W starym skeczu szef przedsiębiorstwa podejmuje decyzję o uruchomieniu produkcji jakiegoś wyjątkowo nikczemnego badziewia, na co jego zastępca z przerażeniem wykrzykuje: „Ależ panie dyrektorze! Przecież tego nikt nie kupi!” W odpowiedzi dyrektor wykrzywia twarz w grymasie bezbrzeżnej pogardy i oznajmia: „Ludzie chamy, ludzie wszystko kupią!”
Scenkę tę widziałem w czasach głębokiego PRL -u a przypomniała mi się podczas jednego z ostatnich wystąpień Donalda Tuska. Kogo miał na myśli, układając swą buzię w wyraz pogardy do złudzenia tożsamej z uczuciami tamtego PRL-owskiego dyrektora, możemy się tylko domyślać. Jednak jakość tego, co „sprzedawał” słuchającym go ludziom, była nie lepsza od produktów, o jakich mowa była we wspomnianym skeczu. I żadnej nie można mieć wątpliwości, że jakość tę Tusk znał równie doskonale, jak ów dyrektor PRL-owskiego przedsiębiorstwa, z premedytacją oferującego swym konsumentom wyroby uwłaczające ich godności.
Rzecz jasna – o merytoryczną zawartość wypowiedzi można się spierać. Zawsze przecież coś może być wyrażone nie dość precyzyjnie, każdemu zdarzyć się językowy lapsus a złożona treść składać się może z niedostatecznie czytelnych metafor. W niektórych jednak przypadkach bez najmniejszego ryzyka błędu ocenić możemy etyczną wartość wypowiedzi. Kiedy bowiem jednego dnia ktoś wygłasza swoje poglądy tonem wyrażającym najgłębsze do nich przekonanie, do tego poparte uczuciami wręcz rozdzierającymi serce mówcy a następnego dnia widzimy równie wstrząsającą mimikę i analogicznie emocjonalne gesty tegoż samego ciała i z tych samych ust słyszymy poglądy o sto osiemdziesiąt stopni odwrotne do wczorajszych – to wręcz wstrząsać nami musi pytanie o to, z kim i z czym mamy do czynienia? Ze specjalizującym się w upiornych komediach aktorem, któremu z dnia na dzień zmieniono repertuar? Z dążącym do jakiegoś mrocznego celu demiurgiem, któremu obojętne to, jakim przekazem uwiedzie zaklinane przez niego tłumy? Czy z przekonanym o swej przebiegłości cwaniaczkiem, słuchaczy swych mającym za olśnionych blagierskimi sztuczkami bezrozumnych frajerów? Obojętnie jednak kim jest taki blagier – jedno o nim wiadomo na pewno. To ktoś gardzący tymi, do których mówi. To kolejne wcielenie PRL-owskiego dyrektora, który już zdefiniował swych odbiorców jako tłuszczę niewartą szacunku. I mimo, że są oni właśnie tymi, którzy zapewniają mu jego uprzywilejowane istnienie, to nie przeszkadza to mu postrzegać ich jako „chamów, które wszystko kupią”.
Każdy, kto bywał w telewizyjnym studiu, zagadkę aż tak kardynalnych błędów Tuska rozwiąże bez trudu. Ja bywałem w nich setki razy, stąd też dawno przestałem się dziwić, że z materiałów uchwyconych kamerami i mikrofonami odpowiednią obróbką wyczarować można obrazy jednych wdeptujące w ziemię a innych czyniące niemal bóstwami. Takimi właśnie sztuczkami w czasach PRL-u ostatnie pokraki lansowano na arbitrów elegancji czy smędzących dyrdymały politruków na erudytów o arystokratycznych manierach. A po 1989 roku przyszło nam się przekonać, że post – PRL w sztuce kreowania medialnej nierzeczywistości osiągać potrafi jeszcze więcej. Bo i w cywilizacji coraz bardziej „obrazkowej” telewizje osiągnęły apogeum swych możliwości wyczarowywania wizerunku nierzeczywistego, zachwycającego a przez swoją totalność niezmąconego czymkolwiek mogącym budowane obrazy podważyć. Owa totalność polegała na tym, że pomimo istnienia kilku telewizji, przez całe dekady przekaz wszystkich był niemal taki sam. Stąd „wpadki” z plantatorem papryki, który po wdarciu się na antenę zdołał Tuskowi zadać słynne pytanie „panie premierze, jak żyć?” należały do wielkich rzadkości. Kariera Donalda Tuska zbudowana więc została dziesięcioleciami funkcjonowania pod takim właśnie medialnym parasolem, którego istotą były zastępy usuwających z przekazu każdy mniej korzystny detal i wyczarowujących apoteozę kreowanej postaci.
Jedynym, co w Tusku dzisiaj dziwi jest to, że po powrocie z kilkuletniej nieobecności w Polsce od ponad już roku w żaden sposób nie potrafi się odnaleźć w innych już medialnych realiach. Zupełnie jakby nie docierało do niego, że nie każda już telewizja stworzona jest w celu umacniania rzekomej wspaniałości jego wizerunku. W roku 2014 wyjeżdżał z kraju, w którym dowolną ilość razy mógł sobie palnąć każdą bzdurę, nie przejmować się swym najbardziej nawet żenującym bełkotem i być pewnym, że każda jego paplanina zostanie przemontowana w coś na kształt orędzia męża stanu a jeśli z tej gadaniny żadnym sposobem nie da się wydobyć niczego to po prostu zapisu tego nikt nie wyemituje. Jakby nieświadom tej zmiany Tusk paple sobie więc nadal tak, jak to robił zawsze. Albo więc nie wie, że teraz ktoś to pokazuje, albo co gorsza – sam uwierzył w tę wspaniałą, bo spreparowaną wersję jego własnej osoby. Ciągle więc jakby nie wie, że teraz ktoś pokazuje pełniejszy obraz jego postaci. I jego wypowiedzi – bez udoskonalania i bez wycinania wszystkich przyrodzonych im sprzeczności. Do tego ktoś teraz pokazuje je nie w jakiejś niszowej mini – telewizyjce, lecz w kanałach o ogólnopolskim zasięgu. Oddane mu media mogą więc dwoić się i troić lecz do milionów i tak docierają materiały bez niegdysiejszej obróbki. I teraz widać, jak Tusk w kolejnych dniach przeskakuje ze skrajności w skrajność, bez objawów jakiejkolwiek żenady zaprzeczając własnym dopiero co wypowiedzianym słowom. Do tego jeszcze powszechnie użytkowane komunikatory pozwalają, by mini – filmiki z Tuskiem, zmieniającym poglądy szybciej, niż Messalina partnerów w swych zwycięskich zawodach, docierały nawet do twardego jądra jego własnego elektoratu.
Zagubiony pętak wykreowany na męża stanu nie jest w historii zjawiskiem nowym. Elektoraty miewały już taką fantazję, by wynieść do władzy tego czy innego trefnisia. Każdy z takich błaznów poklask zyskiwał jednak roztaczaniem pięknych wizji i schlebianiem wielbiącej go gawiedzi. Kiedy jednak podążając za lękami wyborców fundamenty swych celów zmieniane są nawet nie jak kolorki w obracanym kalejdoskopie, ale z dnia na dzień wręcz wysadzane są w powietrze, by zastąpić je celami skrajnie przeciwnymi, to nie tylko dobitnie obnaża się tym fakt nieposiadania jakiegokolwiek programu czy w ogóle czegokolwiek do zaproponowania. Zdradza się wtedy także ten rzeczywisty, jakże przedmiotowy i pogardliwy, stosunek do własnego elektoratu.
Artur Adamski