21,5 C
Warszawa
środa, 1 maja, 2024

Takie będą UBekistany, jakie młodzieży chowanie – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Krańcowo wulgarne wystąpienia młodych ludzi, niszczących kościoły i miejsca pamięci narodowej, na wzór bandytów z SB urządzających publiczne szyderstwa z ofiar masakry Grudnia 1970, wywołały dyskusję o pokoleniu współczesnej młodzieży.

Większość wniosków, pojawiających się w tym biadoleniu, nie zasługuje na to, by je powtarzać. To, że tak duża część młodej generacji ma w głębokiej pogardzie wszystko, co jej się kojarzy z państwem, narodową pamięcią, Kościołem czy religią ma przyczyny bardzo konkretne. Porządek wartości, w którym na szczycie jest cynizm, egoizm i „róbta, co chceta” a wszystko, co kojarzyć może się kojarzyć z prawdziwymi wartościami budzi agresję i kpinę – to oczywisty produkt fundamentalnych decyzji, stanowiących podstawy ładu, budowanego od 1989 roku. Ładu w ostatnich latach nieco nadkruszonego, ale w którym zostały uformowane dziesiątki roczników młodych Polaków. Każdy, kto ma głowę zdolną do myślenia spodziewał się obecnych efektów od trzydziestu lat. Ja od początku o tym mówiłem i pisałem, gdzie mogłem. Fragmenty o „trwałym przetrąceniu moralnego kręgosłupa Polaków”, wzięte z moich ubiegłowiecznych artykułów, publikowanych na łamach „Opcji na Prawo”, w „Salonie” i „Mitologii świata bez klamek” cytował Waldemar Łysiak. Kornel Morawiecki też wtedy pytał: „Dokąd może zmierzać zbiorowość, w której nagradzana jest zbrodnia a ofiarni, altruistyczni, walczący od dobro wspólne – skazywani są na szyderstwo i nędzę?”

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Ubecki porządek wychowuje nam dzieci

Kilkanaście lat temu mój dwunastoletni wówczas syn wrócił ze szkoły i po jego minie od razu wiedziałem, że doszedł właśnie do jakiegoś niepokojącego wniosku. W moim spojrzeniu musiał dostrzec znaki zapytania, bo od razu zaczął mówić: „Czy ty wiesz, że prawie wszystkie wille, stojące wzdłuż tej ulicy, którą codziennie chodzę do szkoły, należą do emerytów z SB? Emerytów, choć wcale nie tak dużo starszych od ciebie. Wiesz, że to oni jeżdżą tymi wszystkimi mercedesami i jaguarami, które pod tymi ich wielkimi willami stoją? A wy połowę młodych lat szarpaliście się z nimi razem z całą waszą Solidarnością Walczącą! I co? Żebyśmy w końcu mogli we czworo mieć ledwie 50 metrów tego mieszkania, tyraliście na dwóch etatach i w wakacje zamiast z nami nad morze, musieliście jeździć harować u Niemców!” Od lat obawiałem się podobnej rozmowy, ale ciągle nie byłem do niej przygotowany. Pierwsza myśl, dosłownie eksplodująca mi wtedy w głowie brzmiała dosłownie: „Boże, ratuj! Okrągłostołowi ubowcy wykolejają mi dziecko!” Dobry Bóg mnie wysłuchał. On to musiał sprawić, bo nie wierzę, żeby mogły to załatwić moje tłumaczenia tego, co dla mnie samego było i jest do pojęcia trudne. Czyli porządku państwa z etycznym ładem postawionym na głowie. A które jest jednak naszym państwem, któremu trzeba służyć. Bogu więc dzięki, że moje jakże buntownicze dziecko niezmiennie jest najbardziej związanym z Kościołem członkiem naszej rodziny. Kilka lat po jego powyżej zacytowanym jego pytaniu, które mną tak wstrząsnęło, mój syn stanął na czele założonego przez siebie zespołu, który zwyciężył w Grze Miejskiej Solidarność Walcząca. Rok później tym samym wynikiem zakończył się jego udział w Grze Miejskiej poświęconej Międzyszkolnemu Komitetowi Oporu, a dwa lata później start w kolejnej edycji, wtedy poświęconej organizacji Wolność i Niezawisłość, po raz trzeci też był zwycięski. A młodszy z synów wziął przykład ze starszego brata. Naprawdę – mam za co dziękować Bogu. Wiem jednak, że powyższe przypadki należą do wyjątków potwierdzających regułę. Jeśli ład państwa buduje się na wykolejonych zasadach, to państwo to wychowuje wykolejeńców. Żeby w takim państwie wychowywał się ktokolwiek inny – potrzebny jest nadzwyczajny trud rodziny, duży wpływ środowiska o nadzwyczaj silnym moralnym kręgosłupie, wielka praca wychowawcza Kościoła albo – cud.

Bolesna wyższość PRL-u

Komunizm był systemem wrogim człowiekowi i drogą ku samozagładzie. W ostatnich dekadach PRL-u jego ład stanowił jednak oczywistą antynomię. Zło było łatwo odróżnialne od dobra, a prawda od kłamstwa. To po 1989 roku nastąpiło, cytując Miłosza, wielkie „pomieszanie dobrego i złego”. Każdy próbujący oddzielić dobro i zło, chociażby drogą lustracji czy prób dochodzenia elementarnej sprawiedliwości w kwestii dopiero co dokonanych zbrodni – był piętnowany, medialną furią wdeptywany w ziemię. Cieszące się medialnym monopolem załgane szczujnie, często ustami (jak się potem okazywało) esbeckich szpiclów, ofiary reżimu piętnowały jako rzekomo chorych z nienawiści opętańców. Równocześnie kierujący komunistycznym aparatem terroru nobilitowani byli na „ludzi honoru” a na moralne autorytety kreowano różne typy spod ciemnej gwiazdy. Nie tylko do mediów, ale też programów nauczania i podręczników szkolnych wprowadzano oszczerstwa, mogące się zrodzić wyłącznie w umysłach indywiduów ziejących w stosunku do Polski krańcową pogardą. Za ilustrację realiów okupacji służyć miały np. rojenia jakiegoś pomyleńca, według którego w czasie powstania w warszawskim getcie ze stołecznych kościołów codziennie pielgrzymować miały dziękczynne procesje. Czemu mogło służyć umieszczanie w podręcznikach tak skrajnych oszczerstw, myślowych ekskrementów tego kalibru, jeśli nie budowaniu odrazy młodego pokolenia do Polski i do Kościoła?

Wrogowie katolicyzmu w sutannach

Medialną karierę w III RP zrobiło kilku facetów, formalnie wyświęconych na księży, ale których, z powodu ich zasług w szerzeniu zła, nie potrafię nazywać kapłanami. Jeden nazywał się Tischner i zasłynął m.in. z telewizyjnych pogadanek o tym, że chrześcijanie mogą się okazać zagrożeniem większym od komunistów. W procesie transformacji ustrojowej odegrał on rolę polegającą, znów posługując się cytatem z Miłosza, na „wybuchaniu śmiechem nad krzywdą prostego człowieka”. Ten partyjny działacz (był formalnym członkiem Unii Demokratycznej) w ludzi zrozpaczonych utratą miejsc pracy i tym samym szansy utrzymania swoich rodzin ciskał obelgę: „homo sovieticus!” Nikczemne hasło wyroczni plugawiącej sutannę ułatwiało wyrzucanie na bruk setek tysięcy robotników często tylko po to, by źródło utrzymania ich rodzin przehandlować za bezdurno, oddać hochsztaplerom na zaoranie, celem pozbycia się konkurencji. A duża część tej wielkiej rzeszy skrzywdzonych przecież pamiętała, że dokonywało się to przy wtórze mentorskich kazań człowieka w sutannie. Tego, że ten „duchowny autorytet” był w bardzo bliskich relacjach z terroryzującymi Polskę siepaczami z SB i że do końca nie wiadomo, której stronie służył, to już nie było prawdą powszechnie znaną. Bo „w imię miłości bliźniego” lustracji zakazano, a dla pewności, za tak wtedy ukochanego rządu Tadeusza Mazowieckiego, ile się tylko dało – tyle ubeckich archiwów puszczono z dymem. Jaki też ład moralny szerzy inny, okrzyknięty autorytetem, koleś plugawiący sutannę, o nazwisku Boniecki. Za przyjaciela, z którym zwykł sobie robić selfie w serdecznym uścisku i z szerokim uśmiechem, by je potem publikować w swoich książkach, znalazł sobie naczelnego satatnistę naszej części Europy. Satanistę znanego z publicznych orgii, polegających na darciu ksiąg Pisma Świętego, by jego zmięte karty rozrzucać z okrzykiem „żryjcie to g…!” Jakim stosunkiem do Kościoła, do chrześcijańskiej moralności, do tradycyjnego społecznego ładu może skutkować uparte promowanie w III RP akurat tych ludzi w sutannach? Czy tylko przypadkiem właśnie ich wykreowano na tych najbardziej znanych i mających najwięcej okazji do publicznego pokazywania się i mówienia? Patologie zdarzają się także w Kościele – od początku, wie to każdy. W prezbiteriach niektórych świątyń zachowały się postacie diabełków, wyglądających ze sklepienia wprost nad ołtarzem (jeden taki od czasów średniowiecza zachował się w prezbiterium kościoła św. Wawrzyńca na wrocławskim Jerzmanowie). Te diabełki służyły za ostrzeżenie, że moce z piekła rodem potrafią się zakraść czasem nawet do miejsc najświętszych. Te „kościelne diabełki” zawsze były jednak malutkie właśnie po to, by mieć się na baczności, ale zarazem nie przesadzać ze skalą zjawiska. W III RP te proporcje zostały odwrócone. To, co w Kościele stanowi margines o wielkości łatwej do zwalczenia zostało przedstawione jako jego istota. I jeśli „twarzą Kościoła” uczyniono indywidua w rodzaju Tischnera czy Bonieckiego, to w ślad za przykładami takiej jakości wmawianie, że np. pedofilia wśród księży to zjawisko powszechne, było już „bułką z masłem”. Mimo, że zjawisko to wśród księży jest znacznie rzadsze niż wśród świeckich. Szatańska robota, z wykorzystaniem najgorszego sortu, któremu udało się odziać w sutanny, została jednak wykonana. W efekcie kościoły stają się celem ataków ziejącej nienawiścią, zmanipulowanej i ogłupiałej tłuszczy.

Specjaliści od „etyki”

Alternatywą dla katechezy mają być lekcje etyki. Czym one mogą być, może się przekonać każdy, kto poczyta prasowe artykuły, podpisane przez kogoś przedstawiającego się jako „etyk”. Będę wdzięczny, gdy ktoś podeśle mi opatrzoną takim podpisem wypowiedź kogoś, kto nie proponuje ładu moralnego zasadniczo sprzecznego z tym, co w naszej kulturze oznacza oczywistą opozycję między dobrem a złem. Od lat „poluję” na etyczną, zdroworozsądkową wypowiedź kogoś, podpisującego się jako „etyk”. Jak dotąd „upolowałem” setki mentorskich wywodów na temat dobrodziejstwa eutanazji lub aborcji i jakoś nie udało mi się jeszcze trafić na nic specjalnie od tego standardu odbiegającego. Jeśli więc w takiej masie nauczycielami moralności stali się w naszym kraju postkomunistyczni nihiliści, neobolszewiccy rzecznicy destrukcji rodziny, piewcy ultraegoizmu („jesteś tego warta” – jeden z ideałów postmoderny, eksploatowany przez reklamę), to nie dziwmy się socjologicznemu chaosowi i moralnemu upadkowi, którego emanacją są ekscesy tłumów, mających dziś zamiast czerwonej gwiazdy czerwoną błyskawicę.

Bohaterowie popkultury

O filmach Pasikowskiego mówi się „kultowe”. A co oznacza to miano? Otóż przypisuje się je tym utworom, które zaowocowały powszechnymi zachowaniami społecznymi – wylansowały jakąś modę, sposób życia, uformowały jakiś etos. Czyli – upowszechniły dany system wartości oraz zespół cech osobowych. Pozytywnymi bohaterami tych kultowych filmów są funkcjonariusze PRL-owskiego aparatu terroru lub inni bandyci. Cechy języka Franza Maurera weszły do sposobu komunikowania, od premiery „Psów” wiele zdań typowych dla tej postaci znalazło się w codziennym użytkowaniu i kod ten jest powszechnie zrozumiały. A to tylko te efekty najbardziej rzucające się w oczy, codziennie słyszalne. Groźniejsze są trudniej dostrzegalne cechy pozytywnych bohaterów kultowych filmów III RP, na szczycie których jest cynizm, egoizm, chciwość, eksploatowanie każdej cudzej słabości.

Dlaczego niemal nie ma filmów o postaciach szlachetnych, walczących o słuszną sprawę? Decydujący o tym, jakie scenariusze trafiają do produkcji, o miejscu takich postaci dawno zdecydowali. Takie występują jako żałośni frajerzy, godni pogardy słabeusze, wyszydzane pięknoduchy. Czy ktoś mógł liczyć na to, że wypełniając gros produkcji takimi treściami, uzyska inny efekt? Jeśli nawet skutek ten nie był dziełem świadomego zamysłu, to jest on ewidentnym następstwem podziału ról, jaki został dokonany w ramach ustrojowej transformacji. Jeśli lwia część mediów oraz funduszy sponsorów została przekazana w ręce ludzi z PRL-owskiego aparatu represji to było przecież oczywiste, kim będą pozytywni bohaterowie kręconych w III RP filmów. Przecież nie żołnierze wyklęci, nie konspiratorzy z Solidarności, nie zdobywcy Monte Cassino. Dzieci ubeków wolą, żeby pozytywnymi bohaterami byli oficerowie SB. I takich bohaterów – dali naszym dzieciom.

Przyczyny moralnego sparszywienia dużej części roczników młodzieży, wyrosłej w postkomunistycznej Polsce są wielorakie. Do powyższej listy należałoby dodać uformowany w III RP model szkoły, likwidację harcerstwa jako ruchu masowego itd. itp. Cała ta degrengolada ma jednak wspólne źródło – ultratoksyczny ład społeczny, przeforsowany przez kreatorów transformacji ustrojowej.

1 KOMENTARZ

  1. Ile tych Kościołów wreszcie zniszczono?
    A co do wulgarnego języka protestów to czy nie jest to jedynie kontynuacja protestów PiSu pod hasłem „Gersdorf wypie.dalaj”?

    Jeśli słowo „wypie.dalaj” jest używane przez aparatczyków PiS to jest ono cacy, a jeśli powielą go (bo to jednak PiS upublicznił to słowo w debacie politycznej) przeciwnicy to jest to wulgarne naruszenie praw autorskich.

    Tylko czy aby na pewno PiS ma wyłączność na używanie tego słowa?

    Jest takie stare przysłowie: „Mieczem wojujesz, od miecza giniesz”
    Amen

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content