9,6 C
Warszawa
sobota, 27 kwietnia, 2024

Samotny, opuszczony PRL – Michał Mońko

26,463FaniLubię

PRL samotny, opuszczony. Zdaje się, że to opuszczona na morzu dziurawa łajba, z której załogę zmiotło morowe powietrze. Gdzie sternicy tej łajby? Gdzie sekretarze PZPR? Gdzie funkcjonariusze partii i SB?

Oni, ich dzieci i wnuki, dziś w Brukseli, w Luksemburgu, w kraju zarządzają mediami. Sekretarz dawniej KC, dzisiaj w prawicowych rzekomo mediach. Rzeczniczka Millera w prawicowym rzekomo tygodniku opinii. A sam Miller jest posłem do Parlamentu Europejskiego. Wnuki Bieruta w Oslo, Pradze i gdzie jeszcze? Wyliczać dalej? Wystarczy.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

To nie dziurawa łajba, to kraj w środku Europy. Kreślony środek Europy wypada akurat w Suchowoli na Podlasiu.

PRL samotny, ale PRL bis już zasiedlony, choć jakby porzucony przez władzę. To znaczy, władza niby jest, ale w działaniu władczym nie ma władzy. W kraju panuje bezhołowie, kompletna bezkarność, hulaj dusza, piekła nie ma. Można pobić policjanta, można zabić księdza, można spalić kościół.

Sytuacja jakże podobna do tej sprzed wojny domowej w Hiszpanii. Tam wszystko zaczęło się od bezhołowia. Wszystko było wolno i na wszystko nie było żadnej kary. Sytuacja jest też podobna do tej sprzed rewolucji francuskiej. Gdy dobrotliwy Ludwik XVI, znudzony samotnym spacerem po ogrodach Wersalu, napisał w diariuszu „Rien” (Nic), przyszła z Paryża wieść o zburzeniu Bastylii.

Bezhołowie doprowadziło tez do rewolucji bolszewickiej. Mówią o tym liczne pamiętniki. Po rewolucji lutowej, dokonanej przez oficerów, rząd tymczasowy zezwolił na wszystko i za nic nie było kary. Paustowski pisze, że Petersburg i Moskwa śmierdziały chlorem, bo tłumy sikały nawet w pałacach i trzeba było wszędzie sypać chlor. Bolszewicy palili piekarnie i żądali chleba. No i stało się.

A co było po rewolucji? To przedstawił Aleksy Tołstoj w powieści „Droga przez mękę”. Oto wrócili bohaterowie rewolucji: Roszczin, oficer białej Rosji, w końcu paputczik bolszewików, i Tielegin, filozof, oficer bolszewicki. Obydwaj siedzą w zimnym pokoiku i w piecyku pieką kartofel. Można mieć pewność, że jak upieką, jak zdążą upiec i zjeść kartofel, to przyjdą po nich ci z CzK.

U nas kartofle tego roku obrodziły i nasi rewolucjoniści mogą upiec sobie nawet całe worki kartofli. Chyba że bolszewicy zaczną topić owe kartofle w Wiśle i zaczną krzyczeć, że rząd głodzi naród. A rząd chodzi dzisiaj niezmiernie zawstydzony i nie wiadomo czym zawstydzony. Głowy spuszczone, najniżej spuszczona głowa marszałka Terleckiego. Ławka władzy jest krótka i strzeżona, ale nie przed szczurami.

Na granicy umundurowana rzeczniczka drży przed dziennikarskim śmieciem lat osiemnaście. Przed Urzędem Rady Ministrów strajk prowadzi lekarka, która niszczyła płoty na granicy. Powinna siedzieć, ale leży przy Al. Ujazdowskich jako przywódczyni strajku. Władza podobno chce zamienić swoje maseczki przeciw pandemii na czadory 2021.

Odwiedziłem wczoraj gmach dawniej KC. Biegali do tego gmachu dziennikarze, pisarze, naukowcy, zarządcy przemysłem i rządcy dusz. Ja byłem w tym gmachu pierwszy raz i ciśnienie skoczyło mi o kilka stopni. Znam jeszcze kilka gmachów w Warszawie, na widok których skacze mi ciśnienie, bo tam byłem, bo tam byłem.

Kto dziś pamięta czasy PRL? Kto pamięta wczesny PRL? Ja pamiętam. To były czasy bezprawia, zbrodni sądowych, rozstrzeliwania przez UB. W tym czasie komuniści, sami niedouczeni, niekiedy nie potrafili nawet mówić po polsku, wysyłali swoje dzieci do najlepszych szkół, na najlepsze uniwersytety, także te zagraniczne.

– Kiedy my tu siedzimy przy kawie, trzecie pokolenie komunistów, wnuki Bieruta, obejmują we władanie Polskę – mówiła w 1991 roku w swym mieszkaniu prof. Anna Pawełczyńska. – Oni, to trzecie pokolenie, nie będzie trzymać się lewego krawężnika, o nie. Oni zajmą prawą stronę Polski i pozostawia straże po lewej stronie Polski. Ot, na wszelki wypadek. Bo u komunistów liczy się rzeczywista władza, a nie kolor tej władzy i odchylenie lewicowe albo prawicowe.

W połowie 1956 roku niektórzy władcy PRL tracili władzę na rzecz innych komunistów, których propaganda przedstawiała zazwyczaj jako odnowicieli, jako tych dobrych komunistów z ludzką twarzą. Otwierały się i zamykały bramy więzień. Moi wujkowie, ojciec już nie żył, wychodzili na wolność z ukrycia albo z więzienia. W tym czasie dla takich jak ja otwarte były tylko kopalnie i przykopalniane szkoły górnicze z czterema godzinami nauki w tygodniu. Poszedłem wiec do kopalni „Mieszko I” w Wałbrzychu.

Kiedy o świcie szedłem do kopalni albo z kopalni, widziałem na Podgórzu kolejki po rzeczy podstawowe, konieczne do życia. A dzieci sowieckich Polaków, zwane królewiątkami, mieszkały w willach, uczyły się i miały wszystko. To do nich, do królewiątek, należała wówczas Polska, oblepiona hasłami o demokracji. Oni mieli zrabowane pałace i wille, cudze meble, zastawy stołowe, samochody.

Który to raz o tym piszę? Ostatni raz przed niespełna trzema laty. A zatem dziś tylko przypominam o królewiątkach. Jednego spotkałem przed dwoma tygodniami, gdy jechałem pociągiem do Berlina, a on do Poznania. No, postarzało się królewiątko, a dzisiaj, można powiedzieć, że jest królem prasy. Z jego ojcem pracowałem w jednej z gazet, gdy jeszcze studiowałem i uczyłem się dziennikarstwa. Ojciec królewiątka, o którym opowiadam, był w międzywojniu przywódcą KPZU we Lwowie.

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych poznałem wielu komunistów. Przy ulicy Smolnej w Wydawnictwie KiW pracował Berman. Często wpadał na kawę do dolnego pokoju „Głosu Pracy”. Kierowcą w „Głosie Pracy” był od 1967 roku kierowca Gomułki, a dawniej Lenina. Siedziałem w tym pokoju i słuchałem, i patrzyłem. Niedawni mordercy, zbrodniarze, mieli anielskie twarze, opowiadali o swoim niełatwym życiu, o dzieciach.

Komuniści, niekiedy dopiero co wydobyci z sowieckich łagrów, byli nienakarmieni wszelkimi dobrami, które zabierali właścicielom. W ten sposób budowali majątki dla swoich dzieci, zwanych wkrótce królewiątkami. Atoli zdarzało się, że królewięta traciły królestwo. Musiały wówczas opuszczać wille w Warszawie, w Konstancinie, Sopocie, Juracie, Spale, Krynicy, Zakopanem.

Na komunistów, którzy tracili rządowe wille, czekały obszerne i wygodne mieszkania w Warszawie przy Litewskiej, Iwickiej, Klonowej, Narbuta; dwupoziomowe mieszkania przy placu MDM, gdzie mieszkał teść posłanki PO.

Po raz pierwszy niektórym komunistom przepadały królestwa w 1956, gdy robotnicy zatrzęśli PRL-em. I wtedy nagle z willi, którą znałem, odeszli adiutanci, sekretarki, ochroniarze, kierowcy. No i wspaniałe królewskie życie stało się zwyczajne, w każdym razie wcale nie królewskie. Doszło nawet do tego, że buty, dawniej królewskie, stały w przedpokoju niewyczyszczone, bo z królestwa odeszła służba domowa.

Dziadkowie królewiąt jeszcze pamiętali z dawnych lat zwykłe, rewolucyjne życie, przeważnie w Rosji. Jeszcze czyścili wieczorami zachowane bagnety, z którymi w dwudziestym roku szli na Warszawę rżnąć Białopolaków. Ojcowie też pamiętali życie proletariackie, niekiedy w łagrze, a potem powrót do władzy w Warszawie. Pamiętali życie pełne napięć, frakcyjnych walk, donosów do NKWD.

Ale młodzi, urodzeni w czasie wojny i zaraz po wojnie, najczęściej w królestwie PRL, znali już tylko życie czerwonych królewiąt. Życie w przepychu, w pałacach, w rezydencjach, latem w Arteku, zimą gdzieś w Rumunii, w Jugosławii, w Szwajcarii. Samodzielne życie królewiąt po odejściu służby? Niemożliwe! Pewnego razu przychodzi do mojej ciotki zapłakane królewiątko. Łkając powiada, że mama pojechała do Warszawy, brat nie wrócił z Arteku, a ono, to królewiątko, musi pojechać z Oliwy do Gdańska. Co ma robić? Kierowcy nie ma, bo nie ma samochodu.

Ciotka nie rozumiała o co chodzi, a chodziło najzwyczajniej o bilet. Ciotka kupiła bilet, pokazała jak się bilet kasuje i wydawało się, że królewiątko pojedzie. Ale nie pojechało. No bo jak? A gdzie ochroniarz? Bez ochroniarza dziecko nigdy nigdzie nie jeździło. Teraz miałoby pojechać? Życie bez ochrony, bez służby – życie w zwyczajnym mieszkaniu? Co to za życie?! Ile pokoi w mieszkaniu? Ledwo pięć z dwiema łazienkami.

Jak żyć bez rządowej willi w Konstancinie? Jak żyć w mieszkaniu, które ma zaledwie 170 albo 250 metrów? To było niezłe na początku czterdziestego piątego, ale nie w pięćdziesiątym szóstym! Jak żyć, gdy kazali zostawić willę i przeprowadzić się do mieszkania bez służby?!

Nagle, wieczorową porą, gaśnie światło, przepaliła się żarówka. Co zrobić!? Gdzie służba. A rano, kto obudzi, kto zawoła na śniadanie! Co robić!?!! Życie staje się koszmarem, gdy rano, zaraz po trzynastej, czyli wcześnie dla czerwonego królewiątka, buty nie wyczyszczone, ubrania niewyprasowane. Co robić!? A tu jakiś kwit przysłali – nieopłacone mieszkanie. Co robić!? Trzeba pojechać. Ale jak jechać? O, w barku jest koniak, wódka… Trzeba się napić. No i królewiątka piły – najpierw piły, potem chlały.

Czerwone królewiątka zasklepiały się w grupkach, nie podejmowały pracy, żyły z kapitału. Niektóre, starsze, wykształcone, jakoś sobie radziły. Wyjeżdżały za granicę. Ale okazało się, że tam też trzeba pracować. Zgroza! Niektóre królewiątka wracały do kraju po roku sześćdziesiątym czwartym, gdy była już gwarancja, że zbrodniarze komunistyczni nie będą ścigani.

Wracają ci z Informacji Wojskowej, z UB. Wraca major Ż., jeden z adiutantów Rokossowskiego, alkoholik. „O, pije, ale musi pić. Tyle przeszedł!” – mówią znajome majora Ż. dziennikarki telewizyjne. A co major Ż. przeszedł? Rozstrzeliwał na Rakowieckiej po tajnych procesach. Protokołował tajne rozmowy Bieruta, Rokossowskiego, Bermana i Minca. Latał do Moskwy i nie wiedział, czy wróci. A zatem przeszedł!

Po roku sześćdziesiątym czwartym wracają pomniejsi zbrodniarze i, za plecami Gomułki, zaczynają kombinować na Mazurach. Niektórzy popadają w dewiacje. Inni idą w destrukcję. Ale przede wszystkim piją, knują sprzeciw. W tych warunkach budzą się królewięta. Budzą się i wykuwają opozycję. Najpierw opozycję komunistyczną, później opozycję demokratyczną. Chcą nadać socjalizmowi ludzką twarz.

Na zebraniach pytam: – Ludzka twarz? A pazury tych bydlaków? – Tymczasem opozycja brata się z robotnikami. Bo tylko na robotniczych karkach jest możliwy powrót królewiąt do królestwa bis, powołanego przez funkcjonariuszy PPR/UB/PZPR/SB. Przez funkcjonariuszy mediów, prokuratorów, sędziów – zbrodniarzy.

Pewnego razu, wczesnym latem 1980, jestem na Helu i w Sopocie. Odwiedzam wydoroślałe królewiątko, znane mi sprzed 1956 i z 1967. Długo czekam na otwarcie drzwi. Jest południe. Królewiątko w końcu otwiera, wchodzę do salonu. Królewiątko jest niemal nagie. Wygląda gorzej niż kloszard.

Na podłodze walają się butelki z niedopitą wódką. Sprzęty domowe pokrywa gruba warstwa kurzu. W kuchni śmierdzi zepsute jedzenie, oblazłe przez robaki.

– Mógłbyś to ogarnąć – mówię. – Służby nie masz.

Służba! Przypominam sobie, jak to w czasach wczesnego PRL wysoki oficer Informacji Wojskowej w Warszawie, znany jako orędownik spraw robotniczy w późnym PRL, zdenerwował się na swoją służącą, bo poszła do kościoła, zamiast przygotowywać kolację. Oficer Informacji Wojskowej zwyczajnie powiesił służącą na framudze drzwi między jadalnią, a salonem.

– Kurwy, komuniści… – przerywa mi rozmyślanie królewiątko, drapiąc się pod pachami i w kroku. – Kurwy, komuniści.

– Ty tak od rana o komunistach? – pytam. – Obudź się, weź prysznic, zjedz śniadanie. I nie pieprz o komunistach. Sam byłeś komunistą. Ojciec twój był komunistą. Ukraińskim. Polskim. Kiedy przestała ci się podobać komuna?

Królewiątko nie słucha mnie, wraca do łóżka.

– Ty jak Obłomow – żartuję. – Może jednak byś wstał? Nie chcesz iść do jakiejś pracy?

– A ty co, k.. k… kurwa, mnie do roboty wyganiasz? Iść do pracy w fabryce!? Zwariowałeś! Nigdy! Być nauczycielem!? Nigdy. Czekam. Gierek robi bokami. Jeszcze trochę poczekam i będzie po komunie. Gdyby jeszcze ruszyli dupy robotnicy.

– Co wtedy?

– Wtedy będzie nowe rozdanie… Wrócimy, kurwa, tam, gdzie jest nasze miejsce! Nie będziemy się tułać! Nie będziemy” – zamilkł nagle, pomyślał chwilę, popatrzał na mnie znad kołdry. – A ty, kurwa, co tak przepytujesz mnie od rana?

Otworzyłem okno. Między gałęziami drzew widać było morze. Płynęły statki – jedne na wschód, drugie na zachód. Powiedziałem, że piękny dzień. Kiedy odwróciłem się, królewiątko spało jak niemowlę.

Królewiątko doczekało upadku Gierka. Robotnicy przewrócili komunę. Stworzyli sytuację, w której spadkobiercy komuny i zbrodni komunistycznych, przyklejeni do obcasów stoczniowców, znowu wprowadzili się do pałaców i na salony Europy. Wzięli media. Wzięli sądy. Wzięli banki i instytucje finansowe. Wzięli, co dało się wziąć. I do nich należy dziś królestwo w Polsce.

Królestwo już nie czerwone, a w barwach Europy. Znowu, jak za dawnych lat, królewiątka, jakże podstarzałe, latają samolotami. Już nie do Dubrownika, gdzie mieli jachty. Latają na Costa del Sol, gdzie mają wille. A w Nowym Jorku i w Londynie mają apartamenty. A skąd pieniądze? Z Polski, ma się rozumieć. Z Polski doją pieniądze na swoje podróże, na realizacje swoich projektów filmowych. A jeśli dostają za mało milionów? To wychodzą na ulicę i apelują do zagranicy.

A co z hasłami KOR? Co z apelami do robotników? A w du… z robotnikami! Dzisiaj hasła już nie do robotników, a do Europy. Już nie do stoczniowców, portowców i do górników, ale do Komisji Europejskiej. Doświadczenia dziadków z KPP/KPZU/KPZB nie poszły w las. Doświadczenia ojców z PPR/UB/PZPR/SB też nie poszły w las. Trzecie pokolenie komunistów, w istocie bolszewików, umie się organizować i organizować tłumy przeciw rządom prawicy.

Tłum, osaczony przez propagandę, poprze tych, którzy na karkach stoczniowców i portowców wjechali w 1989 do władzy. Robotnicy, to dzisiaj dla podstarzałych królewiąt stonka, robole, czarny lud, którego trzeba pędzić do roboty za cenę kiełbasy i wódki. A rządzący jak dzieci we mgle na bagnach Podlasia. Już przestraszeni, ale jeszcze nie płaczą. Papucie im przemokły, szlafroki zaczepiają o krzaki, a twardego gruntu nie czuć pod zmarzniętymi stopami.

Michał Mońko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content