Ani pandemia, ani wojna i gigantyczny napływ uchodźców, nie zmieniły wśród biurokratów brukselskich totalniackich urojeń– już to o „prawdziwej europejskiej armii”, już to o europejskich stanach zjednoczonych – w końcu o zielonym ładzie. Brukselska polityka klimatyczno-energetyczna, bazująca na rosyjskim gazie, okazuje się oderwana od rzeczywistości.
Wojna rosyjsko-ukraińska trwa już ponad dwa miesiące. Giną żołnierze i cywile, barbarzyństwo przekracza wyobraźnię ludzkości, postęp cywilizacji śmierci manifestuje się w mobilnych krematoriach, a sekretarz generalny ONZ uzgadnia z agresorem utworzenie „humanitarnej grupy kontaktowej”. Szefowa KE zapowiada koniec ery rosyjskich surowców kopalnych w Europie. Planuje skoordynowaną akcję Unii Europejskiej. Tymczasem Niemcy, Austria, Węgry blokują sankcje na rosyjski gaz. KE nie wyciąga konsekwencji. Co więcej, pozostawia płatności dla Gazpromu w rublach do decyzji poszczególnych państw, tak jakby solidarność brukselska sprowadzała się do rublowych opłat.
Josef Borell, szef brukselskiej dyplomacji, oświadczył, że na razie UE nie wprowadzi embarga na rosyjski gaz i ropę, bo nie ma dostatecznego poparcia państw członkowskich. Zapowiedział powrót do tego gorącego tematu dopiero w końcu maja. Trzeba rozliczyć prorosyjskich polityków, także w Komisji Europejskiej – uważa Anna Zalewska, europoseł PiS.
Nie brakuje przykładów korupcji politycznej, przed wybuchem wojny jakoś nie dostrzeganych. W niemieckim landzie Meklemburgia-Pomorze Przednie z powodzeniem rozwijał się biznes ekologiczny z udziałem rosyjskich funduszy. Powstała fundacja proekologiczna jako przykrywka działalności budowlanej przy Nord Stream 2, nb. przy współpracy z NRD-owską agenturą. Jednak premier landu nie widzi problemu. Tym bardziej, gdy kanclerz Olaf Schulz prorokuje – planetę może uratować tylko współpraca niemiecko-rosyjska w dziedzinie surowców energetycznych.
Zielona partyzantka
Staniemy się narodem ekologii – zapewnia francuski prezydent elekt. Jak widać, wojna nie otrzeźwiła zwolenników zielonego obłędu. Uaktywnili się również rodzimi tzw. zieloni (zwłaszcza, że są obficie sponsorowani przez zagranicznych dobrodziejów). Mają nawet swoich przedstawicieli w PO, co pozwala im pozostawać w czujności i gotowości. Protestowali przeciwko przekopie Mierzei Wiślanej (grozi katastrofą ekologiczną) w interesie wschodnich sąsiadów.
Protestują przeciwko uregulowaniu Odry, choć zapobiegnie powodziom i zdynamizuje transport, bo jest konkurencją dla niemieckiej żeglugi śródlądowej. Bronią przecież środowiska naturalnego – „dzika rzeka” to modelowe rozwiązanie. Sprzeciwiają się też pogłębianiu podejścia do portu w Świnoujściu (kontenerowce), bo zagraża środowisku naturalnemu (czytaj – niemieckim portom). Jednym słowem partyzantka ekologiczna trwa sobie w najlepsze.
Jeżeli z przestrzeni publicznej ma zniknąć rosyjska kultura (w kontekście działań wojennych i barbarzyństwa agresora), to może także zniknąć zielony obłęd jako retorsja wobec okropności wojny i ich konsekwencji. Dopiero teraz rząd skierował skargę do TSUE na postanowienie KE. Domaga się stwierdzenia jego nieważności o potrąceniu kwot pieniężnych ze środków budżetowych UE, nałożonych przez wiceprezes TSUE w sprawie dotyczącej kopalni Turów. Jak na razie nie sformułowano skarg na działanie kopalni i elektrowni czeskich i niemieckich przy polskiej granicy, nierespektujących wymagań środowiskowych.
Nie bacząc na okoliczności (zmniejszenie produkcji rolnej z powodu wojny), biurokraci brukselscy zamierzają zarządzić ograniczenie zbiorów zbóż i hodowli zwierząt, bo gospodarstwa rolne – jako „instalacje rolno-przemysłowe” – szkodzą środowisku. Rolnictwo brukselskie nie musi produkować tyle żywności – lepiej zakładać łąki kwietne i sadzić lasy. Jak się okazuje, już nie tylko rolnicy wiedzą, że brukselska polityka klimatyczna szkodzi gospodarce. Uczestnicy Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach postulowali reformę handlu emisjami i weryfikację programu Fit for 55. Polska powinna zawiesić negocjacje w sprawie Fit for 55 – uważa Paweł Sałek, doradca prezydenta RP, podobnie uważają wszystkie państwa Europy Środkowo-Wschodniej.
Broń energetyczna
Z raportu Forum Emisji wynika, że w latach 2000–2020 import rosyjskich paliw (gaz, ropa, węgiel) dla polskiej gospodarki kosztował ponad 730 mld zł (całość importu przekroczyła 1 bln zł). Zwolennicy dekarbonizacji nawet nie zauważyli, że import rosyjskiego węgla w tym czasie wzrósł o 756 proc. Aktywiści-ekologiści dyskretnie przemilczają niewygodny dla nich fakt, że koszt brukselskiej polityki klimatycznej stanowi już dwie trzecie ceny energii w naszym kraju. Nie wspominają też, że coraz wyższe ceny energii i gazu znakomicie pobudzają inflację.
Co to jednak wszystko znaczy wobec ideologii ekologizmu, narzucanej państwom członkowskim przez brukselskich biurokratów. Francuski prezydent nie wie, co to ludobójstwo (choć wystarczy przejrzeć ONZ-owską „Konwencję w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa”), Frans Timmermans ze wszystkich sił przeciwstawia się domniemanym zmianom klimatycznym. Ignoranci (trwa francuska prezydencja w UE) i fanatycy (Timmermans mimo pandemii i wojny nie rezygnuje z zielonego ładu) zamierzają ratować planetę przed działalnością człowieka.
Rząd nie zakłada całkowitego odejścia od transformacji energetycznej, chce ją jednak dostosować do polskich warunków – powiedział Jacek Sasin, wicepremier, minister aktywów państwowych. Zwiększy się więc zużycie węgla i produkcji energii węglowej (w stosunku do planowanego przed wojną), ale nie będzie przekroczenia daty 2049 roku (dekarbonizacja). Dlaczego nie wykorzystać sytuacji do renegocjacji zideologizowanego ekologizmu układów, szkodliwych dla naszej gospodarki – nie wiadomo. Tym bardziej że czyste technologie węglowe są równie obojętne dla środowiska jak spalanie gazu.
Unia brukselska zużywa zaledwie 4 proc. światowego węgla. Jednak ekologiści nie ustają we wdrażaniu tzw. zielonej rewolucji, nie zważając na pandemię, wojnę, kryzys energetyczny. Wtórują im krajowi zieloni fanatycy. Z obserwacji Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla wynika, że celem licznych uchwał antysmogowych było ograniczanie krajowych źródeł ciepła i paliwa (i tym samym niezależności energetycznej) na rzecz rosyjskiego gazu, niemieckich producentów kotłów gazowych. Fanatykom ulegają urzędnicy, zabraniający używania kotłów węglowych i biomasowych oraz kominków na drewno (spełniają normy brukselskie), choć nie zabrania tego Bruksela.
Tymczasem nie brakuje przypuszczeń, że mecenasem brukselskiego zielonego ładu jest rosyjska administracja. Natomiast niemieccy biznesmeni nie ukrywają, że energia jądrowa i węglowa to zagrożenie dla ich interesów. Dlatego narzucają OZE, na których zarabiają.
Widmo ugorowania
Coraz więcej jest wsi, gdzie trudno upatrzyć krowę czy świnię. Coraz więcej konfliktów wybucha między rolnikami, a przybyszami z miast, którym odpowiada wiejski krajobraz, ale nie znoszą hałasu czy zapachów produkcji rolnej. Niezależnie od tego, zmniejsza się liczba gospodarstw – dzieci nie kontynuują dzieła rodziców, zaś kłopotów z prowadzeniem gospodarki przybywa, nie bez udziału biurokracji brukselskiej.
W 2021 roku ubyło 14 tys. gospodarstw hodujących trzodę chlewną, które nie mają szans w konkurencji z fermami przemysłowymi. Co innego jednak – jak doskonale wiedzą konsumenci – mięso z hodowli przemysłowej, a co innego z gospodarstwa. W dodatku zwiększa się import. W rezultacie kiełbasa zwana polską składa się z mięsa duńskiego czy niemieckiego. Nikt jednak nie informuje o tym konsumentów.
Podczas gdy Chiny i Indie wydobywają 14 mln ton węgla dziennie (w zeszłym roku Chiny pobiły rekord – 4 mld ton), to w Brukseli walczy się ze zmianami klimatu, które zagrażają gospodarce i ludzkości. Niemniej jednak proponowany zielony ład, forsowanie dekarbonizacji, zmierzają do samobójstwa brukselskiej gospodarki.
Podczas gdy w 2020 roku Lasy Państwowe pozyskały 38,2 metrów sześciennych drewna, to w ciągu ostatnich 15 lat zasoby drewna wzrosły o 700 mln metrów sześciennych . Obawy ekologistów są więc mocno przesadzone. W gospodarstwie Lasów Państwowych jest ponad 2 mld metrów sześciennych drewna (to jeden z największych europejskich zasobów). I podczas gdy nasz kraj jest czołowym producentem mebli i eksporterem wyrobów drzewnych o wartości 10,9 mld euro (10 proc. krajowego eksportu), to eurokraci chcą wyłączenia z gospodarki 10-30 proc. lasów. Niech zjedzą je korniki jak Puszczę Białowieską.
Zdaniem ekologistów rolnictwo i leśnictwo nie służą przyrodzie. Powinna pozostać naturalna i dzika. Niech obumierają lasy i ugorują użytki rolne. Natomiast żywność można sprowadzać z Brazylii czy Indonezji, które trzebiąc lasy tropikalne, produkują tanie (i poza brukselskimi normami) pożywienie. W sytuacji obecnego (wojna, pandemia, kryzys energetyczny) zagrożenia bezpieczeństwa żywnościowego, nie pozostaje nic innego, jak zawiesić realizację „Europejskiego zielonego ładu”.
Alternatywa
Brukselski dyktat klimatyczny narzuca rozwiązania technologiczne krajom członkowskim pod pretekstem ochrony środowiska, a faktycznie w interesie niemieckim (rosyjski gaz, OZE), francuskim (energia jądrowa) czy spekulantów giełdowych (handel emisjami). Dzieje się to w sytuacji, gdy ujawnia się coraz więcej przykładów korupcji wśród urzędników brukselskich, zaś za transformację energetyczną zapłacą najsłabsze grupy społeczne. Trzeba więc poszukiwać rozwiązań alternatywnych, powrotu do węgla nie wyłączając (oczywiście mowa o czystych technologiach).
Można realizować brukselskie mity energetyczne (np. dopłacając do fotowoltaiki), które nie maja żadnego znaczenia w skali planety, można też inwestować w czyste technologie węglowe, wykorzystywać geotermię, instalować biogazownie w każdej gminie, eksploatować gaz z łupków.
Nie brakuje więc alternatywnych rozwiązań (zamiast brukselskiego dyktatu). Dysponując zasobami węgla i najtańszą energią węglową na kontynencie, nasza gospodarka zwiększy swą konkurencyjność, gdy uwzględni inne źródła energii, dotychczas nie wykorzystywane.