12,4 C
Warszawa
środa, 1 maja, 2024

Bezcenne świadectwo Krzysztofa Bieżuńskiego – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Niewielu ma do opowiedzenia tak dużo, jak Krzysztof Bieżuński, ale każdy działacz konspiracji powinien wziąć z niego przykład i spisać swoje wspomnienia z uczestnictwa w wydarzeniach lat osiemdziesiątych.

Autor „Zdarzeń” nie pisze w swojej książce przede wszystkim o sobie. Najwięcej o swoich współpracownikach, podkreślając ich zasługi, często bardzo szczegółowo opisując ich dokonania. Stara się także przypomnieć, z ledwie dziś zapamiętanych pseudonimów, ludzi, z którymi nie widział się od blisko czterdziestu lat. Odtwarza wtedy ich wygląd i sposób bycia zawsze w tonie serdecznym: „kobieta o szlachetnych rysach”, „piękna dziewczyna”, „sympatyczny facet” itp. Niektóre postacie stara się umieścić w strukturze organizacji, np. „to był ktoś chyba od Tośka” lub „o ile się nie mylę, kolporter Zosi”. Osoby, o których z powodu zasad konspiry wiedział jeszcze mniej, próbuje czasem „umieścić adresowo” jako np. „dzielną matkę czworga dzieci, zdaje się że mieszkającą na Szczepinie” czy „chyba naukowiec, ale nie wiem, czy z politechniki”. Stara się upamiętnić wszystkich, po prostu uważa, że wdzięczna pamięć należy się każdemu. Znamienne jest też to, jak pisze o tych, którzy nie wytrzymali esbeckich przesłuchań. Przywołuje np. postać działacza konspiracji młodzieżowej, o którym w połowie lat osiemdziesiątych słyszał chyba cały podziemny Wrocław. Bieżuński nie wymienia jego nazwiska, a opisując nieszczęścia, spowodowane wydobytymi z niego zeznaniami, zamyka sprawę, oceniając, że młody człowiek działał, mając na celu niepodległość ojczyzny, lecz zderzenie ze Służbą Bezpieczeństwa niestety go złamało. Opisuje fakty, ale zamiast potępić, współczuje dla młodzieńcowi, którego przerosła konfrontacja z siepaczami reżimu. Całkowicie kim innym są dla Bieżuńskiego zdeklarowani zdrajcy, których nieprawość nie polegała na pęknięciu w śledztwie, lecz gorliwym pełnieniu roli wilków w owczych skórach, na koniec nagradzanymi najwyższymi stanowiskami w pookrągłostołowym „PRL-u bis”.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Bezcenne jest też to, że w „Zdarzeniach” Krzysiek utrwalił niespisane wcześniej świadectwa przedstawicieli poprzedniego pokolenia. Jedno dotyczy jego matki, w czasie okupacji wywiezionej do Szczecina. Któregoś upalnego dnia po skończonej pracy weszła do wody tamtejszego zalewu, za co omal nie zatłukli jej przypadkowi, cywilni Niemcy. Bo zgodnie z powszechnym wśród nich przekonaniem Polacy zostali stworzeni tylko do zaharowywania się na śmierć w służbie niemieckich panów. Zatem kąpiel osoby polskiej narodowości w jakiejkolwiek wodzie podważa ład świata uświęcony niemieckim prawem. Inna przytoczona przez Bieżuńskiego opowieść mówi o wojennym losie ojca Barbary Sarapuk. Historia opisuje niesłychaną wręcz kreatywnoś

Niemców w procederze terroryzowania polskich społeczności. Zgodnie z niemieckim rozporządzeniem każdy przedwojenny policjant, który odmówiłby służby w tzw. granatowej policji Generalnego Gubernatorstwa, wydawał na siebie wyrok śmierci, a swoją rodzinę skazywał na osadzenie w obozie koncentracyjnym. Normą też było branie zakładników z każdej rodziny danej wioski. Byli oni rozstrzeliwani nie tylko w przypadku jakiegokolwiek aktu sabotażu czy niesubordynacji, ale też wtedy, gdy na niemieckie żądanie w wyznaczonym terminie nie schwytano i przekazanoNiemcom jakiejś poszukiwanej osoby. Świadectwa, jakie w swej książce zawarł Bieżuński, wiele mówią o realiach niemieckiego okupowania Polski.

W latach osiemdziesiątych autor „Zdarzeń” wielokrotnie trafiał na pierwszą linię starć najbardziej dramatycznych. Jednak w swoich wspomnieniach nie przypisuje sobie żadnych heroicznych cech. Wręcz przeciwnie – przywołując wydarzenia grudnia 1981 roku (pracował jako górnik, odbywając rok służby wojskowej) – pisze o swoim strachu przed spodziewanym szturmem ZOMO. Dopiero co w kopalni „Wujek” z zimną krwią zamordowano dziewięciu i ciężko zraniono dwudziestu sześciu. Jak twierdzi Bieżuński, niespodziewanie inni uczestnicy strajku nagle zaczęli widzieć w nim najbardziej zdeterminowanego. Wszystko więc, co działo się potem, miało być konsekwencją tego „przypadku”. Dlatego jeśli już tak się zdarzyło, to po prostu nie mógł ich zawieść. Czyż jednak może być mowa o przypadkowych zdarzeniach, jeśli jego biografię tworzą kolejne etapy permanentnej walki z komunistycznym zniewoleniem?

W 1982 roku Bieżuński wrócił do Wrocławia, gdzie od razu wpadł w wir konspiracyjnej aktywności. Skończyło się to najpierw utratą pracy, a potem koniecznością ukrywania się, co przełożyło się na podziemne drukarstwo dzień w dzień, często niemal całą dobę, z przerwami jedynie na sen. Został wtedy najbliższym współpracownikiem Barbary Sarapuk, legendarnej królowej podziemnego druku, dzięki której powstały dziesiątki, a może setki przeróżnych bezdebitowych inicjatyw wydawniczych. Dla mnie, uczestnika jednego z organizowanych przez Solidarność Walczącą niezliczonych kursów konspiracyjnego drukarstwa, duża część opowieści Bieżuńskiego jest odkryciem. Na tych kursach otrzymywałem mnóstwo szczegółowych instrukcji, dotyczących głównie sitodruku. Jednak dopiero w swoich wspomnieniach Krzysiek ujawnił, że przekazywana nam wiedza nie pochodziła z żadnych podręczników. Instrukcje odwoływały się przecież do materiałów w realiach PRL-u najściślej kontrolowanych, czyli niedostępnych. Właśnie tacy ludzie, jak Barbara Sarapuk, Krzysztof Bieżuński, Bohdan Błażewicz i inni, za pomocą niekończących się eksperymentów wypracowywali sposoby zastępowania np. zawartości emulsji światłoczułej tymi składnikami, jakie wówczas można było zdobyć. Podobnie rzecz się miała z rurkowymi ramkami, nowatorskim rodzajem zawiasów, fartuchami zszywanymi z szyfonem za pomocą wędkarskich żyłek, a nie dratwy itd. itp. Metodą prób i błędów, spędzając tysiące godzin nad drukarską ramką, ktoś te wszystkie metody musiał wynaleźć, w y p r a c o w a ć! A tacy jak ja, uczestnicy szkoleń dla młodzieżowego podziemia z roku 1983 czy lat późniejszych, przychodzili „na gotowe!” Któż z nas się wtedy domyślał, że notując kolejne kroki tajników poligrafii, poznajemy nie treść jakichś podręczników, ale jak najbardziej oryginalne wynalazki, okupione ogromem mrówczej roboty nieziemsko pracowitych i niesłychanie kreatywnych podziemnych drukarzy Solidarności Walczącej!

Jako też człowiek, który stara się czytać o swoim mieście absolutnie wszystko, co o nim napisano, dodam jeszcze jedno. Otóż stwierdzam, że „Zdarzenia,czyli książka o tym, w czym uczestniczyłem w latach 1980 do 1990 – moja dekada, a inaczej droga do uczestnictwa i pracy w Solidarności Walczącej” to jedna z najważniejszych książek, jakie dotąd o Wrocławiu napisano. To miasto jest bowiem jednym z bohaterów tej książki. Nikt wcześniej nie napisał o nim tak jak Krzysztof Bieżuński. Wrocław jest w tej opowieści archipelagiem małych mieszkań, w których w najgłębszej tajemnicy toczy się uparta, podziemna walka o wolność. To system tętniących pulsem wolności miejsc, w których – póki nie zostaną wykryte przez jej wrogów – można się ukryć. I gdzie szukający schronienia zostanie otoczony troskliwą opieką, gdzie nawet przez wiele tygodni będzie mógł nocować, gdzie ubodzy często ludzie zawsze podzielą się z nim jedzeniem, a w razie potrzeby sprowadzą medyczną pomoc. W opowieści Bieżuńskiego Wrocław to też siatka setek ulic i tajnych przejść, którymi trzeba się poruszać, zawsze zachowując czujność, którymi należy nie chodzić, lecz się nimi przemykać i czasem uchodzić pościgowi. Usiana jest ona stałymi i mobilnymi punktami obserwacji, prowadzonej przez antypolskich siepaczy i ma też spory kwartał wypełniony wielkimi ponurymi budowlami, kiedyś służącymi gestapowcom, a potem ubekom. Autor widzi jednak w mieście tym przede wszystkim piękno – urok zawsze radującej przyrody i jeszcze bardziej cieszących jego serce pięknych ludzi, których w nim spotyka.

Krzysztof Bieżuński „Zyzol” w latach osiemdziesiątych narażał na utratę wszystko, co posiadał, włącznie ze swoim młodym życiem. Wykonywał tytaniczną pracę służącą wolności ojczyzny. A po latach obdarował nas świadectwem wielu polskich losów i polskich dokonań, o jakich nawet śnić się nie mogło mieszkańcom innych krain.

Artur Adamski

3 KOMENTARZE

  1. Aż się sam sobie dziwię, że tak póżno napisałem o tej książce. A jej autor, „Zyzol” z Solidarności Walczącej, to najprawdziwzy bohater.
    Pytałem kiedyś, skąd się wziął jego pseudonim. Okazało się, że w 1982 leciał w TVP taki czeski serial dla młodzieży, w którym występował chłopak o imieniu czy ksywce Zyzol. I ten chłopak ciągle coś knocił, na co inni mówili: „To wszystko przez Zyzola”. Krzysiek miał dość podobne rozmówki z legendarną Baśką Sarapuk, której był najbliższym współpracownikiem. Oczywiście w tonie często żartobliwym Baśka dworowała sobie z Krzyśka powtarzając: „Coś ty znowu naknocił”. Inna rzecz, że Baśka była absolutną perfekcjonistką. Na jej uszczypliwe uwagi Krzysiek odpowiadał słowami z serialu, który czasem leciał w telewizorze, towarzyszącym ich drukarskiej pracy. Mówił: „Tak wiem, Zyzol zawsze wszystkiemu winny”. I tym sposobem Krzysiek Bieżuński stał się w Solidarności Walczącej znany pod pseudonimem „Zyzol” :).

  2. Artur, małe sprostowanie. Ten czeski serial był wyświetlany w TVP w latach siedemdziesiątych, Ale w PRL był dość popularny wśród młodzieży.

  3. Dzięki za tak miłą recenzję mojej pisaniny. Wspominając tamte lata nie mogłem pominąć ludzi, którzy nas wspomagali. Bez nich żadna działalność nie byłaby możliwa. Jak zawsze. Ci którzy stawiali opór okupantowi, czy reżymowi, musieli mieć oparcie w polskiej społeczności. Dla nich wielka wdzięczność i szacunek.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content