7.6 C
Warszawa
środa, 16 października, 2024

Bitwa o wolną Polskę – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Decyzja o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego bywa oceniana jako jeden z najtragiczniejszych błędów w całych dziejach naszego narodu. Wniosek taki najczęściej jednak jest efektem nieuwzględnienia przynajmniej kilku w istocie fundamentalnych faktów.

W roku 1974, czyli na długo przed latami osiemdziesiątymi, uchodzącymi często za „czas romantyczny” w najnowszych dziejach Polski, profesor Henryk Zieliński polecił wszystkim studentom ostatniego roku historii Uniwersytetu Wrocławskiego odpowiedzieć na następujące pytanie: „Jest lipiec 1944. Jesteś generałem Borem – Komorowskim. Czy wydajesz rozkaz rozpoczęcia powstania w Warszawie?” Z kilkudziesięciu młodych historyków tylko jedna dziewczyna nie odpowiedziała „tak”. Wszyscy pozostali, posiadający gruntowną wiedzę o bezmiarze nieszczęść, z jakimi wiązało się podjęcie walki w stolicy, uznali decyzję ogłoszenia „godziny W” za słuszną. Dlaczego?

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Wyobraźmy sobie, że Bór nie wydaje rozkazu zaatakowania Niemców. Jak wiadomo, wzywają do tego radiostacje nacierających od wschodu Sowietów. Równocześnie w stolicy dwadzieścia osiem tysięcy, czekających na to od lat żołnierzy podziemnej Armii Krajowej, rwie się do walki. Wszystko wskazuje na to, że miasto już jest okrążane przez czołówkę Armii Czerwonej i jej czołgi mogą wjechać na przedmieścia lada dzień. Wjechać – i ustanowić swoje rządy. Może „polskie” w ich rozumieniu, czyli złożone z własnej agentury, albo też zwycięży wariant uczynienia z Polski kolejnej republiki Związku Radzieckiego. Nie wiemy tego.

Większość młodych warszawiaków rozpoznaje te ryzyka i jeśli nie otrzymałaby rozkazu – przynajmniej część z nich poczułaby się zdradzona. W tym samym czasie do natychmiastowej walki wzywają nieliczne, ale krzykliwe formacje komunistów. Jeśli „godziny W” (W – jak Wolność) nie wyznaczyłoby dowództwo AK – być może część jej żołnierzy przyłączyłaby się do ludzi Stalina, nazywających się Polską Partią Robotniczą. Wszak dziesiątki tysięcy warszawiaków pragnęły wtedy przede wszystkim walczyć ze znienawidzonym okupantem i własnymi rękami wyzwolić chociaż rodzinne miasto. Jeśli oczekiwanego rozkazu nie wydałoby własne dowództwo, być może część ruszyłaby do boju pod inną komendą. Walka mogła się więc zacząć także bez rozkazu dowództwa AK. Takie „powstanie” nie trwałoby dłużej, niż parę dni a już na pewno nie przetrzymałoby dnia 6 sierpnia, który w tym rzeczywistym Powstaniu stanowił pierwszy moment krytyczny, w którym furia niemieckich ataków odparta została z trudem.

Taki bieg spraw musiałby uruchomić łańcuch zdarzeń, których pierwszym akordem byłaby rzeź mieszkańców stolicy. Jak wiadomo – w pierwszych dniach sierpnia 1944, Niemcy wymordowali w dzielnicach, których Powstanie nie objęło, na dużych obszarach Mokotowa, Ochoty i Woli, co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Jeśli doszłoby do „powstania”, na czele którego nie stałaby komenda AK – to samo musiałoby spotkać mieszkańców innych dzielnic. Skarby kultury i tak by spłonęły a zamiast przerażającej liczby 150 czy 180 tys. zabitych – musiałoby być ich parokrotnie więcej.

Akowcy, którym udałoby się przeżyć wojnę, przez Sowietów musieliby być wtedy obwieszczeni sojusznikami Hitlera. Stalin nie zmarnowałby przecież okazji, by rozprawić się ze swoimi oponentami. Doświadczenie Katynia wskazuje, że liczyć się należało z perspektywą najtragiczniejszą. Dla okrzykniętych zdrajcami żołnierzy AK na pewno otwarłaby się perspektywa nie tylko śniegów Sybiru, ale najczęściej dołów z wapnem. W całej swej historii rosyjski imperializm miał respekt tylko przed siłą, choćby oznaczała ona jedynie beznadziejny, ale długotrwały i twardy opór. Bez tych 63 dni twardego oporu mogliśmy w 1944 spodziewać się najstraszliwszego sowieckiego terroru a nawet zostać kolejną sowiecką republiką.

Latem 1944 Niemcy bronili się przed zbliżającą się do ich granic Armią Czerwoną. Wiedzieli, że nic nie daje takich szans obrony, jak walka w miastach. Świetnie pamiętali to, jak sami ugrzęźli w ruinach Stalingradu. Czy zrezygnowaliby z podjęcia walki z Sowietami w ciasnych ulicach Warszawy? Jaki byłby wtedy los jej mieszkańców i czy zostałoby z niej cokolwiek więcej od tego, w co Niemcy obrócili naszą stolicę jesienią 1944?

Oczywiście – są to rozważania z gatunku „co by było, gdyby…” Lecz identycznym sposobem wykładają przecież swoje racje potępiający powstańczy zryw z sierpnia 1944. Niektórzy z nich potrafią nawet roztoczyć obraz idylli, jaką byłby sierpień roku 1944, gdyby nie Powstanie. Niestety, wszystkie przesłanki prowadzą do wniosku, że każdy bieg zdarzeń prowadził wtedy do zniszczenia stolicy i ogromnych strat wśród jej mieszkańców.

Polska tradycja stawiania oporu złu ma swoich przeciwników. Warto zastanowić się nad ich poglądami, gdyż nigdy nie dość refleksji nad narodowym doświadczeniem. Wszak jak twierdził Cyceron – historia jest nauczycielką życia. Chciałbym jednak wyrazić pogląd, że stawianie oporu złu ma nie tylko sens moralny, ale też przynosi wymierne korzyści. Przypuszczam, że heroiczna obrona w roku 1939 i nie mniej bohaterska walka w 1944, ustrzegły nas w latach późniejszych przed nie jedną tragedią. W latach stalinowskich mieliśmy w Polsce terror, ale nie w skali takiej, jaką praktykowano w tym samym czasie na Węgrzech. Być może dlatego, że radziecki okupant znał umiar wiedząc, jak potężny może być wybuch Polaków doprowadzonych do ostateczności.

W 1953 Rosjanie wysłali czołgi na zbuntowanych Niemców, w 1956 na Węgrów, w 1968 na Czechów i Słowaków, w 1979 na Afgańczyków. Żadna z okoliczności, uruchamiających wtedy sowiecką armię, nie była dla ZSRR kryzysem tak poważnym, jak wydarzenia w Polsce w roku 1956 czy „Solidarność” na początku lat osiemdziesiątych. Przynajmniej jednak samo wojsko sowieckie, sama armia czerwona przeciw Polakom wtedy nie ruszyła. To nie paradoks. Mówiąc nieco cynicznie a może po prostu „po bankiersku” – to „procent korzyści” z dziedzictwa naszych przodków. Nasi bohaterowie walkę swoją przegrali, za pragnienie wolności zapłacili morzem krwi. Nie była to jednak ofiara bezowocna. To, że późniejsze generacje nie były rozjeżdżane gąsienicami sowieckich czołgów zawdzięczamy m.in. powstańcom, którzy przyszłym agresorom dali do zrozumienia, jak twardy może być polski opór.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
269SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content