Udzielając mi obszernego wywiadu Kornel Morawiecki wspominał między innymi to, co w zdumiewającym tempie i ogromnej skali zaczęło się dziać po kontraktowych „wyborach” z roku 1989. Beneficjenci ówczesnych zmian w swoich mediach de facto ogłosili wówczas nową linię społecznego i politycznego podziału. W tym samym obozie znaleźli się wówczas tzw. „konstruktywni opozycjoniści” i „partyjni reformatorzy”. Krótko potem na łamach „Gazety Wyborczej” generała Kiszczaka, szefa komunistycznego aparatu terroru, zdefiniowano jako „człowieka honoru”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że opisywane przez Kornela Morawieckiego kreowanie postkomunistycznego ładu miało na celu wielką rehabilitację PRL-owskiego reżimu. Rehabilitację umożliwiającą nie tylko nomenklaturowy rabunek najcenniejszych składników narodowego majątku, zagwarantowanie bezkarności sprawcom wszystkich wcześniejszych zbrodni i późniejszych grabieży. Oraz uzasadnienie emerytur należących się każdemu siepaczowi z SB po piętnastu latach służby w wysokości kilkukrotnie wyższej od uzyskiwanych przez przeciętnego Polaka po trzykrotnie dłuższym czasie pracy. Wg tej nowej wersji najnowszej historii Polski PRL miał być wyjątkowo fajnym czasem a najfajniejsi w nim byli ci, którzy mieli tatusiów w KPP, PPR, KBW czy innym UB. Fajny też był zarówno Jaruzelski, jak i Kiszczak. To oni – byli wzorami wszelkich cnót, z patriotycznymi na czele. Tylko ci wszyscy pielęgnujący fałszywy patriotyzm nacjonaliści i inni związani z Kościołem mieli być paskudni. W roku 1991 jakimś przypadkiem nowe władze zadbały też o to, żeby ucząca się w szkołach młodzież nie miała okazji ani się o te sprawy zapytać ani w ogóle z nimi się spotkać. Likwidacja połowy godzin historii w szkołach wszystkich typów zaowocowała tym, że trzydzieści roczników polskich uczniów w całym procesie swojej edukacji nie zetknęło się z tematem historii najnowszej nigdy. Efekt przynieść to musiało murowany – pozbawionym elementarnej wiedzy można wciskać każdy kit. Jakby dla pewności uruchomiony został niedawno na You Tube cykl filmików pod wspólnym tytułem „Historia bez kitu”. Choć oczywiście ich treść uzasadnia tytuł odwrotny: „Kity o historii”. Bardzo często kity najbezczelniejsze, zakłamane skrajnie i wręcz antypolskie.
Wciskaniem kitu grubszego i to na większą skalę zajął się niedawno także niejaki Cezary Łazarewicz, który właśnie popełnił książkę propagującą esbecką wersję śmierci Stanisława Pyjasa – zamordowanego w 1977 roku krakowskiego opozycjonisty. Można by się spodziewać, że Łazarewicz powtórzy w niej jedynie wszystko to, co do tej pory o śmierci Staszka Pyjasa opowiedzieli funkcjonariusze komunistycznego aparatu terroru. Czyli, że śmierć była skutkiem wypadku, wszystko co za taką wersją nie przemawia to wynik zaniedbań prowadzących śledztwo a absurdalna śmierć świadka, który złożył niekorzystne dla SB zeznania to tylko „zbieg okoliczności”. Ten zestaw kitów słyszeliśmy już od funkcjonariuszy SB i PRL-owskich prokuratorów setki razy, więc Łazarewicz znajduje coś, co ma być „mega – bombą”. W jej charakterze występuje świadek, o którego istnieniu nikt nie wiedział przez całe 46 lat. A z książki Łazarewicza wynika, że świadek ten nie tylko jest mistrzem świata w sztuce zapamiętywania najdrobniejszych szczególików. On po prostu wie wszystko. Być może dlatego, że ten super – światek i mistrz świata w przypominaniu sobie wszelkiego rodzaju mikro – detali w 46 lat po tym, gdy miał być ich naocznym świadkiem, jest znany jako kipiący emocjami ultra – aktywny działacz KOD-u. Być może z tej właśnie przyczyny wszystko, co wie, jest najściślej zgodne z wszystkim, co zeznawali światowi arcymistrzowie w sztuce mówienia zawsze i tylko i wyłącznie prawdy i jedynie prawdy. Owymi weredykami organicznie niezdolnymi do wypowiedzenia czegokolwiek niezgodnego z faktami są oczywiście funkcjonariusze komunistycznego aparatu terroru. To za nimi Łazarewicz powtarza, że Stanisław Pyjas należał do jakiegoś niemal zupełnie nikomu nieznanego środowiska, którym jeśli ktoś z komunistycznych służb w ogóle się interesował to być może tylko z nudów i braku lepszego zajęcia.
Mamy więc w książce Łazarewicza wszystko, co tylko postkomuna i jej siepacze mogliby sobie wymarzyć. Stanisław Pyjas zabił się sam – przypadkowo spadając ze schodów. Żadna bezpieka w poważniejszy sposób nie traktowała ani jego ani nikogo z jego środowiska. Każde z zeznań funkcjonariuszy komunistycznego aparatu terroru musi być prawdą i tylko prawdą, bo ci ludzie tak mieli, że mówili tylko i wyłącznie prawdę. A ten, który stracił życie, jak i jego znajomi i przyjaciele, to zgraja mitomanów, których relacje są bez znaczenia. Jeśli komukolwiek wydaje się, że np. śmierć studenta Pietraszki, który deklarował możliwość rozpoznania ludzi śledzących Pyjasa, miała związek ze śmiercią tegoż Pyjasa, to jest to wyłącznie skutek zbiegu okoliczności. Każdy przyzna, że każde z tych ustaleń jest genialne i zarazem niepodważalne.
Dzięki Łazarewiczowi wiemy więc, że krakowska opozycja studencka lat siedemdziesiątych to przereklamowana niemal fikcja a rangę prawdy i tylko prawdy ma to, co głosiło SB. Dzięki temu wiemy też, że rację ma gazeta, z którą związany jest Łazarewicz, zatrudniając agentów SB i występując w obronie interesów ludzi służb. Publikacji tej zawdzięczamy również wiedzę o tym, że rację ma Donald Tusk głoszący, iż funkcjonariuszy SB skrzywdzono, po trzydziestu latach ich pobierania obniżając emerytury z wymiaru kilku średnich krajowych do poziomu jednej średniej krajowej. Ma rację Tusk, że krzywdę tę trzeba naprawić, sumę potrąconych części emerytur poszkodowanym oddać wraz z odsetkami i odszkodowaniem a winnych tego bezprawia – przykładnie ukarać. Złożona z prawdy i tylko prawdy książka Cezarego Łazarewicza zapewne odegra dużą rolę w przywracaniu w Polsce demokracji, przyzwoitości i elementarnych standardów państwa prawa. No i oczywiście także – w upowszechnianiu prawdziwej wiedzy o czasach PRL-u, o rzeczywistym obliczu jego czcigodnych obrońców oraz obliczu tych mitomańskich miernot, które były jego przeciwnikami.
Artur Adamski