków takiego zaprzaństwa, jak wśród „Polaków”.
Przywołany przez Autora książę Adam Czartoryski dzieli scenę polityczną na dwa obozy: „polski” i „antypolski”, obwiniając tych drugich za obojętność na los Ojczyzny. Nie znajdujemy jednak w dalszym ciągu wytłumaczenia źródeł masowego zjawiska, występującego na taką skalę jedynie w Polsce, a właściwie w Rzeczpospolitej, jurgieltnictwa. Kim byli jurgieltnicy? Nazwa pochodzi od Jahrgeld. Byli to wyżsi, a właściwie najwyżsi, urzędnicy Rzeczpospolitej, którzy pobierali pensję z obcych dworów, głównie z Rosji, Prus, Austrii i Francji, ale nie tylko. System korupcji i płatnej protekcji stał się mechanizmem sprawowania władzy w państwie. Ten system usankcjonowała i zalegalizowała wolna elekcja króla. Wygrywał ten, kto rozdał obradującej na warszawskiej Woli szlachcie więcej pieniędzy.
Pobieranie przez urzędników państwowych pieniędzy czy innych korzyści, na przykład arystokratycznych tytułów od obcych rządów, na całym świecie jest uznawane za zdradę stanu. Jedynie w Polsce stał się ten proceder powodem do dumy, przejawem uznania i szacunku okazywanego przez obcych. Czy i dzisiaj nie jest najważniejsze, co o nas powiedzą obcy, ci z zagranicy? Już nie wystarczyły nadania elekcyjnych królów dla zjednania sobie przychylności szlachty i magnatów. A niechby taki obrany przez szlachtę król nie zechciał się jej przymilać, a na dodatek zażądał podatków. Dzieje opozycji w Polsce są bardzo bogate, łącznie z wypowiedzeniem posłuszeństwa legalnej władzy i ściągnięciem obcych wojsk – tak rozpoczął się potop szwedzki.
Oligarchom było tego mało – bardzo chętnie przyjmowali pensje od obcych rządów, wykonując ich polecenia. System elekcyjny był zły od samego początku. Był źródłem korupcji, społeczno-politycznej degeneracji.
Dzisiaj mamy nie Pierwszą, a Trzecią Rzeczpospolitą. To, co różni tę Trzecią od Pierwszej, to miejsce na osi czasu, zasady pozostały te same. Przyjmowanie pieniędzy od obcych rządów to dowód „uznania”, a nie hańby. Z czasem do tej korupcji rodzimego chowu doszły mniejszości narodowe, które nie utożsamiały się i w dalszym nie utożsamiają się z polską narodową tradycją, czyli z Polską, ale to już temat na osobne rozważania.
Panie Redaktorze, spostrzeżenie słuszne, tylko zabrakło propozycji rozwiązania problemu. Czy sądzi Pan, że wystarczy napisać o tym szkodliwym dla państwa zjawisku, że wystarczy go nazwać, aby samoczynnie ustało? Nie zmieni tego żadna kolejna wersja Rzeczpospolitej! Należy powrócić do korzeni polskiej państwowości. Nie zawsze przecież tak było, że zdrada była powodem do dumy. Nadarza się doskonała okazja do refleksji nad stanem państwa – za trzy lata będziemy świętować Millennium Królestwa Polskiego, tysięczną rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego na króla Polski. Polska też miała lata chwały!
Nie musimy tylko wspominać i świętować rocznic klęsk i przegranych powstań narodowych bez zastanowienia, dlaczego do tych nieszczęść doszło.
Jan Skowera