We wspomnieniach żołnierza Polskiej Organizacji Wojskowej, Franciszka Oktaby, pod datą 31 X 1918 można przeczytać: „Zauważyłem austriackiego żołnierza, obładowanego bagażem podróżnym, ale z karabinem. Wyszedł on z koszar w kierunku miasta. Podbiegłem do tego żołnierza, chwyciłem z tyłu za karabin, a żołnierz spokojnie karabin ten mi oddał, bez oporu. Wówczas kazałem mu oddać i pas z ładownicami oraz bagnetem. Wówczas żołnierz, łamaną polszczyzną, zaczął prosić, bym mu pasa nie zabierał, ponieważ wszystko co ma jest powiązane z pasem, a on ma dzieci i chciałby im to zawieźć. Wówczas kazałem mu zdjąć z pasa ładownice i bagnet, które zabrałem do kieszeni płaszcza, a żołnierza puściłem wolno. Następnie z karabinem na ramieniu udałem się w kierunku miasta. Po drodze spotkałem jeszcze dwóch żandarmów austriackich, jeszcze w pełnej formie i jakby na służbie, bo z bagnetami na karabinach, którzy szli środkiem ulicy, popatrzyli na mnie idącego z karabinem, i nie zareagowali. Zrozumiałem, iż to już rozkład Austrii.
W tym dniu, wieczorem, miało się odbyć zebranie obywateli miasta, by wobec niepewnej sytuacji politycznej dokonać wyboru Komitetu Obywatelskiego, który by zajął się utrzymaniem porządku w mieście. Koło Domu Ludowego spotkałem obrońcę sądowego Gniewkowskiego, inicjatora zebrania, któremu powiedziałem, iż żołnierze austriaccy już dezerterują i że jednego już rozbroiłem na drodze, na dowód czego pokazałem mu karabin. Ustaliliśmy z Gniewkowskim, że on zaraz zbierze parę osób i uda się z nimi do koszar z propozycją złożenia broni, ja zaś zebrałem paru peowiaków i z nimi obserwowaliśmy teren koszar, czy nie wychodzą z niego dezerterzy. W ten sposób rozbroiliśmy kilkunastu żołnierzy.
Natomiast Gniewkowski, Witkowski i kilku innych obywateli udali się do koszar. Witkowski, porucznik carskiej armii, z korpusu Dowbora Muśnickiego, ubrał się już w mundur. W koszarach było kilku oficerów Polaków w armii austriackiej. Oficerowie ci tylko czekali okazji, by przejść na służbę Polsce i na żądanie delegacji miasta, by złożyli broń – pozdejmowali dystynkcje austriackie a przypięli orzełki polskie i zgłosili swoją służbę Polsce. Zaraz też zwrócili się do skoszarowanych żołnierzy, by złożyli broń i poczuli się już wolnymi od służby, co ci chętnie uczynili. (…) W garnizonie była również kompania Węgrów, pod komendą oficerów narodowości węgierskiej. Ci oświadczyli, że broni nie oddadzą, lecz muszą z bronią powrócić już do swojej Ojczyzny”.
Parę dni później „zasygnalizowano z Zamościa, iż z Krasnegostawu przez Zamość przeszedł w kierunku Tomaszowa oddział uzbrojony Ukraińców. Zastępca komendanta POW Jabłoński pospiesznie zebrał grupę peowiaków i stanął w Rynku chcąc zagrodzić drogę Ukraińcom i rozbroić ich. Niestety, była to znacznie liczniejsza grupa Ukraińców i Jabłoński nie odważył się wszczynać z nimi walki, wobec tego ich oddział w Tomaszowie nie został rozbrojony, lecz pomaszerował do Galicji Wschodniej”.
Opisane tu wydarzenia, w których szczęśliwie nie pad ani jeden wystrzał, zarazem pokazują, iż to właśnie dzięki wcześniejszym starannym konspiracyjnym przygotowaniom mogło się odbyć bezkrwawe przejęcie władzy ze strony samorządu polskiego, a przy tym od samego początku istniała zorganizowana siła zbrojna chroniąca ludność przed rabunkami ze strony czy to odchodzących ze służby żołnierzy austriackich, czy to pospolitych bandziorów. Analogicznie działo się w całej Polsce – niekoniecznie tego samego dnia, bo w Wielkopolsce znacznie później, ale jednak wszędzie. Wypadki otwarcia przez okupantów ognia, jak w Międzyrzeczu Podlaskim 16 XI 1918 r., gdzie Niemcy dokonali masakry 50 osób, szczęśliwie należały do wyjątków.