2,8 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

Wolność trzeba było wywalczyć – Kornel Morawiecki

26,463FaniLubię

30 września 2019 roku w Warszawie zmarł Kornel Morawiecki. 3 maja 2022 miałby 81 lat. Przypominamy fragment wywiadu, jakiego udzielił w czerwcu 2017 roku „Rzeczpospolitej”. Oprac. red.

Był pan bezkompromisowy wobec komunizmu.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Ja byłem człowiekiem Solidarności – i dopiero atak na nią, to, że komuniści zawarli z nami porozumienie, a potem nas zaczęli aresztować, że nas zdelegalizowali, spowodowało radykalizację. To nas skłoniło do utworzenia Solidarności Walczącej. Wiedzieliśmy, że wolności się nie wyprosi, nie wynegocjuje, nie wymodli. Że trzeba ją wywalczyć.

Od początku byli państwo pewni, że strategia SW jest słuszna?

Początki były najtrudniejsze, w niepewności, czy robimy dobrze, czy źle. Niektórzy konspiratorzy z Solidarności, uczciwi i porządni ludzie, do nas nie przeszli. Uważali, że to się nie uda. Pierwszym naszym testem, który w miarę zdaliśmy, była manifestacja we Wrocławiu na półrocze wybuchu stanu wojennego. Nasze delikatne wezwania do składania kwiatów przerodziły się w wielogodzinną walkę z ZOMO. Okazało się, że jest miejsce na Solidarność Walczącą.

Solidarność Walcząca – kto wymyślił tę nazwę?

Pomysłodawcą był Tadek Świerczewski. Oryginalnym naszym pomysłem był też symbol organizacji, litera „S” z kotwicą – symbol łatwy do zapamiętania i kreślenia na murach. Nawiązywaliśmy w ten sposób zarówno do konspiracji wojennej, jak i do Solidarności.

Jaki był państwa pomysł na działanie?

Chcieliśmy pokazać społeczeństwu, że jesteśmy. Także poprzez gazety, ulotki, napisy na murach, radio, demonstracje.

A propos radia – wykształcenie techniczne członków SW zapewne było pomocne w konstruowaniu nadajników?

To prawda. Mieliśmy kontakty na Politechnice Wrocławskiej, z profesorami, kolegami, którzy z nami współpracowali. Jednym z twórców naszego nasłuchu, kontrwywiadu, był śp. Jan Pawłowski (wrocławski fizyk). On zajmował się tym jeszcze przed powstaniem SW.

Prowadząc konspirację – nawet związkową – robiliśmy to serio. Byliśmy lepiej do tego przygotowani niż RKS. Frasyniuk, Józef Pinior czy nieżyjący już Piotr Bednarz traktowali swoją działalność politycznie. My – ideowo. Oni – jako metodę uzyskania pewnych celów. My – jako całe nasze życie. Nie spodziewaliśmy się zwycięstwa. Traktowaliśmy to honorowo.

Jak to możliwe, że w tak trudnych warunkach, w stanie wojennym, udało się państwu zorganizować całą siatkę drukarzy, kurierów?

Trudności nas zahartowały. Bardzo ważne było to, że w kierownictwie organizacji nie było informatorów bezpieki. Potwierdzają to dane z IPN. Powstały różne dokumenty SB dotyczące kształtu Rady Solidarności Walczącej, ale mijały się one z prawdą. Na przykład sugerowały, że Rada składa się z trzydziestu członków, tymczasem nigdy nie było w niej więcej niż trzynaście osób.

A czy mieli państwo wtyczki w bezpiece?

Mieliśmy, ale nie były one bardzo pomocne. W 1983 r. z wrocławskiej SB zwolniono kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Dobrze, że ich zwolnili, w końcu to byli esbecy, ale to nie oni nas informowali. W bezpiece powstał chaos. To działało na naszą korzyść, ale głębiej zakonspirowaną w SB mieliśmy tylko jedną osobę. Mieliśmy też kontakt z pewnymi oficerami, ale im nie wierzyliśmy; nie było wiadomo, czy nie prowadzą z nami jakiejś gry. Dopiero potem się okazało, że byli uczciwi.

Z których akcji SW był pan najbardziej zadowolony?

Były różne demonstracje. Chociażby wielka z sierpnia 1982 r. Śmiertelnie raniony został wtedy robotnik Kazimierz Michalczyk. Milicyjna ciężarówka przejechała studenta Jarosława Hyka. On na szczęście przeżył.

Tak. To były dramatyczne wydarzenia. Potem była demonstracja 1 maja 1983 r. Gdy milicja próbowała nas rozpędzić, sama zagazowała trybunę honorową. Komuniści uciekali z niej w popłochu. W tym sowiecki generał, który na przypomnienie przez jednego z członków PZPR o przyjęciu organizowanym po pochodzie pierwszomajowym zaklął: „A job twoju mat’ s takom prazdnikom!”.

Pan wtedy się ukrywał. Był pan dla bezpieki nieuchwytny przez sześć lat.

To zasługa moich kolegów. Przez te lata mieszkałem w 60-70 mieszkaniach. Zwykle u rodzin. Część z nich znaleźliśmy, mając dobrego nosa, część po znajomości. Pamiętam Władzię Konstantynowicz, u której mieszkałem na początku 1983 r. Zapytałem, jak długo możemy u niej zostać. Ona, że jak długo zechcemy. Ja na to, czy u niej bezpiecznie, a ona: „U mnie zawsze bezpiecznie”. I tak było.

Dlaczego ukrywał się pan właśnie u rodzin?

Nie chciałem zwracać na siebie uwagi. W jednym domu mieszkałem jako wujek Zdzicho, który przyjechał z Mazur. Po latach chłopiec, z którym często odrabiałem lekcje zobaczył mnie w telewizorze – wówczas już się ujawniłem – i krzyknął: „O! Wujek Zdzicho w telewizji!”.

Jak często w czasie ukrywania się widywał pan swoją rodzinę?

Syna widziałem raz. Żonę może kilka razy. Córki też rzadko. Byłem poszukiwany, odciągnięcie rodziny od esbecji wiązało się z bardzo dużym wysiłkiem organizacyjnym. Rozłąka była trudna.

Pana syna, Mateusza, wówczas nastolatka, porwano i wywieziono do lasu. Grożono mu śmiercią.

Dostał parę razy po głowie, postraszyli go. Ale wypuścili. Dowiedziałem się o tym później.

W końcu wpadł pan w ręce bezpieki.

To była moja wina. Po latach ukrywania się stałem się za mało ostrożny. Szedłem z książką „Warto być przyzwoitym” Władysława Bartoszewskiego do miejsca, w którym miałem zaprzysiąc dwie dziewczyny mające wejścia do drukarni państwowej. Ale było wiadomo, że wcześniej jeden z naszych chłopaków wsypał to miejsce, w mieszkaniu musiał być podsłuch. Przyjechali dziesięć minut po moim przyjściu. Zostałem aresztowany. Pół roku później, w wyniku podstępu bezpieki, razem z Andrzejem Kołodziejem znaleźliśmy się w Rzymie. Skłamali, że Andrzej ma raka, wymaga leczenia. Do Polski wróciłem później nielegalnie.

Pana środowisko nie odegrało żadnej roli w obradach Okrągłego Stołu.

Proponowano nam udział w rozmowach, ale odmówiliśmy.

Kto proponował?

Grupa: Zbigniew Bujak, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Leszek Moczulski. Jednak my chcieliśmy pokonać komunę, a nie iść na ustępstwa wobec komunistów. Ugoda była nastawiona na konserwację systemu, a nie jego obalenie.

Solidarność Walcząca była wyjątkowa w tym sensie, że głośno stawialiśmy postulaty zniszczenia komunizmu czy rozpadu Związku Sowieckiego. Nie robili tego ani Ronald Reagan, ani Margaret Thatcher, ani Jan Paweł II. To było wariactwo z naszej strony. Los jednak sprawił, że to, co wydawało się nierealne, stało się możliwe.

Rota przysięgi Solidarności Walczącej

Wobec Boga i Ojczyzny przysięgam walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną, poświęcać swe siły, czas – a jeśli zajdzie potrzeba – swe życie dla zbudowania takiej Polski. Przysięgam walczyć o solidarność między ludźmi i narodami. Przysięgam rozwijać idee naszego Ruchu nie zdradzić go i sumiennie spełniać powierzone mi w nim zadania.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content