17,6 C
Warszawa
środa, 1 maja, 2024

Kierunki polityki zagranicznej USA – Paweł Zyzak

26,463FaniLubię

W czwartek, 4 lutego, prezydent Joe Biden wygłosił w budynku Departamentu Stanu swe pierwsze przemówienie na temat kierunków polityki zagranicznej nowej administracji. Znalazły się w nim spodziewane deklaracje: w kwestii „odbudowy demokratycznych sojuszy” oraz praw człowieka i przeciwdziałania tendencjom autorytarnym. Biden wpisał w ten ostatni kontekst dwa reżimy, Rosję i Chiny. Ale wywołany do tablicy mógł poczuć się ktoś jeszcze.

Bezspornie w Rosji oraz w Chinach dochodzi do prześladowań obywateli, organizacji pozarządowych i opozycji. Reżim pekiński systematycznie likwiduje autonomię Hong Kongu, kremlowski sukcesywnie eliminuje wszelkich dysydentów, zarówno tych działających za granicą, jak i tych na terenie państwa, w tym republik autonomicznych. Jak w czasach sowieckich, jedni giną niemalże w blasku fleszy, inni w ciszy i anonimowości. Działacze społeczni, dziennikarze, blogerzy… Yevgeny Khamaganov (skatowany), Nikolai Andrushchenko (skatowany), Maksim Borodin (upadek z okna mieszkania), Denis Suvorov (zadźgany), a nie tak dawno czeczeński bloger, Imran Aliev, krytyk Kadyrowa, również zadźgany w Lille… Słyszeli państwo o nich? Nawet jeśli tak, jeśli ich nazwiska komuś mignęły przed oczyma, umysł wrzucił je do szufladki oznaczonej szyldem „wiedza zbyteczna”.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Biden zapowiedział odejście od dwuznacznej polityki poprzedniej administracji względem Kremla. Zadeklarował zdecydowane działania wobec agresywnych odruchów Kremla wobec własnych obywateli oraz, mówiąc wprost, odwet za przeprowadzenie zmasowanego cyberataku na amerykańskie instytucje rządowe posługujące się systemami firmy SolarWinds. Mimo, że jeszcze poprzedni sekretarz stanu Mike Pompeo wymienił publicznie Rosję, jako głównego autora „najgorszego cyberataku szpiegowskiego w historii US”, zresztą spotykając się z kontrą swego szefa, żadne reperkusje władz Kremla nie spotkały. Podobnież w obliczu nieudanej próby asasynacji Aleksieja Nawalnego, rosyjskiego nacjonalisty i przeciwnika politycznego Putina – brak było reakcji. A nieodpokutowanych grzechów Kremla jest cała lista. Nie zawracając sobie głowy takimi drobnostkami, jak potiomkinowskie wybory prezydenckie w 2018 r. i regionalne w 2020 r. oraz liczne i brutalnie tłumione przez reżim protesty… Przypomnijmy, że do tej chwili w Kraju Chabarowskim trwa najdłuższy protest w historii Rosji… Kto o tym mówi? BBC, CNN, Euronews, Sky News? Nic podobnego.

Tzw. cyberbezpieczeństwo ma otrzyma

w tej administracji wyższą rangę, czego probierzem jest utworzenie stanowiska zastępcy doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego właśnie w materii cyberbezpieczeństwa. W poprzednim rządzie był z tym problem, bo główny decydent nie życzył sobie, by rozmawiano przy nim o działaniach osłonnych m. in. względem systemu wyborczego, by uniknąć powtórki z 2016 r. Ostatecznie po przegranych wyborach, i nieskutecznej tym razem ingerencji Kremla, wsparł wysiłki tego ostatniego w powyborczym dziele wysadzenia w powietrze reputacji amerykańskiego systemu wyborczego.

Biden zapowiedział również powrót do sprawdzonych „zimnowojennych” narzędzi powstrzymywania agresywnych ruchów Kremla oraz kontroli jego potencjału. Z jednej strony potwierdził prolongatę „obamowskiego” jeszcze porozumienia New START, umożliwiającego szczątkowy przynajmniej dozór Pentagonu nad potencjałem militarnym Federacji Rosyjskiej, z drugiej – dobra wiadomość dla NATO i Polski – poinformował o wstrzymaniu planów wycofania wojsk amerykańskich z Europy.

Godzi się przypomnieć, że do Białego Domu wprowadzili się demokraci. Bo gdyby zatrzymać się w tym miejscu, można by odnieść wrażenie, że przez następne lata będzie rządził jakiś przytomny republikanin. To skutek dość traumatycznych wspomnień, jakie pozostawił po sobie poprzedni gospodarz budynku pod adresem 1600 Pennsylvania Avenue, oraz jego spuścizny. Ale obecna administrację jest administracją partii demokratycznej, aczkolwiek dość umiarkowaną, jak na panujące w partii nastroje. W obydwu zresztą głównych formacjach zachodzi od lat proces zmian tożsamościowych w kierunku zewnętrznych skrzydeł, odpowiednio, „prawego” i „lewego”. Stąd też pogłębiająca się polaryzacja polityczna i coraz więcej „partyjnych” głosowań w Kongresie. Chociaż ostatni kandydaci na kluczowe w aspekcie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa stanowiska sekretarzy, otrzymali solidną ponadpartyjną większość – co właśnie świadczy m.in. o ich „centrowości” – w przeciwieństwie do kandydatów na sekretarzy stanów w poprzedniej administracji.

Zatem skoro jest to demokratyczna administracja, wśród priorytetów musiały znaleźć się kwestie zmian klimatycznych i praw mniejszości nie-etnicznych, w tym seksualnych, ale obok np. niepełnosprawnych, dla złagodzenia wydźwięku. Sekretarz stanu Antony Blinken zapowiedział wszakże powołanie wysłannika do spraw praw LGBTQ(I) i odrzucenie spuścizny Commission on Unalienable Rights, działającej pod przewodnictwem Mary Glendon, byłej ambasador w Watykanie, powołanej przy Departamencie Stanu. Komisji uznanej przez lewicę za ideologiczne oręże anty-LGBTQ(I)-izmu. Biden zapowiedział, że USA powracają do tzw. porozumienia paryskiego. Jeszcze w tym roku odbędzie się w USA podczas tegorocznego Dnia Ziemi, chyba wirtualnie, Szczyt Liderów Klimatycznych… Można się podśmiewywać, ale kwestie ocieplenia klimatycznego, niepokojące zwłaszcza „lewe” skrzydło partii demokratycznej, będą podnoszone przez administrację z żołnierską powagą.

Opisując na antenie CNN „doktrynę Bidena”, która wyłania się z przedstawionych przez Bidena kierunków, Antony Blinken powiedział:

„Żaden z dużych problemów, przed którymi stajemy i które mają wpływ na życie Amerykanów każdego dnia, czy to jest klimat, czy pandemia, czy rozprzestrzenianie broni, nie może być rozwiązany przez pojedyncze państwo działające samodzielnie. Nawet tak potężne jak USA”.

A propos sprzedaży broni. Jest jeszcze jeden reżim, którego przywódców musiało zmartwić wystąpienie Bidena. Arabia Saudyjska. Prognozowaliśmy, że nowa administracja zweryfikuje sojusz między poprzedniczką a dworem królewskim w Rijadzie. Otóż obecny prezydent USA (przez Trumpa nazywany wciąż „byłym wiceprezydentem”) ogłosił zakończenie amerykańskiego wsparcia dla ofensywnych operacji w Jemenie, m.in. dla sprzedaży broni stronom konfliktu, czyli Arabii Saudyjskiej. To jeszcze jeden gwóźdź do trumny „handlowej polityki zagranicznej”, jak opisywano chaotyczny zbiór działań, zapowiedzi i deali realizowanych przez administrację Trumpa, na płaszczyźnie międzynarodowej. Nie sposób dziś powiedzieć, jakie korzyści Trump odnosił z ciągłego dealowania z Putinem, polegającego m. in. na obstruowaniu wymierzonych w Kreml sankcji własnej administracji i Kongresu, częstych i nierejestrowanych rozmowach telefonicznych z Putinem oraz publicznych pochwał jego geniuszu i rozwagi. Z Arabią Saudyjską deal był faktycznie dwustronny, choć niezupełnie równoważny.

Krótko mówiąc, w zamian za zezwolenie na zaangażowanie się Saudów i zaprzyjaźnionych z nimi ZEA w wojnę domową w Jemenie, wsparcie militarne i wywiadowcze, ci pierwsi obiecali Trumpowi i jego zięciowi Jaredowi, oraz stojącemu za ich plecami Benjaminowi Netanjahu, doprowadzenie do czegoś, co później przybrało kształt „porozumień abrahamowskich”, czyli normalizacji stosunków dyplomatycznych między Izraelem i m.in. ZEA i Bahrajnem. Potem do tego grona dołączyły inne państwa islamskie. Żyrowały je USA. Jednakże zaangażowaniu USA po stronie Saudów sprzeciwiał się nawet republikański Senat, ale nie był w stanie odrzucić weta Trumpa. Podobny rozdźwięk miał miejsce w przypadku saudyjskiego embarga na Katar. Senat sprzeciwiał się, wsparłszy większą część administracji Trumpa, uznaniu państwa, w którym ma bazy, za sponsora terroryzmu, o czym tenże Trump poinformował świat na swym Tweeterze.

Drugą częścią dealu po stronie Ameryki była akceptacja dla procesu brutalnej konsolidacji władzy przez księcia Muhammada ibn Salmana. Konsolidacji w putinowskim stylu. Operacja polegała nie tylko li na zastraszeniu dość dużej rodziny królewskiej, ale na likwidacji opozycji wewnętrznej i zewnętrznej, konsolidacji majątku kosztem saudyjskich „oligarchów”, czyli owych saudyjskich i rozpostarciu kontroli nad Internetem w kraju, za pomocą m.in. własnej „fabryki trolli”, zwanej tam „armią much”. Politycznymi beneficjentami „porozumień abrahamowskich”, które były w zasadzie tylko symbolicznym uznaniem status quo, mieli być osobiście Trump i Netanjahu, w dniu wyborów. Sojusz Trumpa i ibn Salmana miał wybitne konsekwencje dla morale amerykańskiej administracji i służb. Po zabójstwie saudyjskiego działacza politycznego i felietonisty Khashoggiego w tureckim konsulacie, Pompeo i Trump zaprzeczyli doniesieniom CIA, iżby ta jednoznacznie wskazała ibn Salmana, jako zleceniodawcę mordu. Wówczas doszło do przecieku do mediów raportu, w którym stało coś zupełnie innego…

Jak widać, w polityce międzynarodowej USA rozpoczyna się nowa epoka. Nie oznacza to jednak, że zakończy ona erę egoizmów państwowych, jaką zapoczątkowała pandemia Covid-19. Sojusze sojuszami, partnerstwo partnerstwem, klimat klimatem, ale jednak polityka szczepionkowa pokazuje, że na tej podstawowej przecież dla przywódców płaszczyźnie, wciąż obowiązuje hasło My Country First.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content