8,6 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Jak św. Jan z Dukli walczył o Lwów

26,463FaniLubię

Jest to najpiękniejsza karta w historyi Lwowa – zapewnia dr Ludwik Kubala, dziewiętnastowieczny historyk, opisując na stronach szkicu historycznego słynne oblężenie miasta w czasie powstania wszczętego i prowadzonego przez wrogiego polskiej magnaterii i szlachcie hetmana zaporoskiego, Bohdana Chmielnickiego. Przypomnijmy, że sprzymierzonego z Kozakami i Tatarami.

Nie wiem, czy zgodziłby się z tym twierdzeniem, zakochany we Lwowie Kornel Makuszyński, wysławiający w swoim „Uśmiechu Lwowa” waleczność i odwagę Orląt Lwowskich, ale pamiętajmy, że w chwili gdy atrament uwieczniający zacytowane wyżej stwierdzenie, zasychał na kolejnej kartce Kubalowego dzieła, bohaterskich Orląt Lwowskich nie było jeszcze nawet na świecie. We wrześniu 1648 roku zbuntowany hetman Chmielnicki był już faktycznym panem Ukrainy. Na drodze do zdobycie serca Rzeczypospolitej pozostały mu tylko dwie przeszkody, dwie potężne twierdze: Lwów i Zamość.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Z dziejów oblężenia Lwowa

Kiedy pod murami tej pierwszej stanęły jego wojska, wspomagane przez siły chana Tuhaj Beja, lwowianie mieli bardzo niewielkie szanse przetrwania oblężenia. Nad Lwowem wznosił się wprawdzie tzw. Wysoki Zamek, sprawiający wrażenie potężnego i solidnego, jednak pochodził z czasów Kazimierza Wielkiego, więc dni jego świetności dawno minęły. W czasie natarcia mógł runąć niczym domek z kart. Natomiast ceglany mur obronny, który otaczał miasto, nie był remontowany od tak wielu lat, że wojska Chmielnickiego, dysponujące przecież liczną artylerią, mogły go łatwo sforsować. Jakby tego było mało, we Lwowie stacjonował symboliczny wręcz oddział żołnierzy, pozostawiony przez księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, który zamiast zostać w mieście po bitwie pod Piławcami, wyruszył z większością swego wojska do Warszawy na sejm elekcyjny. Około 30 tysięcy mieszkańców miasta miało stawić czoła dwustu tysiącom Kozaków. (Dane liczbowe według Kubali – przyp. autorki). W tej sytuacji tylko cud mógł ocalić Lwów. Ludwik Kubala opisuje z najdrobniejszymi szczegółami nastroje panujące wśród lwowian, wiarę w sens walki, ale także jej utratę i strach przed wrogiem, pisze o zdrajcach, szpiegach, bohaterach i zwyczajnych ludziach. Czytelnik tego niezwykle sugestywnego szkicu zwanego „Oblężeniem Lwowa” po dwóch stronach lektury, zaczyna odnosić wrażenie, że sam znajduje się w tym mieście.

Matejko i szkice Kubali

Ludwik Kubala jest postacią znaną wyłącznie historykom, tymczasem właśnie jego szkice historyczne zainspirowały Henryka Sienkiewicza do napisania słynnej powieści „Ogniem i mieczem”. Praca Kubali stała się również natchnieniem dla najznakomitszego ówczesnego malarza, Jana Matejki. Pewnego dnia, najpewniej w pierwszej połowie ósmej dekady dziewiętnastego stulecia, (niestety nie znamy dokładnej daty), Matejko zatrzymał wzrok na fragmencie „Oblężenia Lwowa”: Pokazywano sobie w mieście Chmielnickiego, jak na białym koniu objeżdżał szlaki miejskie, upatrując sposobnego miejsca do szturmu. Strzelano doń z dział i jak powiadano, kula pod samego konia uderzyła. Po południu rozpoczął się szturm na przedmieścia; czerń chłopska (chłopstwo ruskie nieposiadające statusu kozackiego – przyp. autorki) pospołu z Kozakami zaczęła się masą pchać na szlaki. Na nic się nie przydała zażarta obrona przedmieszczan wobec tłumów, które bite, mordowane, a coraz świeże, w ślepym zapędzie następowały. Pniaki i ostrokoły rozrzucono, drzewa grube wykopano, pale na wałach wyłamano, a czerń, jakby woda wezbrana przez groble zepsute, wylała się na przedmieścia. W czasie kiedy czerń przedmieścia zdobywała, Tatarzy otoczyli je wieńcem, aby uciekających łapać, ale przedmieszczanie z dziećmi i z dobytkiem chronili się po klasztorach przedmiejskich, do karmelitów trzewiczkowych, do bernardynów, dominikanów, Maryi Magdaleny, do św. Jura, na zamek górny i w miasto, przy którego bramach kupiło się tysiące wozów i ludzi, pod osłonę dział, bijących w następującego nieprzyjaciela. „Nute mołojci, nute!” wołali Kozacy, rzucając się już ku wałom samego miasta… kiedy Chmielnicki dał nagle rozkaz odwrotu. Ten niespodziewany odwrót nieprzyjaciela, a z nim ocalenie miasta, przypisywano cudowi i opowiadano, że Chmielnicki i Tuchaj Bej ujrzeli w chmurach wieczornych nad klasztorem Bernardynów postać zakonnika klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak do odwrotu. O.o. bernardyni uznali, że to był błogosławiony Jan z Dukli; toteż po opuszczeniu Lwowa przez Kozaków, całe miasto udało się do grobu jego z procesyją, złożyło na jego grobie koronę, a w następnym roku wystawiło przed kościołem Bernardynów kolumnę, która do dziś dnia istnieje. Na szczycie tejże znajduje się postać Jana z Dukli w takiej postawie, jak go wówczas w chmurach widziano, a w środku kolumny napis: Miasto Lwów za przyczyną Jana z Dukli 1648 cudownie uwolnione od oblężenia Bohdana Chmielnickiego i Tuhaj Beja, chana tatarskiego, pomnik ten wystawiło 1649. Nazajutrz rano rozpoczęli Kozacy szturm do zamku i do klasztorów przedmiejskich. Pierwszy impet zwrócili na katedrę św. Jura, która najsłabiej była bronioną. Schronili się tam sami niemal Rusini, sądząc, że Kozacy będą szanować krew swoją, mitrę władyczą i świątynię swego obrządku. Nie zważał na to nieprzyjaciel […]. W czasie tych mordów w cerkwi św. Jura, czerń kozacka, zająwszy górę Szembekową (dziś Wronowskiego), opanowała puste kościoły, dwory i domy blisko wałów miejskich leżące i stamtąd z okien, zza węgłów, z dachów i kominów do obywateli na wałach stojących strzelali, że trudno było głowy wychylić. Widząc to ojcowie miast, powzięli desperacką uchwałę; postanowili spalić przedmieścia. […] Nieprzyjaciel opuścił natychmiast przedmieścia, ale zamiast niego z ogniem cały ten dzień i całą noc mieszczanie walczyć musieli. […] Gorzały tak przedmieścia dzień i noc z niemałem zdziwieniem Chmielnickiego, który na tę trgedyę z góry Wronowskiej patrzał. Był to straszliwy dowód, że się miasto do ostateczności bronić zamyśla i raczej w gruzach się pogrzebie, zanim by się poddać miało. Ponieważ Chmielnicki skarbami tego miasta, tak słynnego bogactwem, Tatarów zapłacić i odprawić zamyślał, rozpoczął przeto pierwszy układy.

Dzieje się cud

Matejko, gdy tylko dokończył czytać ostanie zdanie, oczami wyobraźni ujrzał scenę, którą w roku 1885 przeniósł na płótno. Można je dziś oglądać w warszawskim Muzeum Narodowym. A wygląda ono tak: na pierwszym planie rozleniwieni i znudzeni nieco czasowym zawieszeniem walk powstańcy Chmielnickiego piją, grają i swawolą z miejscowymi dziewkami. Hetman zaporoski – potężnej postury, z sumiastym wąsem, ubrany w karminowy kontusz szlachecki, futrzany płaszcz i czapkę z soboli – jedzie na białym rumaku. W dłoni trzyma buławę – symbol władzy. Twarz zbuntowanego wodza widać en trois quarts, jednak mimo to wyraźnie rysuje się na niej wyraz najgłębszego zdziwienia. (A może nawet lekkiej trwogi?) Uniesiona dłoń hetmana wyraźnie komunikuje swoiste „stop” tatarskiemu sojusznikowi. Oblicze odzianego w biel, siedzącego tuż obok, dla odmiany na ciemnym rumaku, chana Tuhaj Beja, zdradza całkowitą dezorientację. Choć jego czarne, lekko skośne, intrygujące oczy podążyły już za wzrokiem polskiego hetmana, nadal nie wie, co się dzieje. A tymczasem dzieje się historyczny cud. Na niebie, nad otoczonym wojskami Chmielnickiego Lwowem, na białej chmurze, klęczy z uniesionymi w modlitewnym geście zakonnik. Tatar oczywiście nie wie, że to Jan z Dukli. Nie wie też, że mieszkający tu dwa wieki wcześniej bernardyński mnich, woła do Boga o ocalenie Lwowa. Nie wie, że jego modlitwa zostanie wysłuchana, a Chmielnicki lada moment da sygnał do odwrotu. Układy – jak to określił Ludwik Kubala w szkicu „Oblężenie Lwowa” – które rozpoczął sam Chmielnicki, zakończyły się tym, że lwowianie zapłacili hetmanowi zaporoskiemu okup wysokości 365 złotych polskich. Jednak i miasto, i jego mieszkańcy ocaleli. Gdyby szturmu nie przerwał tajemniczy rozkaz Chmielnickiego do odwrotu, los Lwowa najpewniej byłby przesądzony.

A co z kolumną?

Dziękczynna kolumna, o której pisze dr Kubala, stanęła przed lwowskim kościołem Bernardynów w 1736 roku, tj. trzy lata po beatyfikacji Jana z Dukli, i stoi tam do dziś. Niestety w latach czterdziestych minionego wieku, zniknęła z niej postać świętego. Nie, nie, nikt jej nie ukradł. Nie została też zniszczona w wyniku działań wojennych. Po prostu w okresie ateizacji życia społecznego (gdy Lwów znajdował się już w granicach ZSRR – przyp. autorki) figurę zdjęto, zastępując ją elementem zdobniczym – czytamy w „Przewodniku turystycznym. Lwów” Ryszarda Chanasa i Janusza Czerwińskiego. Zaraz po zakończeniu wojny, również znajdujące się w klasztorze relikwie bł. Jana (bo kanonizował go dopiero Jan Paweł II w 1997 roku) zostały przewiezione do Rzeszowa, a stamtąd do kościoła Bernardynów w rodzinnej Dukli.

A św. Jan z Dukli, zapewne wciąż modli się za Lwów, tyle że teraz zamiast kamiennej chmury, wspartej osiemnastowieczną kolumną, ufundowaną przez Seweryna Michała Rzewuskiego, ma znów pod kolanami miękkie, wieczorne obłoki. Takie same jak te, które wisiały nad Lwowem, gdy u jego murów szalały wojska Chmielnickiego

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content