8,7 C
Warszawa
sobota, 27 kwietnia, 2024

Polska to coś absolutnie nadzwyczajnego – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Wspomnienie o Krzysztofie Gulbinowiczu. Ponad 30 lat temu, przedstawiając mi Krzyśka, Kornel Morawiecki powiedział: „ to wielki erudyta i całkowity samouk!”

Krzysztof Gulbinowicz urodził się w 1956 roku we Wrocławiu. Dużą część dzieciństwa spędził w domu przy ul. Drukarskiej (przed wojną Gutenberga), co w jego przypadku okazało się swoistą przepowiednią.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Wolność droższa niż życie

Był skrajnym przypadkiem osoby chodzącej swoimi własnymi ścieżkami. Po ukończeniu podstawówki dostał się do najbardziej wówczas prestiżowego i obleganego, przez wielu wymarzonego technikum samochodowego. Odszedł z niego po kilku dniach. Jednym z bezwzględnych wymogów było w nim bowiem chodzenie w garniturach. Stanowiły wówczas obowiązkowy mundurek wielu szkół średnich a dla Krzyśka było to nie do zniesienia. Po jakimś czasie, dość przypadkowo, trafił do zawodowej szkoły drukarskiej, po ukończeniu której krótko pracował w zakładach poligraficznych. Aby uniknąć służby wojskowej, postanowił zostać strażakiem. Gaszeniem pożarów zajmował się do czerwca 1976. Wraz z wybuchem robotniczych protestów (we Wrocławiu strajkował m.in. Pilmet, a w Wałbrzychu górnicy) pojawiły się informacje, wg których straż pożarna mogła być skierowana do walki z demonstrantami. Perspektywa stanięcia przeciw walczącym z komunizmem była dla Krzyśka tak odrażająca, że natychmiast porzucił służbę i postanowił zaszyć się w Bieszczadach. Od lat związany był z ruchem hipisowskim, bywał w lasach pod Tarnicą i Chryszczatą. Wśród ciągnących tam ludzi, preferujących życie z dala od cywilizacji, słynął jako zdolny budowniczy domków, w których możliwe było przetrwanie wielu miesięcy. Często jednak budowle te padały ofiarą milicji, nękającej bieszczadzkich hipisów prostą metodą: wyprowadzenie z leśnego domku, który następnie zostawał oblany butelką nafty i podpalony, po 48 godzinach nie było dokąd wracać. Krzysiek należał do tych, dzięki którym wracać było dokąd. Ciągle budował nowe domki, często ukryte i zamaskowane. Zdobywał środki dające szanse przeżycia, pracując przy wypalaniu węgla drzewnego, pomagając przy pracach rolnych i leśnych. Od najmłodszych lat uwielbiał książki, w Bieszczadach przeczytał wszystko, co dało się znaleźć w wiejskich bibliotekach.

Drugi obieg – impuls nowego życia

Przełomem w życiu Krzyśka było pojawienie się niezależnych wydawnictw. W ich działalność zaangażował się jego brat i kilkoro przyjaciół. Wrócił więc do Wrocławia, gdzie jego drukarskie kwalifikacje okazały się bezcenne. Powielanie gazetek, ukazujących się poza zasięgiem cenzury, stało się jego pasją i powołaniem. Drukował dniami i nocami, nie dbając o to, czy ma gdzie spać i co jeść. W najmniejszym stopniu nie zniechęcało go to, że czasem co kilka dni zatrzymywała go milicja albo SB. Natychmiast po wyjściu z aresztu znów brał się za odtwarzanie drukarskiego warsztatu i nowe gazetki powielał rękami jeszcze sinymi od milicyjnych pałek.

W 1979 roku poznał się z Kornelem Morawieckim, który jasno soświadczył, że chce drukowania na wielką skalę, dobrze zorganizowanego i tym samym odpornego na działania Służby Bezpieczeństwa. Proponowane rygory były dla Krzyśka czymś organicznie obcym. Być może jednak po raz pierwszy w życiu doszedł wtedy do wniosku, że spotyka się z człowiekiem, któremu warto się podporządkować. Uznał bowiem narzucone przez Morawieckiego reguły za szansę budowy ruchu wydawniczego na skalę, o której sam marzył. Wraz z regularnym drukiem „Biuletynu Dolnośląskiego” porządek zagościł też w życiu Krzysztofa. Zarazem w Kornelu znalazł bliskiego sobie rozmówcę. Dyskutowali o filozofii, historii, literaturze, polityce. Pewnego razu Morawiecki powiedział: „Napisz o tym”. Wkrótce na łamach „Biuletynu Dolnośląskiego” zaczęły się pojawiać artykuły podpisywane pseudonimami „Pytia”, „Młody Robotnik”, „Józef Ziuk”. Wraz z powstaniem Solidarności Krzysztof zaangażował się w tworzenie związkowej poligrafii. Organizował szkolenia drukarskie dla struktur zakładowych, powielał gazetki Zarządu Regionu, pisał już nie tylko artykuły, ale i opowiadania.

„Tanki i banki”

Ojciec Krzysztofa pochodził z północno-wschodnich Kresów. Należał do tych, którzy cudem uszli machinie sowieckiego ludobójstwa. Część rodziny została wymordowana, jednym ze wspomnień była głodowa śmierć na Syberii wszystkich siostrzeńców i siostrzenic. W 1981 roku Krzysiek zapytał ojca, co myśli o zachodzących w Polsce wydarzeniach. Po chwili usłyszał odpowiedź: „Jeśli komuniści pozwalają na to, co się dzieje, to znaczy, że mają pewność swojego panowania nad tą sytuacją. Ale jeśli dojdą do wniosku, że przestają ją kontrolować, po prostu będą zabijać. I nie zawahają się zabić każdego, kto się im nie podporządkuje”. Wprowadzenie stanu wojennego nie było więc dla Krzysztofa zaskoczeniem, nie miał też wątpliwości, co ono oznacza. Wiedział, gdzie może się przydać najbardziej – na wiele miesięcy jedna z podziemnych drukarni stał się jego jedynym domem. Pisał artykuły dla „Z Dnia na Dzień”, „Solidarności Dolnośląskiej”, „Wiadomości Bieżących” i innych pism. Po utworzeniu Solidarności Walczącej natychmiast znalazł się w jej szeregach. Szukając nowych form działalności włączył się m.in. w tworzenie Agencji Fotograficznej SW. Należał do tych, którym z powodu zaangażowania w konspirację zalecano unikanie uczestnictwa w demonstracjach. Po roku tkwienia w głębokim podziemiu nie potrafił sobie jednak odmówić wykrzyczenia swych poglądów wprost na ulicy. Zachowywał się wtedy jednak inaczej, niż większość demonstrantów. W czasie ataku zmasowanych oddziałów ZOMO większość uciekała. Krzysiek natomiast uważał, że jest Polakiem żyjącym w swoim kraju i nie powinien umykać przed funkcjonariuszami okupanta. Bo to przecież on jest tu u siebie a oni – są obcy. Padał pod ciosami pałek i milicyjnych buciorów, ociekał krwią, gdy był wleczony do milicyjnej budy i trafiał do aresztu. Po wyjściu na wolność – znów drukował, pisał dla podziemnej prasy, demonstrował. W „Biuletynie Dolnośląskim” zamieszczał coraz więcej opowiadań. Zawsze były zapisem znamiennych, historycznych wydarzeń. Pisarski styl Krzysztofa polegał na wielkiej oszczędności słowa. Podejmował temat komunistycznych zbrodni, zsyłek na Syberię, ale nie wyrażał emocji. Uważał, że powinny się pojawiać wyłącznie jako osobiste doświadczenie czytelnika. Jeden z jego poglądów na literaturę to: „W utworze nie powinno być ani jednego słowa za dużo”.

Przed drugą pielgrzymką ojca świętego Jana Pawła II do ojczyzny wyjaśniła się zbieżność nazwisk Krzyśka i kardynała Henryka Gulbinowicza. Spotkanie z metropolitą wrocławskim miało na celu przekazanie daru dla papieża od dolnośląskiej Solidarności. Tym darem tym była rzeźba w węglu, wykonana przez brata Krzysztofa. Arcybiskup zapytał wtedy o pochodzenie przodków po mieczu. Okazało się, że zarówno pradziadkowie konspiratorów, jak i duchownego pochodzą z tych samych okolic i zapewne mają wspólnych przodków.

W 1986 roku po raz nie wiadomo który został zatrzymany przez SB. Wydarzenie to miało jednak charakter na tyle odmienny od wcześniejszych, że utrwalił je w jednym ze swoich opowiadań. Został wtedy doprowadzony do gabinetu jednego z wyższych oficerów SB. Okazało się, że zamiast przesłuchiwać, to on chce, żeby Krzysztof go wysłuchał. Oficer wyraził przypuszczenie, że jakiś czas po wyjściu z aresztu Krzysiek spotka się z Kornelem Morawieckim. Zasugerował, aby przekazał przewodniczącemu Solidarności Walczącej poglądu, że realia się zmieniają i niewykluczone, że już w najbliższych latach owocem porozumienia obecnych przeciwników będzie mogła być Polska z dużym zakresem praw obywatelskich, w tym nawet legalnym działaniem organizacji zdeklarowanych jako opozycyjne. Esbek wyrażał przekonanie, że na określonych warunkach większość przeciwników ustroju weźmie udział we wspólnym budowaniu tego nowego ładu. I od decyzji Solidarności Walczącej zależy, czy w tej przyszłej Polsce też będzie miała ona swoje miejsce. Krzysztof odpowiedział wtedy, że są wartości, których nie wolno poświęcić dla żadnego politycznego celu. Oficer odpowiedział na to uśmiechem i słowami, z których dwa najbardziej znamienne posłużyły potem Krzysztofowi jako tytuł jednego z jego najbardziej znanych opowiadań: „Na tym świecie o wszystkim decydują tanki i banki. O dniu dzisiejszym przesądziły tanki, a o jutrze rozstrzygnąć mogą – banki”. Ku zdumieniu Krzysztofa, spodziewającego się śledztwa, miesięcy uwięzienia i stanięcia przed sądem – natychmiast po wysłuchaniu wypowiedzi esbeka został uwolniony. Po tak zaskakującym obrocie sprawy przypuszczał, że uwolnienie po niezwykłej opowieści oficera SB mogło być rodzajem politycznej propozycji, adresowanej do Solidarności Walczącej.

Stracona szansa polskiej literatury

Ostatnie lata życia Krzysztofa są jak dowód na to, że wszystko w ludzkiej egzystencji ma swoją cenę. Skrajnie niezdrowy tryb życia, permanentne zagrożenie aresztowaniem, kolejnym pobiciem, nadużywanie alkoholu doprowadziły jego zdrowie do ruiny. Równocześnie dzięki pomocy przyjaciół odzyskiwał podstawy stabilizacji. Każda rozmowa z nim ujawniała ogromne oczytanie i wiedzę z przeróżnych dziedzin, np. gruntowną znajomość historii filozofii. Jego zasługi w walce o niepodległość docenił prezydent Lech Kaczyński, przyznając mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Krzysztof pisał coraz więcej, a jego kolejne opowiadania były utworami gatunkowo wyjątkowymi. Stanowiły nieznany w naszej literaturze przykład prozy behawiorystycznej. Jej przykładem jest tom „Pamiątki z Workuty”, dla którego próżno szukać genologicznego odpowiednika. Przygotowywał kolejne tomy opowiadań, których problematyką miały być wspomnienia bieszczadzkie i Solidarność Walcząca. Były tematem naszej ostatniej rozmowy w listopadzie 2009 roku. Od dawna czuł się kiepsko, ale opinia lekarza, do którego krótko wcześniej przywieźliśmy Krzyśka wraz ze Zbyszkiem Jagiełłą, nie zapowiadała najgorszego. W czasie tej ostatniej rozmowy Krzysiek mówił, że już wie, co powinien napisać, wyśpi się i weźmie do roboty. Nigdy nie zapomnę zdań, które zakończyły naszą ostatnią rozmowę. Nagle odszedł wtedy od planów na najbliższe dni i powiedział: „Wiesz, Polska to jest coś niezwykłego. Polska jest czymś niesamowitym, absolutnie nadzwyczajnym”.

W kolejnych dniach Krzysztof nie odbierał moich telefonów. Parokrotnie bezskutecznie dobijałem się do jego drzwi. Początkowo nie byłem tym bardzo zaniepokojony, gdyż miesiąc wcześniej, nic o tym nie mówiąc, przepadł na dwa tygodnie. Okazało się wtedy, że był u przyjaciół w milickich lasach, poza zasięgiem sieci komórkowej. W końcu jednak odszukałem gospodarza domu, pełen najgorszych przeczuć zdecydowałem się wezwać policję, mieszkanie otwarliśmy dzięki drabinie straży pożarnej. Krzysiek nie żył od kilku dni.

Jak wielu ludzi podziemia odszedł nagle, mając za sobą życie stanowczo zbyt krótkie, pełne zmagań i napięć. Znając skalę i niepowtarzalność jego talentu, ledwie domyślać się możemy, jakimi skarbami by nas ubogacił, gdyby dane mu było żyć choć trochę dłużej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content