2.3 C
Warszawa
niedziela, 8 grudnia, 2024

Szacunek wyprzedawany wraz z własnością – Artur Adamski

26,463FaniLubię

W latach dziewięćdziesiątych zacząłem pracę w przedsiębiorstwie, od czasu jego nabycia przez obcy kapitał stanowiącym część korporacji zwanej międzynarodową. Jako szef jednego z działów poinformowany zostałem o nadchodzącej wizycie mojego odpowiednika z kraju, z którego cała ta korporacja się wywodziła.

Zrozumieliśmy, że celem spotkania będzie wymiana doświadczeń. Wyobraziliśmy sobie, że człowiek z czegoś, co nazywaliśmy „centralą” przyjedzie, opowie o tym, jak to, co my robimy on robi u siebie i oczywiście będzie chciał się dowiedzieć, jak analogiczne rzeczy funkcjonują u nas. Spodziewając się, że czasu będzie miał mało przygotowaliśmy zestaw tematów najbardziej godnych uwagi. Kiedy nadszedł dzień owej wizyty okazało się, że nasz gość przede wszystkim zapoznawał się z różnymi dokumentami. Musiały nie wzbudzać wątpliwości, bo w swym wystąpieniu do czegokolwiek ich dotyczącego nie nawiązywał. Swoją mowę wygłosił w sposób robiący wrażenie wyuczonej wielokrotnym jej powtarzaniem, po czym nie oczekując na żadne z naszej strony pytania zaczął sposobić się do wyjścia. Moje ówczesne zdumienie dziś postrzegam jako przejaw sporej naiwności. Z niejakim bowiem zdziwieniem spytałem go wtedy, czy nie jest choć trochę ciekaw, jak z tymi samymi sprawami jest u nas. Spojrzał na mnie z mieszaniną zaskoczenia i politowania, kątem oka sprawdził czas na swoim zegarku, westchnął i patrząc raczej nie na mnie i moich ludzi, lecz na miejski pejzaż za oknem zaczął mówić: „Wy chyba nie do końca rozumiecie sytuację… Ta firma nie jest wasza… Tak jak nie jest wasz ani ten biurowiec ani ten hotel ani też fabryka, której kawałek tu widać. Wy tu nic nie macie. Mówią ci, co mają. A ci, co nie mają, słuchają i pilnują, by było tak, jak tego się od nich oczekuje. Sprawdziłem – wszystko tu jest w porządku. Powiedziałem, co powinniście usłyszeć. I tym samym cel naszego spotkania został zrealizowany.” Od tamtego dnia minęły dziesięciolecia a ja do dziś pamiętam, jak jeszcze dobrych kilka minut po wyjściu naszego gościa wszyscy siedzieliśmy jak zamurowani. I zgodnie z jego oczekiwaniami zrozumieliśmy chyba wszystko. Np. wartość jednego z naczelnych haseł transformacji, wg którego „Polak ma żyć z pracy a nie z własności”. Jasne dla nas się stały eufemizmy w rodzaju „korporacja międzynarodowa”. Jeśli korporacja jest niemiecka a swoje filie ma np. w Polsce to międzynarodową jest tylko w tym sensie, że część jej budynków stoi w granicach państwa polskiego a część jej siły roboczej jest polskiej narodowości. W znaczeniu rzeczywistym jest ona jednak tylko i wyłącznie niemiecka. Równie jasny stał się dla nas miły dla ucha eufemizm „inwestor strategiczny”. W mig pojęliśmy, że cała strategia owego inwestora polega na tym, że coś fajnego sobie w Polsce kupił i od tego czasu jest tego właścicielem. Największe jednak wrażenie zrobiły na nas „przedokienne refleksje” naszego gościa. Wyraźną nutę lekceważenia, z jaką komentował widok na pejzaż naszego miasta wszyscy zrozumieliśmy identycznie: „Wy tu nic nie macie. Nie jesteście właścicielami. Inni są właścicielami tego wszystkiego, co widać za oknem. Wy tylko u nich pracujecie.”

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

O zdarzeniu tym opowiadałem dziesiątkom ludzi, głównie tym zatrudnionym w firmach z obcym kapitałem. Większość nie była zdziwiona. Wielu powtarzało, że dziś już nie, ale w pierwszej dekadzie naszych przemian wielka część przybywających do Polski z central wielkiego kapitału nakaz taki rozumiało jako rodzaj zesłania. Często też byli to ci, których wyjazd był dla ich szefów realizacją marzenia o tym, by wreszcie im zniknęli sprzed oczu. Brednia o „kapitale nie mającym narodowości” dla nikogo nie jest już warta nawet wyśmiania. Wielu natomiast słusznie zauważa, że pod pojęciem obcego kapitału kryją się zjawiska skrajnie się od siebie różniące. Boleśnie doświadczyliśmy „prywatyzacji” polegających na przejmowaniu strategicznej infrastruktury przez jak najbardziej państwowe podmioty np. francuskie. Albo skutków kupowania wodociągów, kanalizacji czy sieci ciepłowniczych miast polskich przez miasta niemieckie. Wiele też fabryk kupiono u nas tylko w celu ich zlikwidowania i pozbycia się konkurencji. Innowacyjne zakłady posiadające własne instytuty technologiczne degradowano do poziomu montowni, o ile nie hurtowni dystrybuujących produkty przywożone z zagranicy. Ze zdumieniem przychodziło mi się też przekonać, że na pewnym etapie nieuniknione było przejęcie pakietów większościowych w polskich bankach. Sektor ten po 1989 roku stał się bowiem istnym żerowiskiem postkomunistycznej nomenklatury, niezdolnej do budowy prawdziwej bankowości. Stąd przedsiębiorstwa mające pełnić rolę generatorów rozwoju zamieniały się w skanseny, choć dla pazernych towarzyszy nieudaczników były jak eldorado. I czy prawda ta się nam podoba czy nie to dopiero obcy właściciele zdołali pogonić najbardziej szkodliwą część postkomuny, zatrudnić prawdziwych fachowców i umożliwić stanięcie na nogach tego, co pod komuszym zarządem nieuchronnie szło na dno. Inna rzecz, że z banków często dziś lepszych nawet od swych central z Zachodu nieustannie transferowane są doń krociowe zyski. Fortuny, które mogłyby budować gospodarkę ojczyzny naszej a nie właścicieli świetnie kręcących się u nasz biznesów. Przede wszystkim odróżniać trzeba wyprzedawanie rodowych sreber od wartościowych inwestycji na tzw. greenfieldzie. A takich, polegających na tym, że w miejscu, w którym rosła tylko lebioda powstaje firma technologicznie zaawansowana, dająca szansę rozwoju i dobrego zarobku wysoko wykwalifikowanej kadrze, jest coraz więcej. Pewnie, że lepiej byłoby mieć własną, ale jeśli inwestycja należy do prawdziwej HT to za jej sprawą zyskujemy mniejsze czy większe okienko do świata innowacji z wysokiej półki a jakąś tego cząstkę mamy wprost u siebie. Pilnować więc musimy, by nie wróciły czasy, w których Niemcy zakładali na Śląsku np. wielkie pralnie. Bo i koszty pracy i wszystkie inne były u nas tak żadne, że opłacało się wozić brudy nawet setkami kilometrów.

Nic o podmiotowości państwa czy narodu nie stanowi tak bardzo, jak rozmiar zasobów znajdujących się w ich dyspozycji. Z golcami nikt nigdy nie będzie się liczył. Dlatego ważne jest, by jak najwięcej znajdowało się w rękach Polski i Polaków. Nasze dochody mają rosnąć nie tylko po to, by więcej konsumować, ale by inwestować. I nigdy więcej nie może być powrotu do beztroskiej wyprzedaży narodowego majątku.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
266SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content