8,2 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

Trochę jak Smok Wawelski – Aleksandra Polewska-Wianecka

26,463FaniLubię

Na rynku księgarskim pojawiają się coraz to nowe biografie polskich pisarzy, także tworzących dla dzieci i młodzieży. Wciąż nie powstała jednak żadna monografia poświęcona Stanisławowi Pagaczewskiemu, twórcy kultowych do dziś książek o Baltazarze Gąbce, jowialnym Smoku Wawelskim i Krainie Deszczowców. Dlaczego? Między innymi o tym rozmawiam z córką pisarza, Anną Pagaczewską-Białczyńską.

„Sekretne życie autorów książek dla dzieci” czy biografia Kornela Makuszyńskiego to najświeższe „bułeczki” księgarskiego rynku poświęcone autorom piszącym dla dzieci. O twórcy „Krainy Deszczowców” wciąż wiemy bardzo niewiele. Jak Pani myśli, dlaczego?

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Tata był bardzo skromnym człowiekiem. Nie zależało mu na sławie, nie gonił za pieniędzmi, nie starał się, by go dostrzeżono, doceniono, chwalono. Ponadto dla ojca niezwykle ważna była w życiu wolność. Wybrał wolny zawód (bardzo krótko pracował na etacie), nie wiązał się z żadnymi grupami czy środowiskami, które mogłyby mu pomóc zaistnieć w jakiś zauważalny sposób. Lubił proste, spokojne życie. Nawet jego ulubiona powieść, „Colas Breugnon” Romaina Rollanda, opowiada o smakowaniu takiego właśnie, zwyczajnego życia. Pracował w domu, skupiał się na rodzinie i pisaniu. Kochał góry i ubóstwiał wręcz przyrodę. Organizował nam wspaniałe, rodzinne wycieczki. Do dziś nie napisano żadnej książki o tacie, a w Krakowie, w którym się urodził, mieszkał, tworzył – i o którym także przecież pisał – nie ma nawet ulicy jego imienia. Moje rodzeństwo i ja, po śmierci ojca w 1984 roku, nie zabiegaliśmy, by oddawano mu jakiekolwiek hołdy. Tak zostaliśmy wychowani, mieliśmy być skromni i nie „pchać się na afisz”. Takie postawy są dla nas naturalne. 

Gdyby w skrócie opisać historię Stanisława Pagaczewskiego, jaka by była?

Tata urodził się w Krakowie. Jego ojciec, Julian, był profesorem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim i mieszkał z rodziną przy ul. Floriańskiej. W dzieciństwie tata wyjeżdżał na wakacje do miejscowości Uherce, pod Leskiem, gdzie stał rodzinny dwór jego mamy, Adolfiny Tillówny. Kochał to miejsce. Po wojnie dwór zamieniono w PGR. Kiedy tata pojechał po latach zobaczyć, jak wygląda, został rozpoznany przez jednego z pracowników. Był to staruszek, który długo mu się przyglądał, aż nagle padł na kolana, rozpłakał się i zawołał wzruszony: „Panicz Staś przyjechał!”. Tym staruszkiem był dawny koniuszy, który w młodości pracował we dworze. Tata zadebiutował, mając siedemnaście lat. W 1933 roku na łamach krakowskiego „Czasu” opublikowano jego wiersz zatytułowany „Wschód słońca”. W latach trzydziestych studiował polonistykę w Krakowie i grywał w teatrze studenckim, w którym krótko przed wojną poznał młodszego od siebie o  cztery lata, Karola Wojtyłę. Nigdy jednak się tą znajomością nie przechwalał ani też w żaden sposób jej nie wykorzystywał. W listopadzie 1939 roku, ojciec taty o mały włos nie padł ofiarą Sonderaktion Krakau. Grypa, która przykuła go do łóżka i uniemożliwiła pójście na zebranie, uratowała go przed aresztowaniem i wywózką do Sachsenhausen. Wykładowcy uniwersytetu mieli wysłuchać nazistowskiego odczytu o szkolnictwie wyższym, a faktycznie zostali uwięzieni. Dziadek Julian obawiał się jednak, że okupanci odnajdą go i również aresztują, dlatego wkrótce wyjechał wraz z rodziną z Krakowa i osiadł w Ciężkowicach pod Tarnowem, gdzie kupił mały domek.

Echa wojennych doświadczeń z  Ciężkowic pobrzmiewają w powieści Pani Ojca pt. „Szkoła bez dzwonka”. 

W czasie wojny prowadził tam tajne komplety. Gdy prowadził lekcje, wyznaczona osoba stała na czatach i obserwowała, czy nie nadciąga patrol. Jeśli tak, bezzwłocznie dawała znać, a zakazane lekcje zmieniały się w okamgnieniu w prywatkę. Grał patefon, młodzi tańczyli, śmiali się, świetnie udając, że przestrzegają prawa okupantów. 

W Ciężkowicach Stanisław Pagaczewski  poznał również kobietę swego życia, Janinę, Pani mamę.

Pewnego dnia brat ojca wrócił do domu z apteki i oznajmił tacie, że pojawiła się w niej „nowa, ładna magistra”. A tata poszedł się jej przyjrzeć i to skończyło się ślubem. Mama, podobnie jak on, pochodziła ze starej krakowskiej rodziny, a do Ciężkowic trafiła na praktykę zawodową. Rodzice zamieszkali później w kamienicy wzniesionej przez ojca mamy, przy ul. Biernackiego. Mieszka tam dziś mój brat.

Właśnie, brat! Na świecie pojawił się on i Pani siostra. A po dłuższej przerwie urodziła się mała Ania, bez której świat literatury dziecięcej byłby uboższy o trylogię o Baltazarze Gąbce.

Nie lubiłam się bać i nie życzyłam sobie złych bohaterów w bajkach. I tata, od którego wciąż domagałam się nowych bajek, zapytał któregoś razu, czy może opowiedzieć mi historię o smoku. Odparłam, że może, ale pod warunkiem, że ten smok będzie dobry, a nie taki, który sieje postrach. Tata opowiadał mi więc co wieczór kolejne historyjki o dobrym Smoku Wawelskim, aż w końcu postanowił je spisać, dając początek bestsellerowi „Porwanie Baltazara Gąbki”. Dobrze pamiętam dzień, kiedy przyszła duża paczka z egzemplarzami autorskimi, ale nikt z nas nie przypuszczał wówczas, że książka stanie się takim hitem.

Jakim ojcem był Stanisław Pagaczewski?

Najlepszym tatą na świecie i nie ukrywam, że trochę to wykorzystywałam i „wchodziłam mu na głowę”. Pamiętam, jak rano budził mnie często dźwięk jego maszyny do pisania. Ta maszyna stoi zresztą w moim domu do dziś. Wciąż widzę tatę stojącego w szlafroku w pasy, chyba flanelowym i w przydeptanych kapciach, mieszającego herbatę, do której chwilę wcześniej wsypał cukru. Był trochę jak Smok Wawelski z książki o Gąbce (Śmiech.)

Pani ojciec kojarzony jest głównie z trylogią o profesorze Gąbce, tymczasem prócz niej napisał także inne książki.

Ojciec pisał wiersze, artykuły, przewodniki turystyczne, powieści, ale pisał też pamiętniki, które mam u siebie i z którymi nie mogę się zmierzyć. Ich lektura wywołuje we mnie zbyt silne emocje. Pisał je od 1935 roku aż do śmierci w roku 1984. Dziś zadałabym ojcu mnóstwo pytań dotyczących jego życia, zasypałabym go prośbami o najdrobniejsze szczegóły. Wiele osób żałuje, że nie pytało, kiedy był czas, swoich rodziców, czy dziadków, o różne wydarzenia z przeszłości. Niestety do tego trzeba dojrzeć i dojrzewa się często za późno. Moim ulubionym dziełem ojca jest tomik wierszy „Krople głogu”. Te wiersze to cały tata.

Na koniec chciałam zapytać jeszcze o jedno. W „Krainie Deszczowców”, z trylogii o profesorze Gąbce, dorośli czytelnicy nie mogli nie zauważyć mechanizmów państwa totalitarnego. Jak to się stało, że przeoczyli ją ówcześni cenzorzy?

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. (Śmiech.) Nie pracowali tam przecież głupi ludzie. Może po prostu nie chcieli zauważyć? A może w książkach dla dzieci łatwiej było przemycić takie rzeczy?

Przypomnijmy może, że Kraina Deszczowców była totalitarnym państwem, w którym wiele rzeczy (np. parasole!) objęto zakazem używania, a absolutną władzę sprawował okrutny Największy Deszczowiec. Przeciwników skracał o głowę i nie rozumiał znaczenia słowa „wolność”. Obaliła go rewolucja wywołana przez zdesperowanych obywateli. Skojarzenia ze Związkiem Sowieckim były oczywiste…

Zdarzały się jednak sytuacje, w których cenzura wzmagała czujność. Przykładowo, kiedy tata oddał do wydawnictwa ukończone „Porwanie Baltazara Gąbki”, został w trybie pilnym wezwany przez miejscowy Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Chodziło o jedną postać z książki – donosiciela Moczarka. Cenzorowi skojarzył się on z ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych gen. Mieczysławem Moczarem (śmiech). Dopiero, kiedy tata zmienił Moczarkowi nazwisko na Mżawka, „Porwanie” zostało wysłane do druku.

Dziękuję za rozmowę. 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content