2,8 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

Joanna Moszczak – życie w zgodzie z prawdą – Andrzej Manasterski

26,463FaniLubię

W moim domu rodzinnym zawsze mówiono prawdę, nawet najbardziej gorzką, ale musiała być prawda.I to ukształtowało mnie na całe życie.

Joanna Moszczak, rocznik 1954, pamięta swój sprzeciw wobec słów nauczyciela w 1968 roku w szkole w Piasecznie, który na lekcji wychowania obywatelskiego, to był taki odpowiednik dzisiejszej wiedzy o społeczeństwie, uzasadniał interwencję wojskową państw Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Młoda Joanna nie wytrzymała i zapytała: – Skoro oni, Czesi, nie chcieli u siebie zmian i czekali na pomoc państw socjalistycznych, dlaczego Jan Palach zaprotestował i dokonał samospalenia na stadionie? Najpierw była cisza, a później pytanie nauczyciela:

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Skąd o tym wiesz?Z Wolnej Europy – odpowiedziała Joanna.

Dzisiaj już nie pamięta, jakie były konsekwencje, ale były, bo wzywano rodziców do szkoły i chyba obniżono jej ocenę. W domu rodzinnym słuchano Wolnej Europy, aby dowiedzieć się o różnych wydarzeniach, niepodawanych w peerelowskich mediach. Joanna pamięta, że audycji słuchała razem z ojcem. Wieczorami, kiedy Joanna czytała książki, a była typowym „połykaczem” literatury, ojciec wyłączał światło i nastawiał audycję z Monachium. Mama trochę nalegała, aby już radio wyłączyć, ale robiła to tylko pro forma, bo reszta rodziny i tak wsłuchiwała się w wiadomości. Ważną rolę w ukształtowaniu postawy Joanny odegrał ojciec.

Jan Szymański pochodził z Radomia, podczas wojny należał do Armii Krajowej. Został aresztowany przez Niemców i trafił do obozu w Buchenwaldzie. Obóz wyzwolili Amerykanie i zaczęli poszukiwać obozowych dozorców, którzy nie zdążyli uciec i wtopili się w tłum więźniów. Opowiadał, jak pewnego dnia do ich baraku przybiegła mała dziewczynka, która prosiła jednego z więźniów, Polaka, aby ten poszedł z interwencją do Amerykanów, bo ci zatrzymali jej ojca i chcą go zabić. Ojciec tego dziecka był jednym z rozpoznanych obozowych dozorców, żaden esesman ani nawet żołnierz, po prostu cywil, który na terenie obozu wypełniał rożne funkcje. Często pomagał więźniom, a w tej chwili sam potrzebował pomocy. Ojciec Joanny usłyszał, jak tamten odpowiada dziewczynce, że to nie jej sprawa. I wtedy Jan Szymański, krzyknął: – Ty ch…u! I sam poszedł do Amerykanów, by wstawić się za zatrzymanym Niemcem i powiedzieć prawdę o jego postawie wobec więźniów. Uratował niemieckiego dozorcę. Nie uważał, że to był szczególny akt miłosierdzia, walczył o prawdę. Nawet, kiedy dotyczyła ona niemieckiego dozorcy. W tamtych okolicznościach było to świadectwo, że ludzkie odruchy przetrwały.

W grudniu 1970 roku Joanna pojechała do Gdańska. Zapamiętała obraz płonącego budynku obok dworca kolejowego. I miasto zasnute dymami oraz masy wojskowych na czołgach i w pojazdach pancernych. I to było kolejne świadectwo dojrzałości politycznej młodej dziewczyny. Już wiedziała, że tej prawdy, w której była wychowywana w domu rodzinnym i która jest zawarta w ujęciu metafizycznym św. Tomasza z Akwinu verum est id, quod est (prawdą jest to, co jest), nie znajdzie w oficjalnym peerelowskim obiegu. Jak wielu jej rówieśników, szukała oparcia w ruchu hippisowskim. Poznała całą rzeszę podobnych do siebie ludzi, Bosmana, Zappę, Piotra Starzyńskiego, swego przyszłego męża, Wieśka Moszczaka, którym sztywne komunistyczne normy i nakazy, nie pozwalały rozwinąć skrzydeł wolności. Słuchała jazzu, słucha go do dzisiaj. Jeździła na koncerty jazzowe, także do Wrocławia, wszak tu odbywał się Jazz nad Odrą.

Wieśka Moszczaka, który także jeździł na koncerty, poznała na obozie w Jaśkowie, koło Piszu na Mazurach. Przyjechał z grupą z Wrocławia i do tu wrócili już razem. O tym, jakim człowiekiem był Wiesiek Moszczak, pisał już wcześniej Artur Adamski. Joanna ze swojej strony dodaje, że Wiesiek był wspaniałym człowiekiem, ale nieprzystosowanym do życia w „zdefiniowanym” społeczeństwie. Chodził własnymi ścieżkami, na których nie było miejsca na zawiść czy agresję wobec drugiego człowieka. Wiesiek nie przeklinał. Joanna pamięta, że zrobił to tylko raz, znacznie później w latach 80., o czym za chwilę. Pobrali się, a w 1977 roku na świat przyszedł ich syn Dawid. Najważniejsze dla nich wtedy było, że byli razem i mogli cieszyć się wolnością, bez rannego wstawania i podpisywania listy obecności. Pracowali dorywczo w różnych miejscach. Joanna „zaczepiła się” w ZETO przy ul. Ofiar Oświęcimskich. Tam pracował także Piotr Starzyński.

Klepali biedę, jak wielu innych z ich pokolenia, którzy wybrali własną drogę. Dzisiaj młodzi szukają wolności z dala od cywilizacji, wtedy też szukali jej w Bieszczadach albo wśród grup takich jak oni sami. W odróżnieniu od dzisiejszych poszukiwaczy wolności, w tamtych latach nie odcinano się od Kościoła. Raczej w Kościele szukano namiastki wolności, której brakowało poza jego murami.

Od ruchu hippisowskiego trafili do środowiska opozycyjnego. We Wrocławiu najsilniejszym ośrodkiem stało się środowisko skupione wokół Biuletynu Dolnośląskiego. Joanna pamięta pracę przy redagowaniu pierwszego numeru, pod kierunkiem Janusza Łojka. Na powielaczu białkowym wydrukowano 500 egzemplarzy. Dwadzieścia z nich Joanna zabrała do Gdańska, rozkładała je w pociągu. Wszystkie zniknęły błyskawicznie. Głód informacji, a raczej głód prawdy był wśród Polaków olbrzymi. Dzięki BD pękały zapory komunistycznej propagandy. Apogeum zaś nastąpiło w okresie strajków w 1980 roku i w kolejnych miesiącach „karnawału Solidarności”.

W sierpniu 1980 roku wrocławianie czekali na rozpoczęcie strajków. Pytali: „Gdańsk strajkuje, a my?” Zanim Moszczakowie zaangażowali się w strajki, Joanna z Anną Morawiecką pojechały do Częstochowy. Po ich powrocie rozpoczął się strajk. Joanna pamięta pierwszy dzień. Razem z Wieśkiem mieli jechać do znajomych, ale tramwaj nie zatrzymał się na przystanku. Poszli więc pieszo z ul. Legnickiej na ul. Mielecką do mieszkania Staszka Gulbinowicza, brata Krzysztofa, drukarza zaangażowanego w podziemną działalność. Od Gulbinowicza dowiedzieli się o strajku MPK. Razem udali się do kościoła pw. Karola Boromeusza przy ul. Kruczej. Tam zorganizowali zbiórkę darów i pieniędzy dla strajkujących, po czym zawieźli je do zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej. Zbiórki darów oraz kolportaż biuletynów strajkowych wypełniły Moszczakom kolejne dni, kiedy Wrocław strajkował. Podobnie jak w okresie „karnawału Solidarności” w działaniu odnaleźli upragnioną i poszukiwaną wolność. Naturalną koleją rzeczy była ich działalność w MKZ „Solidarność”, a później w Zarządzie Regionu „Solidarności”. Joanna stała się specjalistką od redagowania tekstów, drukowania i kolportowania materiałów związkowych. Kiedy inni stawali bezradni przy zepsutej drukarce, ona ustalała przyczyny uszkodzenia, a potem szukała części zamiennych. I sama naprawiała. A potem dalej pisała, redagowała, drukowała i rozprowadzała. Takich jak Ona było wielu, ale o niewielu o takich się wspomina. A „takie One”, pracowite mrówki, wykonywały najpotrzebniejszą, ale czasami mozolną, czasami najtrudniejszą robotę. I nie liczyły na poklask, nagrody, awanse.

Okres stanu wojennego, a później trudne i niebezpieczne lata 80., zweryfikowały postawy wielu działaczy „Solidarności”. Joanna pozostała wierna swoim przekonaniom. Kiedy o szóstej rano 13 grudnia 1981 roku, Wiesiek zauważył przez okno lecące w kierunku „Pafawagu” helikoptery, powiedział „wojna!”. To zabrzmiało szczególnie złowieszczo w zimowy, ciemny poranek. Szybko ubrali małego Dawida i zaprowadzili na piąte piętro, do mieszkania zaprzyjaźnionego artysty malarza, Piotra Jarodzkiego. Poprosili o zajęcie się dzieckiem, a sami udali się na mszę do katedry. Przy okazji chcieli się dowiedzieć czegoś więcej od innych ludzi. Wkrótce do ich mieszkania wdarli się esbecy. Widział to Piotr Jarodzki, który chciał zejść do mieszkania Moszczaków po dodatkowe ubrania dla dziecka. Dla rodziny nastały trudne miesiące. Oni sami się ukrywali, dziecko także było ukrywane w różnych miejscach, także u sióstr elżbietanek. Esbecy zdobyli skądś informację, gdzie mógł przebywać Dawid i udali się do klasztoru. Jednak siostry dobrze ukryły dziecko, „grzesząc” kłamstwem, że takiego tu nie ma. A jak ukryto Dawida? Jedna z sióstr położyła go pod łóżkiem, sama zaś udawała chorą i „szczególnie cierpiącą”. Esbecy uwierzyli i nie szukali dziecka w tej celi.

Pierwszy dzień stanu wojennego upłynął Moszczakom nie tylko na szukaniu dla siebie bezpiecznego miejsca, ale i na ratowaniu materiałów potrzebnych do pracy wydawniczej w podziemiu. Znaleźli je w siedzibie Zarządu Regionu na Mazowieckiej. Razem ze Zbigniewem Lazarowiczem, ojcem Romualda, Moszczakowie pojechali pod siedzibę Związku. Było to już po pierwszej akcji zomowców, którzy wpadli do pomieszczeń, rozbijając wszystkie urządzenia w drobny mak. Joanna zapamiętała długi kabel telefoniczny, który zomowcy pocięli na drobne kawałki. Po co to zrobili? Kilka dni później w jednej z audycji propagandowej, reżimowa telewizja pokazała zniszczenia w siedzibie Związku. To był, jak mówiono, „obraz rozbestwienia antysocjalistycznej Solidarności”. Dziwne, jak wielu wtedy uwierzyło.

Pod siedzibą Związku było kilku robotników, którzy pomagali Joannie wynosić sprzęt i ładować go do fiata Zbigniewa Lazarowicza. Joanna pamięta furgonetkę związkową, załadowaną po brzegi sprzętem. Obok stał Piotr Kamień, który nie wiadomo dlaczego, nie odjeżdżał. Joanna nie wie, co stało się ze sprzętem w furgonetce i czy został ukryty. Zagadkowa wydała się jej postawa Piotra Kamienia.

Kiedy ktoś dał znak, że esbecy wracają, fiat Lazarowicza odjechał.

Nastał czas pracy w podziemiu razem z Tadeuszem Świerczewskim, Heleną i Romkiem Lazarowiczami, Krystyną Jagoszewską, Anną Morawiecką i Jarosławem Twardowskim.

Trzeciego maja 1982 roku z grupką znajomych obchodzili rocznicę urodzin Kornela Morawieckiego. To były urodziny Kornela bez Kornela, który ukrywał się od czasu wprowadzenia stanu wojennego.

Czas podziemnej działalności, obawa o dziecko, gasnąca nadzieja wśród Polaków, zmęczenie codziennymi troskami spowodowały, że Joanna po ponad rocznym ukrywaniu się postanowiła „wrócić do normalności”. Po prostu wróciła do mieszkania. Wieczorami nie włączała światła, w dzień szukała zajęcia. Chciała „zalegalizować” swój byt jako były pracownik Zarządu Regionu „Solidarności” i zgłosiła się do komisarza sprawującego nadzór nad przejętym majątkiem związku. Otrzymała stosowne potwierdzenie zakończenia pracy. To rozgniewało Wieśka. Wtedy po raz pierwszy Joanna usłyszała z jego ust przekleństwo: – K…a, coś ty zrobiła! Dzisiaj z perspektywy czasu Joanna widzi swój błąd, ale wówczas, zależało jej na tej „normalności”, szczególnie w obawie o Dawida. Musiała jakoś żyć. Z Wieśkiem znaleźli pracę w Teatrze Polskim. Pracowała tam przez rok. Potem zatrudniła się jako asystentka stomatologiczna u doktor Kozłowskiej. Kadrowa, która zatrudniła Joannę, chwilę później straciła pracę. Esbecja miała sposoby, by na każdym kroku utrudniać ludziom życie. Miała też długie ręce. Joanna wkrótce po rozpoczęciu pracy została aresztowana pod zarzutem „siłowego obalenia socjalizmu i nielegalnej działalności w podziemiu”. Otrzymała wyrok trzech lat w zawieszeniu. Podczas przesłuchania, esbecy wielokrotnie mówili: – Odbierzmy ci dziecko i wychowamy na Polaka.

Została zwolniona na początku grudnia 1985 roku. Po powrocie do pracy musiała odby

rozmowę z sekretarzem POP, dyrektorem i bezpośrednią przełożoną. Od niej otrzymała radę, aby spokojnie wysłuchała pani sekretarz, która nie znosi, jak ktoś „się stawia”. I Joanna słuchała. Do czasu, aż usłyszała, że pani sekretarz rozumie postawę Joanny, bo brakuje jej pieniędzy i dlatego poszła na współpracę z ekstremą „Solidarności”. Tego było za wiele. Joanna nie wytrzymała i dała solidny odpór takim bredniom. O dziwo, nie została zwolniona. A kiedy pod koniec lat 80. nadzieje na dalsze istnienie socjalizmu nad Wisłą spadły do zera, pani sekretarz nie miała żadnych oporów, by Joanna zakładała związek „Solidarność” i zapraszała prelegentów.

Z Wieśkiem byli już po rozwodzie, ale utrzymywali dobre kontakty.

W 1989 roku Joanna powróciła do pracy w Zarządzie Regionu. Ale to była już inna „Solidarność”. Zajmowała się nadal pracą redakcyjną, potem kolportażem. Z czasem była marginalizowana przez Frasyniukowe towarzystwo.

Na początku lat 90. prowadziła w holu wrocławskiego Dworca PKP punkt kolportażu literatury „drugiego obiegu”, właśnie wychodzącego na powierzchnię. Z pracy w związku, któremu poświeciła dekadę swego życia, została zwolniona. Czy żałuje? Niczego nie żałuje, ponieważ wszystko, co robiła, służyło prawdzie.

Andrzej Manasterski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content