15.6 C
Warszawa
środa, 15 maja, 2024

O stawianiu na właściwego konia – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Im krajowi dalej do rozmiarów mocarstwa i w im bardziej ryzykownym miejscu jest położony, tym bardziej dbać musi o ścisłe relacje z tymi, „z którymi mu po drodze”. Nie ma bowiem wtedy wyjścia innego, jak tylko takie, by „na kogoś postawić”. Czyli – z kimś współdziałać, na czyjeś wsparcie móc liczyć.

Znać też trzeba i tę prawdę, że zawsze można się zawieść. Historycy liczyli takie rzeczy i z rachunków tych wyszły im dość zatrważające ustalenia. Pierwsze, że ze wszystkich sojuszy obronnych, zawieranych w dziejach świata od najdawniejszego antyku po czasy nam współczesne statystycznie w pełni skutecznym okazywał się tylko jeden sojusz na cztery. Czyli – z czterech państw posiadających sojuszników w momencie dla nich krytycznym rzeczywistej pomocy od swych aliantów doczekiwało się tylko jedno! Znaczy to, że losy Czechosłowacji zdradzonej w 1938 roku w Monachium czy Polski, której rok później nie przyszła z pomocą ani Francja ani Anglia, nie należą do wyjątków, lecz do większości tego rodzaju sytuacji. Lubiący liczyć historycy ustalili też, że jeden na dziesięciu zaatakowanych ze strony tych, którzy mieli im przyjść z odsieczą, nie doczekali się pomocy, lecz wręcz przeciwnie – ich wiarołomni alianci dołączyli do atakujących ich agresorów. Obydwie wojny światowe a wcześniej napoleońskie i inne pełne są koalicyjnych przetasowań i odwracanie frontów.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Jakie wnioski wynikają z tych lekcji, które dały nam doświadczenia wielu wieków? Pierwszy jest na pewno taki, że zawsze liczyć trzeba przede wszystkim na siebie. Jeśli ktoś doczekuje się jakiejkolwiek pomocy to tylko ten, kto sam nieźle sobie radzi. Widzimy to dziś na przykładzie Ukrainy. Drugim wnioskiem jest ten, że nie jest najważniejsze to, by „koń”, na którego stawiamy, był tym „koniem najsilniejszym”. Rzecz jasna – dobrze jest mieć sojusznika jak najsilniejszego. Ważniejsze jest jednak, by był to partner, który w potrzebie naprawdę stanie w naszej obronie. W roku 1939 mieliśmy gwarancje dwóch ogromnych potęg – Anglia i Francja, wraz ze swymi koloniami, terytorialnie i ludnościowo stanowiły niemal połowę świata. Wydawałoby się, że nie mogło być lepiej. Potęga tych teoretycznie najwspanialszych sojuszników na wiele jednak się nie zdała, bo nie udzielili nam rzeczywistej pomocy. Wielu historyków, w tym tak wybitni, jak prof. Paweł Wieczorkiewicz dowodzili, że już w momencie gwarantowania naszego bezpieczeństwa Imperium Brytyjskie zdecydowało, że żadnej pomocy nam nie udzieli. A celem jego cynicznej gry było skłonienie Polski do tego, by nie uległa niemieckim żądaniom i żeby wojna zaczęła się jak najdalej od brytyjskich granic. Czyli w Polsce. Prof. Wieczorkiewicz tę grę Londynu nazywał wprost „skazaniem nas na rzeź”. O ileż lepiej, choć niestety było to wówczas niemożliwe, byłoby wtedy mieć kilku sojuszników słabszych, ale naprawdę gotowych stanąć po naszej stronie! Bolesną lekcję roku 1939 zawsze powinniśmy mieć w pamięci. Zarazem dziwić może, że lekcji takiej chyba nie odrobiła Ukraina. Zupełnie tak, jakby nie pamiętała, że w 1994 nie tylko Rosja, ale też USA i Wielka Brytania gwarantowały jej niepodległość i integralność terytorialną w zamian za oddanie znajdującej się w dyspozycji Kijowa broni jądrowej. I jakby też nie pamiętała tego, czego ze strony RFN doświadczała od 24 lutego 2022. Czyli słów, które proszący o pomoc ambasador Melnyk usłyszał wtedy od niemieckich ministrów: „Z wami nie warto gadać, bo przecież za kilka dni was już nie będzie”. W miesiącach, w których my przyjmowaliśmy miliony uchodźców i wysyłając walczącym ogołacaliśmy z broni własną armię (pokazała to m.in. ostatnia defilada – starszego sprzętu zostało nam niewiele) RFN zamknął swoją przestrzeń powietrzną dla samolotów, sprowadzających z Anglii pomoc dla walczących z rosyjskimi najeźdźcami . A kiedy w końcu Berlin zaczął wysupływać jakieś „wsparcie” to składało się ono z paru tysięcy hełmów z demobilu oraz granatników pochodzących jeszcze z rezerw niegdysiejszej NRD. Granatników zwykle już nie strzelających, co zakrawa na dywersję. Broni, która nie działa, lepiej przecież nie mieć wcale, bo próba stanięcia z nią na drodze czołgu to niemal pewna śmierć. Część ukraińskich elit bierze dziś jednak za dobrą monetę kolejne rzekome oferty niemieckiej współpracy. Prawda oczywiście jest taka, że RFN to państwo o potencjale znacznie większym od Polski. Tyle, że na istnieniu niepodległej Ukrainy Polsce bardzo zależy. A dla Niemiec jej istnienie nie ma żadnego znaczenia. Gorzej nawet – jest ona przeszkodą w odbudowie relacji z Rosją. Relacji fundamentalnych dla dalekosiężnych niemieckich planów. Jeśli dla Ukraińców jeszcze nie jest to jasne to przyjdzie im się o tym dotkliwie przekonać. Doświadczyć tego bardzo boleśnie i oby nie za późno.

Naród tak krwawo zawodzony przez sojuszników, jak nasz, powinien mieś „skórę wygarbowaną politycznymi rozczarowaniami”. Dzisiaj na pewno warto „stawiać na konia amerykańskiego”, bo akurat mamy czas, w którym nasze istnienie jest w jego interesie. Nie zapominajmy jednak, że nie zawsze tak było. Co znaczy, że nie musi tak też być w przyszłości. Bardzo ważne więc jest umacnianie związków z tymi, na których czyhają te same zagrożenia. I oczywiście samemu trzeba być silnym. Jak najsilniejszym.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content