13.6 C
Warszawa
piątek, 11 października, 2024

17 mgnień wiosny z konstruwirusem w tle – Waldemar Żyszkiewicz

26,463FaniLubię

Imitacyjne działania sanitarne państw Zachodu. Brak szerszej dyskusji wypełniającej kryteria naukowe. Medialny dyktat kilku kuriozalnych postaci, wobec których nie sprawdzono zarzutów o pozostawanie w konflikcie interesów. I straszenie Indiami, gdzie aktualnie liczba zgonów na milion mieszkańców wynosi 200.

Błędy organizacyjno-sanitarne oraz nawet te najgorsze, bo skutkujące niepotrzebnymi zgonami nieleczonych lub źle leczonych ofiar wirusa SARS-CoV-2 sprzed roku można usprawiedliwić, a nawet trzeba wybaczyć. Bo wtedy prawie wszyscy: społeczeństwa, władze, służby medyczne, większość mediów – ulegli panice przed nieznanym dotąd zagrożeniem. W dodatku, przed zagrożeniem, które jawiło się jako mocno śmiercionośne, może wręcz ludobójcze…

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Jednak trwać w tym mylnym mniemaniu jeszcze w rok później, gdy całkiem sporo wiadomo już o wirusie i jego skutkach, o metodach leczenia, a także o budzących wątpliwości statystykach zakażeń i zachorowań, o kiepskich testach, wreszcie o zarządzaniu w mediach globalną (i lokalną) histerią na temat tzw. pandemii, której definicję kilka lat temu znacząco rozszerzono, to w istocie uchylanie się od przyjęcia odpowiedzialności za zbiorowe losy rodzaju ludzkiego na Ziemi. I już z pewnością wybaczone nie zostanie.

Uuuaaaa… straszny wirus! Wybierzmy przyszłość

Od samego początku tzw. pandemii CoViD-19 – czyli niewydolności oddechowej spowodowanej przez mocno nienaturalnego wirusa SARS-CoV-2 – w oczy niesparaliżowanego strachem i zdolnego do krytycznego myślenia obserwatora rzucało się w oczy kilka spraw, które musiały w najwyższym stopniu niepokoić. I bynajmniej nie szło tu o obawy przed groźną infekcją, lecz o całkowity brak normalnej debaty naukowej, o abdykację rozumu w opisie rzeczywistości, o brak racjonalności oraz zauważalną dominację czynnika politycznego w podejmowanych działaniach organizacyjno-sanitarnych.

Co to za dziwny wirus i skąd się wziął? Dlaczego w tym przypadku nie podjęto fundamentalnej procedury dla ustalenia przypadku zero? I dla zrekonstruowania epidemicznej trajektorii? Dlaczego nie zrobiono nic, by na czas ograniczyć światową proliferację patogenu? Co gorsza, tego rodzaju pytania natychmiast podległy tabuizacji, a wszystkich, którzy je formułowali poddano medialnemu ostracyzmowi. A przecież liczba ewidentnych błędów WHO, z marionetkowym Tedrosem Ghebreyesusem na czele, organizacji sponsorowanej wtedy głównie przez wielkiego admiratora „szczepionek na wszystko” Gatesa, po prostu zdumiewała. Gdyby nie śmiertelnie poważna problematyka, kolejne komunikaty specjalistów z WHO w sprawie CoViD-19 nadawałyby się jako temat dla niezbyt wybrednego stand-uppera.

Polifonia wzajemnie sprzecznych wypowiedzi oraz ocen rozmaitych VIP-ów, przeważnie, ale nie tylko z USA, takich jak dr Athony Fauci czy Peter Daszak z EcoHealth Alliance, też mogła dawać do myślenia. Ale to, co powinno budzić (i budziło!) najżywszy niepokój, to była ściśle imitacyjna polityka epidemiczno-sanitarna w prawie wszystkich państwach tzw. wolnego świata. Taka sama propaganda w mediach. Analogiczne zarządzenia władz, często zresztą nieadekwatne, nieraz wręcz przeciwskuteczne wobec realnego zagrożenia. Owszem, niekiedy przesunięte nieco w fazie. Trumny w Lombardii. Chory Boris Johnson. Zakażone norki. Brazylijski wariant wirusa. Czyli nie badamy przyczyn, nie szukamy źródeł, tylko uciekamy do przodu…

Generalnie, w całym podobno nowoczesnym, podobno racjonalnym, podobno demokratycznym świecie Zachodu zaczęto postępować według zasady, którą można by nazwać strategią Kwaśniewskiego: Nie pytajmy, skąd wirus! Nie szukajmy skutecznych leków ani metod terapii! Tylko pakujmy ciężko chorych pod respiratory i… Czekajmy na szczepionkę!

Zabrakło programu wczesnego leczenia chorych

Przecież jednak nie wszyscy medycy na świecie dali się przestraszyć albo przekupić. Oprócz tych, którzy ochoczo wskoczyli w quasi-kosmiczne białe kombinezony lub zgłaszali do władz sanitarnych, jak leci, zgony kowidowe, za które w USA płacono potrójnie, a gdzie indziej tylko sowicie, byli i tacy lekarze, którzy nadal przyjmowali pacjentów i, co ważniejsze, skutecznie leczyli. Polska szybciej niż sąsiedzi zamknęła granice. To dobrze. Ale też najprawdopodobniej ogłosiła pierwszy lockdown, zanim pierwsza fala zachorowań zdołała do nas dotrzeć. Sprzyjał nam również niedostatek zabójczych respiratorów. Stąd te dobre statystycznie wyniki przed rokiem.

Trudno nie pamiętać mantry o „wypłaszczaniu” krzywej zachorowań i „kupowaniu czasu”. Nawiasem mówiąc, kupowanie czasu to całkiem nie po polsku: ani mentalnie, ani językowo. Polszczyzna zna zwrot, że owszem, można zyskać na czasie… Ale czy ten czas – zyskany dzięki zamknięciu kraju na cztery spusty – zdołaliśmy mądrze wykorzystać? Czy udało się powołać jakiś interdyscyplinarny zespół, z udziałem epidemiologów, wirusologów, mikrobiologów, lekarzy-zakaźników, statystyków, analityków danych, ekonomistów, specjalistów od zaburzonych więzi społecznych, pracowniczych, rodzinnych?

Mam na myśli prawdziwą grupę zadaniową, złożoną z osób nie tylko kompetentnych, lecz również kreatywnych naukowo, badawczo czy eksperymentalnie, zdolnych zaproponować program sensownych i skutecznych działań na czas epidemii. Szłoby tu jednak o strategię własną, odrębną, nie tylko imitującą zachodnie wzory. Taką, która uwzględniłaby faktyczną strukturę polskiego społeczeństwa, jego zdrowotną kondycję, warunki środowiskowe, a także realny stan służby zdrowia, będący efektem wieloletnich zaniedbań oraz niedoinwestowania.

Używając metafory, zabrakło (choć był na to czas do jesieni 2020) rzetelnego rozpoznania nowej choroby zakaźnej oraz inkulturacji metod jej zwalczania w polskich warunkach, bo to, co skuteczne w jednym kraju, nie musi być przydatne w innym. Zabrakło kogoś z wyobraźnią i charakterem, chcącego uczyć się od Andersa Tegnella ( Szwecja: 1400 zgonów na 1 mln mieszkańców; Polska: 1900 zgonów na 1 mln mieszkańców). Kogoś zdolnego do rozpoznania rzetelności argumentów dr. Wolfganga Wodarga czy dr. Sucharita Bhakdiego. Zabrakło osoby, która nie ignorowałaby ostrzeżeń poważnych uczonych przed skutkami przyjętej metody walki z modną od roku infekcją, jakie – jeszcze zanim powstała cokolwiek dekoracyjna Rada Medyczna – sformułowali np. autorzy Deklaracji z Great Barrington, zamiast nieskutecznych zamknięć krajów, proponując zogniskowaną ochronę osób najbardziej zagrożonych.

Za ten brak w Polsce osoby decyzyjnej, a jednocześnie skłonnej pochylić się nad tezami prof. Johna Ioannidisa z Uniwersytetu Stanforda, poddającego rzetelnej krytyce sensowność długotrwałych lockdownów, destrukcyjnych dla gospodarek i zabójczych dla ludzi (tzw. śmierć z rozpaczy), przyjdzie nam drogo zapłacić. Na przykład suwerennością wobec Brukseli (czyli w istocie Berlina).

Rada Medyczna prochu nie wymyśli

Rada Medyczna, czyli grupa 18 profesorów, prezesów, kierowników katedr oraz zakładów uniwersyteckich z różnych ośrodków, której przewodniczy prof. Andrzej Horban, jako organ pomocniczy premiera RP, w swoim pierwszym, trzypunktowym komunikacie, wydanym pod koniec listopada 2020, zaleciła testowanie ludzi z objawami choroby, kwestionując jednocześnie potrzebę testów przesiewowych. Jest to o tyle ciekawe, że właśnie takie badanie przeprowadzone na reprezentatywnej grupie społecznej pozwoliłyby 1) ustalić zasięg rzeczywistego kontaktu społeczności naszego kraju z wirusem; 2) znacząco obniżyłyby popcornowy dotąd wskaźnik śmiertelności. Tak właśnie postąpiły władze Islandii, nie po raz pierwszy dowodząc, że interes własnego suwerena stawiają wyżej niż finansowe oczekiwania hegemona z zewnątrz.

W ciągu czterech miesięcy (od listopada do marca) polska rada sformułowała 10 mocno lapidarnych stanowisk. Receptury na proch w nich nie przedstawiono, są to raczej uzasadnienia dla planowanych przez rząd kolejnych posunięć praktycznych: obostrzenia, DDM, ferie, testy przed szczepieniem, długość kwarantanny itp. Z drugiej strony, kilku prominentnych członków rady nie pozwala publiczności o sobie zapomnieć, często i chętnie występując w najróżniejszych, ale zawsze mejnstrimowych mediach.

Chętnie eksplodujący na wizji prof. Simon. Wyraźnie zbrzydzony ludźmi, do których przyszło mu się zwracać, prof. Horban. Albo skłonny do wywoływania tzw. mocno mieszanych uczuć prof. Pyrć. Wreszcie znawca chorób tropikalnych prof. Parczewski ze Szczecina, który zapowiedział ostatnio godzinę policyjną dla niezaszczepionych. Naprawdę mocny skład! Ale też niezbyt korzystny dla wizerunku gabinetu premiera Morawieckiego, któremu z takimi doradcami nie będzie łatwo przetrwać.

Po przeszło roku z wirusem szalejącym w tle wiemy, że testy PCR stosowane do wykrywania zakażeń są niewiarygodne. Wiemy też, że ten patogen wcale nie jest przesadnie zaraźliwy: współmałżonkowie chorujących w domu niekoniecznie sami chorują i nawet nie zawsze wytwarzają przeciwciała. U całkiem sporej części populacji kontakt z wirusem nie pozostawia żadnych objawów. U wielu innych infekcja przebiega łagodnie, skąpoobjawowo. I co najważniejsze, że można ją naprawdę efektywnie leczyć.

Całkiem niedawno na posiedzeniu senackiej komisji zdrowia i spraw socjalnych w Kongresie Stanu Teksas dr Peter McCullough mówił o blokowaniu skutecznych metod leczenia Covid-19. McCullough jest lekarzem internistą i kardiologiem, profesorem medycyny na Teksańskim Uniwersytecie A&M, publicznej i prestiżowej szkole wyższej w Teksasie, jednej z największych pod względem liczby kształconych studentów w USA. Jest też profesorem wydziału medycznego Uniwersytetu Baylora w Waco. Ma tytuł doktora nauk medycznych, jest praktykującym lekarzem, członkiem redakcji dwóch specjalistycznych czasopism naukowych i sam prowadzi badania.

Nie leczyć, bo Bill straci na szczepionkach

– Kiedy pojawił się COVID-19, uznałem, że to nasz „medyczny” odpowiednik meczu o mistrzostwo Super Bowl – zadeklarował w poruszającym wystąpieniu amerykański lekarz, który nie zapomniał o przysiędze Hipokratesa. – Miałem pacjentów z chorobą układu oddechowego, którzy wymagali natychmiastowej opieki. (…) nie godziłem się na pozostawianie ich samym sobie, chorych, w domach, bez podjęcia jakiejkolwiek próby leczenia, by przyjąć taką osobę do szpitala po dwóch tygodniach, kiedy jest już najczęściej za późno.

Wraz z utworzonym ad hoc międzynarodowym zespołem lekarzy, ze Stanów, z Indii, także z Włoch, amerykański kardiolog sformułował i opisał metodę leczenia wczesnej postaci tej nowej infekcji.

– Gdy nasz artykuł został opublikowany, natychmiast stał się sensacją. Był to wówczas najczęściej cytowany artykuł naukowy w dziedzinie medycyny. Ludzie z całego świata starali się skontaktować ze mną – kontynuował swe wystąpienie Peter McCullough.

Z pomocą córki, lekarz z Teksasu przygotował prezentację ze slajdami i wrzucił na You Tube. Krótki materiał o tym, jak się leczyć, oparty na artykule z renomowanego czasopisma naukowego, stał się hitem w sieci. Jednak nie na długo. Po tygodniu jego autor dostał od serwisu YT wiadomość, że „materiał narusza zasady społeczności”. Czego jeszcze trzeba, żeby fakt podkręcania histerii i zwiększania liczby ofiar tej sfabrykowanej pandemii uznać za oczywistość?

Amerykański lekarz i badacz z Teksasu wnikliwie charakteryzował sytuację epidemiczną w Stanach. Skrytykował dezinformowanie pacjentów oraz blokadę informacji o skutecznej terapii z użyciem zestawu tanich i dostępnych leków. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że przyczyną tego stanu rzeczy jest zamiar zarobienia kroci na przygotowywanych z kosmiczną prędkością i zupełnie nieuzasadnionych w tej sytuacji szczepionkach. Istotny był także końcowy fragment jego wypowiedzi.

– COVID-19 pozostaje chorobą całkowicie do wyleczenia. Dwa duże badania, jedno przeprowadzone w McKinney, w Teksasie, drugie w Nowym Jorku, jasno dowodzą, że jeśli leczenie pacjentów, nawet tych powyżej 50. roku życia, z problemami zdrowotnymi, zaczyna się dość wcześnie, stosując sekwencyjny protokół oparty na kilku powszechnie dostępnych lekach, z czterema czy sześcioma lekami dostępnymi od ręki, to można zaobserwować redukcję przypadków hospitalizacji i zgonów o 85 procent! A przeciwciała monoklonalne odznaczają się jeszcze większą skutecznością – puentował dr McCullough.

Tymczasem w Polsce konsekwentnie forsuje się masowe szczepienia, nawet z użyciem szczepionki wektorowej firmy AstraZeneca, z której coraz więcej państw rezygnuje, w związku z oczywistą korelacją między przyjęciem szczepionki a występowaniem zakrzepicy. Felerny preparat można pewnie z drugiej ręki kupić znacznie taniej, ale nie wydaje się, by zmagania z mocno dyskusyjną epidemią były dobrą okazją do robienia oszczędności. Narodowy program wyszczepień? To naprawdę nie brzmi dobrze.

Waldemar Żyszkiewicz

(17 maja 2021)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
270SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content