16,9 C
Warszawa
poniedziałek, 29 kwietnia, 2024

O niezbędnej sztuce odróżniania cwaniaków od mężów stanu – Artur Adamski

26,463FaniLubię

„Nic nie przynosi szkody większej od tego, gdy przebiegłe cwaniaki uważane są za mędrców”. Autorem tego jakże aktualnego spostrzeżenia jest Francis Bacon – brytyjski mąż stanu przełomu XVI i XVII wieku, współtwórca empiryzmu i podstaw nowożytnej nauki. W swojej „Teorii złudzeń” Bacon przestrzegał przed niebezpieczeństwem kreowania fałszywych wyobrażeń i fikcyjnych autorytetów. Podstępnym cynikom umiejętność ta pozwala bowiem maskować ich rzeczywiste cele i zyskując poparcie tłumów realizować własne egoistyczne interesy. Zawsze – kosztem tych, którzy im zaufają. Czasem wręcz – na ich zgubę.

Parę lat przed transformacją ustrojową uczestniczyłem w konspiracyjnym spotkaniu z człowiekiem najintensywniej wówczas poszukiwanym przez wszystkie służby komunistycznego reżimu, z ukrywającym się przewodniczącym Solidarności Walczącej. Po omówieniu spraw organizacyjnych dwoje naszych współpracowników zaczęło opowiadać o kompromitujących aktywnościach oficerów SB, nadzorujących jeden z wydziałów Uniwersytetu. Usiłowania owych esbeków, dobrze znanych zarówno studentom jak i pracownikom uczelni, bywały naprawdę zabawne, stąd przywołanie kolejnych ich wyczynów wzbudziło nasz śmiech. Kornelowi Morawieckiemu poczucia humoru nigdy nie brakowało, ale jako jedyny w otoczeniu paru rozbawionych członków jego organizacji siedział zamyślony. Po chwili powiedział: „Oni nie są tacy głupi, jakich udają. A już na pewno nie ci, którzy tym wszystkim kierują. To, że cały ich system sunie po równi pochyłej, wiedzą lepiej od nas. Mają swoje narzędzia a bez wątpienia także plany przekucia na własny partykularny sukces różnych wariantów rozwoju sytuacji. Nie lekceważmy przeciwnika, któremu czego jak czego, ale cynicznego rozumu i diabelskiej przebiegłości na pewno nie brakuje”. Umilkliśmy wtedy i spoważnieliśmy. Ktoś zauważył, że nieodłącznym składnikiem każdego zatrzymania przez SB jest propozycja współpracy. A zachętą do niej zaskakująco celnie dobrany katalog korzyści, postraszenie represjami czy czymś nadającym się do szantażu. Wszyscy zgodziliśmy się też z tym, że esbek zajmujący się przesłuchiwaniem zwykle nie przypomina budzących rozbawienie przygłupów węszących po zakładach pracy. Ktoś z nas sformułował pytanie: „Jeśli SB zachęca czy przymusza do współpracy tysiące aktywnych to czy wiemy, ilu tak na pewno ją odrzuciło?” Ktoś inny podzielił się niepokojem związanym z istną erupcją zupełnie nowych działaczy opozycji, od jakich zaroiło się około roku 1986. „Wszyscy jakże głośni, co chwilę spektakularnie zatrzymywani, kolejne ich wypowiedzi, wyczyny czy orzekane w ich sprawach kary odnotowywane są w prasie podziemnej, podawane przez Wolną Europę. Czy aby na pewno jest to jedynie nowa fala wzbierającego sprzeciwu?” Na to pytanie odpowiedzi nie znam do dziś. A od 1989 roku wracało ono do mnie często, kiedy to mnóstwo owych „buntowników ostatniej godziny” w pookrągłostołowej Polsce robiło zawrotne kariery. Czasem nie mniejsze od tych sławnych herosów Solidarności, którzy na progu lat dziewięćdziesiątych jakby przypomnieli sobie, że mimo iż przez ostatnią dekadę albo i dłużej związani byli z opozycją, to przecież wcześniej i dłużej byli np. w PZPR-ze. I że do tego towarzystwa jednak im bliżej. Tym bardziej że rodzinnie i środowiskowo do tych towarzyszy należą czasem wręcz od pokoleń.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Lekcja transformacji ustrojowej była dla Polaków tak bolesna i kosztowna, że nie wyciąganie z niej nauki byłoby frajerstwem najcięższego kalibru. Ścisłe ustalenie kto w tym procesie był kim do dziś jest trudne, gdyż jakimś „trafem” pierwszemu „niekomunistycznemu” rządowi nie przeszkadzało, że działał przy łunach pożarów wszystkich archiwów bezpieki I jakoś żadnych strażaków nie wysyłał, by którykolwiek z nich gasić. Zresztą mentorzy dominujących nurtów polityki i mediów wraz z osobami z niepojętych przyczyn przedstawianymi jako tzw. „moralne autorytety” nie ustawały w przekonywaniu, że niewiele jest na świecie czynów równie nieetycznych, jak interesowanie się przeszłością uprzywilejowanych. A „grzebanie w życiorysach” osób w państwie najważniejszych to już podłoś wołająca o pomstę do nieba. Wielu też z nas długo nie dawało wiary w to, co jednak okazywało się prawdą. Np. że przeciętna emerytura esbeka, przyznawana mu po piętnastu latach stania na straży wrogich Polsce interesów, mogła być czterokrotnością wynagrodzenia zaoferowanego np. mi po ukończeniu studiów. Albo że za swoje zbrodnie nie odpowiedzą nawet ci na swoich rękach mający krwi najwięcej. Lub że tempo przemian własnościowych może mieć prędkość tak oszałamiającą, że na jednym z okazalszych biurowców mojego miasta błyskawicznie przeobrażona w kapitalistów partyjna nomenklatura uwłaszczy się potrafi szybciej, niż najemcy przezwyciężyć zawrót głowy, o jaki przyprawi ich nietrudny do wyliczalne czynszowy zysk nowych właścicieli. A potem i tak okaże się on jedynie ułamkiem fortuny, za jaką towarzysze beneficjenci gmach ten opylą. Bo wtedy wyjdzie na jaw i to, że owa nieruchomość to także hektary parkingów i trawników stanowiących rarytas dla deweloperki. Przy czym znamienne te obrazki to tylko okruszek całości zjawiska, którego ilustracją mogą być i modne niegdyś listy setek najbogatszych, wśród których postacie spoza komunistycznej nomenklatury, co zarazem znaczy, że cokolwiek naprawdę budujące a nie jedynie na czymś zawłaszczone, należeć będą do wyjątków potwierdzających regułę.

Skutkiem diabelskiej przebiegłości PRL-owskich służb było i to, że za tysiące zamykanych zakładów, miliony pozbawionych pracy, masową pauperyzację i nie mniejsze poczucie zawodu zapłacił wielki ruch Solidarności. Ten, który skupił w sobie najszlachetniejsze społeczne siły, z którym powszechnie wiązane były wielkie nadzieje, ale którego szyldu użyto do upiornego modelu przemian. Na katastrofie komunizmu nie tylko obłowili się sami komuniści, ale też katastrofą tą pokierowali tak, że oddając władzę otrzymaną z nadania Moskwy szybko do niej powrócili już z mandatem wyboru demokratycznego.

Trzydzieści parę lat temu nie wiedzieliśmy jednak, czyje teczki w swoich domach trzymają różne Kiszczaki i na czyich smyczach chodzą ci, których teczki płonęły, lub tylko udawały, że płoną w pożarach pisemnego dorobku esbeckiej agentury. O przeszłości dzisiejszych polityków wiemy więcej i niewielu daje sobie jeszcze wciskać ciemnotę o wyższości wybierania bez grzebania w życiorysach. Bo i po czym mamy poznawać człowieka, jeśli nie po tym, jakimi drogami szedł, jakim sprawom służył, do czego się zobowiązywał i jak się z obietnic swych wywiązał. Warto zastanowić się też nad intencjami przebierających w kolejnych partiach, bo czyż celem takich może być cokolwiek poza osobistym interesem? I pamiętajmy, że mądrych i godnych naszego zaufania znajdziemy tylko wśród prawych. Historia dała nam dość dowodów na słuszność wniosku Francisa Bacona – nic państwu i jego obywatelom nie przynosi szkód większych od udającego mądrość cwaniactwa farbowanych lisów.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content