12,5 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

Negocjacje – Andrzej Bafalukosz

26,463FaniLubię

Doświadczeni obserwatorzy polityczni, mając informacje o intensywnych negocjacjach, byli raczej pewni pozytywnego zakończenia rozmów i szybkiego podpisania porozumienia. Opozycja w Polsce czekała na pogłębienie się konfliktu, licząc na twarde stanowisko niektórych krajów Europy Zachodniej dotyczące rozszerzonej interpretacji praworządności w tzw. mechanizmie warunkowości. Ostatecznie jednak osiągnięty consensus jest sukcesem Polski i Węgier, gdyż niezależnie od przyszłych prób zanegowania czy wypaczania (czego z dużą pewnością można się spodziewać) treści porozumienia przez niezadowolonych lewackich fanatyków i kibicującej im polskiej opozycji, gra będzie się toczyć na warunkach ustalonych w lipcowym porozumieniu. O ile wierność tradycji targowickiej Platformy Obywatelskiej, Tuska i Lewicy nie dziwią, to zaskakuje krytykowanie rządu i Mateusza Morawieckiego przez prawicowych polityków i dziennikarzy skupionych wokół Konfederacji.

Podstawowy zarzut to zgoda rządu na lipcową umowę, która zawierała pewne warunki kontynuacji wypłat z budżetu i rozdziału środków z zaciągniętego przez UE (po raz pierwszy jako całości) długu. Rzeczywiście, jak wszyscy pamiętamy, premier Morawiecki ogłosił w lipcu sukces, podkreślając, że połączenie pieniędzy z przyszłego budżetu z praworządnością dotyczy wyłącznie kontroli wydawania przez poszczególne państwa otrzymanych środków finansowych w celu zapobieganiu zjawiskom korupcji i defraudacji, co zresztą w wielu krajach się zdarzało i zdarza. Takie gwarancje wydają się logiczne i nie są novum w europejskiej praktyce. Przez ponad dwa miesiące nikt nie wysuwał zastrzeżeń do tej interpretacji. Do chwili, gdy w październiku z inicjatywy lewicowych posłów europarlamentu, przeforsowano uchwałę powiązania środków budżetowych z przestrzeganiem praworządności rozumianej ideologicznie i której normy miałyby być dowolnie i subiektywnie określane przez Brukselę. Na to oczywiście Polska i Węgry nie mogły się zgodzić, mając też ciche wsparcie kilku innych krajów. Politycy Konfederacji, oskarżając bezrefleksyjnie polski rząd za uległość wobec instytucji europejskich, nie biorą pod uwagę, że odmowa premiera Morawieckiego przyjęcia lipcowego projektu byłaby fatalna i bezpodstawna. Można wyobrazić sobie burzę propagandową przewalającą się przez europejskie ale i polskie media zarzucające polskiemu rządowi świadomą ochronę korupcji i defraudacji, a premierowi, że jego walka na forum międzynarodowym z tzw. rajami podatkowymi to tylko zasłona dymna, za którą przyzwala się na przestępstwa finansowe i oszustwa związane z unijnymi środkami.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Oczywiście unijni politycy i polscy opozycjoniści nie zająknęliby się, że naprawdę chodzi im o forsowane przez nich ideologiczne pomysły. Polski rząd zostałby na polu bitwy propagandowej samotny (bez Węgier) i pozbawiony argumentów. Czy wypracowana niedawno ugoda rozwiązuje definitywnie problem? Oczywiście nie. Niestety zaufanie do instytucji unijnych nie pierwszy raz zostało wystawione na próbę. Można się spodziewać, że przy najbliższej sposobności Polska będzie ponownie szantażowana przez specjalistów od „falandyzacji” prawa, a wśród inicjatorów wściekłych ataków na rząd będą również pochodzący z Polski europosłowie. O ile ten konflikt był w centrum zainteresowania niemal wszystkich członków UE, w dwóch krajach skupiono się nad innym ważnym aczkolwiek ledwo wspomnianym problemem w relacjach ze „szczytu”.

Greckie i cypryjskie media ledwo co wspomniały o szczęśliwym zakończeniu sporu dotyczącego polsko-węgierskiego veta, koncentrując się na ciągłych tureckich prowokacjach i obiecanej na październikowym szczycie zdecydowanej reakcji UE. Oczekiwane (i niedoczekane) choćby symboliczne sankcje spotkały się ze sprzeciwem większości państw z Niemcami, Włochami i Hiszpanią na czele. Francja i Austria, które w ciągu ostatniego okresu epatowały dookoła radykalną retoryką antyturecką, jakoś dziwnie złagodniały i przyjęły pośpiesznie narzuconą przez Niemcy rezolucję w tej sprawie. A przypomnijmy, że nie obyło się bez osobistych, wzajemnych atakach Macrona i Erdogana. O ich ostrości świadczy choćby wypowiedź Erdogana sprzed dwóch tygodni, ostrzegającego Macrona, że „żółte kamizelki” mogą zmienić się w „czerwone”. Ostatecznie kilkupunktowa rezolucja potępiła agresywną politykę Turcji we wschodniej części Morza Śródziemnego i możliwość zastosowania sankcji przesunęła na kolejny marcowy szczyt unijny. Rzecz jasna rząd grecki nie jest zadowolony z wyników szczytu, choć oficjalnie uznał, iż rezolucja jest „dobrym krokiem” w kierunku rozwiązania konfliktu. Porównał – z ledwo krytą złośliwością – Europę do dużego statku z trudnością biorącego zakręt. Niektórzy najbardziej złośliwi dopatrzyli się w tym porównaniu odniesienia do „Titanica”. Z pewnych medialnych przecieków dowiadujemy się, że zirytowany premier Micotakis w kuluarach brukselskich zapytywał jak to jest możliwe, że największy sojusznik Turcji, Stany Zjednoczone niemal jednomyślnie poprzez Kongres ogłosił nałożenie sankcji w związku z zakupem przez Turcję rakiet S-400 od Rosji, a Unia Europejska nie potrafi się zdobyć na solidarność wobec jej członków. Opozycja w Grecji oczywiście wykorzystała okazję i zarzuciła brak skuteczności greckiej dyplomacji, co jest niesprawiedliwe. Niemcy mając ogromne interesy w Turcji od początku były przeciwne jakimkolwiek sankcjom. Ostatni w tym roku, bardzo trudny z powodu epidemii i gospodarczej zapaści szczyt europejski niemal w ostatniej chwili zdołał pogodzić zwaśnione strony i potwierdził potrzebę consensusu. Nie zniwelował jednak różnic w kreślonych wizjach przyszłej Europy.

Może to i dobrze.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content