Katolicka fala – Paweł Zyzak

Wraz ze zmianą oblicza i jakości amerykańskiej polityki postępuje cicha zmiana rdzenia światopoglądowego, w tym religijnego, amerykańskich elit. Jeszcze w latach 80. olbrzymie spory, przede wszystkim w obozie republikanów (GOP), budziło nawiązanie pełnych stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską. Dopiero w 1984 r., przy silnym, osobistym zaangażowaniu Ronalda Reagana, Jan Paweł II wyniósł Delegaturę Apostolską w USA, istniejącą dopiero od 1893 r. do rangi nuncjatury. Na Reagana, protestanta, spadła lawina pretensji ze strony środowisk protestanckich, szczególnie południowych baptystów. Prezydent przełamywał jednocześnie silny opór polityków w zdominowanym przez protestantów Kongresie. A działo się to w czasie, kiedy sojusz Waszyngtonu i Watykanu cementował wspólny wróg, którego Reagan, podczas przemowy wygłoszonej w 1983 r. na zjeździe National Association of Evangelicals przezwał, nie bez powodu, „Imperium Zła”.

0
725

Od piątku, 18 września, jednym ze sworzni określających kierunki kampanii wyborczej w USA stała się śmierć liberalnej sędzi Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg. Stało się to na niespełna dwa miesiące przed wyborami, choć nikogo to nie zaskoczyło. Zmagająca się z rakiem trzustki Ginsburg często ostatnio kładła się na szpitalnym łóżku.

Nie o stricte polityce chcemy tutaj rozprawiać, niemniej jednak śmierć Ginsburg wytworzyła pewien polityczny ferment, paradoksalnie większy w obozie republikanów. Choć stwarza dla nich niepowtarzalną okazję poszerzenia większości w Sądzie Najwyższym do 6:3, rodzi też poważne kampanijne perturbacje i ryzyka. W 2016 r., na dziewięć miesięcy przed wyborami, przed podobną szansą stawał Barack Obama. Jego nominat został wówczas zablokowany przez republikański Senat. Wówczas czołowi przedstawiciele GOP powoływali się na niepisaną zasadę obowiązującą od lat 80. XIX w., mówiącą, iż w roku wyborów prezydenckich Sądu Najwyższego nie powinno się uzupełniać. Co poniektórzy republikanie (casus Lindsey’a Grahama) na ochotnika domagali się, by rozliczyć ich z tych słów w 2020 r., gdyby pojawiła się podobna sytuacja. To się ich teraz w mediach rozlicza… W podobnym tonie głos zabierał, ówczesny prezydencki kandydat, Donald Trump.

W związku z powyższym kruszy się przewaga republikańska w Senacie, ale bynajmniej nie dlatego, że zstąpiło na wszystkich poczucie sprawiedliwości i potrzeba zachowania twarzy. Wielu senatorów republikańskich walczy o reelekcję w stanach obecnie „swingujących”. Większość opinii publicznej, ponad 60 proc. przychyla się do podtrzymania tradycji, o co zresztą Ginsburg prosiła w swoim testamencie. Nadto sprawa działa mobilizująco na elektorat demokratyczny, przede wszystkim Sandersa, tracący, w wyniku flirtów Bidena z republikanami, swą motywację do głosowania na nominata Partii Demokratycznej. Z czysto psychologicznej strony, niezwłoczne opowiedzenie się lidera republikanów w Senacie, Mitcha McConnella, za uzupełnieniem wakatu, mówi raczej o powątpiewaniu, aniżeli o niezachwianej wierze, zarówno w szansie na utrzymanie fotela prezydenckiego, jak i większości w Senacie…

Wracając do tematu jądra naszych rozważań. Kierując się informacjami zawartymi we wstępie, gotowi państwo pomyśleć, że w takim miejscu jak Sąd Najwyższy USA muszą przeważać protestanci. Nic podobnego. Aktualnie, nie wdając się w ocenę intensywności indywidualnych przeżyć transcendentalnych, znajdowali się oni na trzecim, ostatnim, jeśli idzie o reprezentację, miejscu. Nie należała do nich wspomniana denatka. Ojciec Ginsburg był żydowskim emigrantem z Odessy, matka, wprawdzie urodzona w Nowym Jorku, była córką przybyszów z Krakowa. Rodzina praktykowała ortodoksyjny judaizm.

Protestanci mają swojego przedstawiciela w osobie Neila Gorsucha, członka kościoła episkopalnego, ale wychowywanego w rodzinie… katolickiej. Jego nominację do najwyższej instancji przeforsował prezydent Trump. W Sądzie Najwyższym było dotąd pięciu katolików: przewodniczący John G. Roberts, Samuel Alito, Clarence Thomas, Sonia Sotomayor oraz, także z nieco większym trudem przewalczony przez Trumpa, Brett Kavanaugh, a także trzech sędziów pochodzenia żydowskiego, nie licząc Ginsburg: Stephen Breyer i Elena Kagan. W poniedziałek za to pojawiły się kandydatury Trumpa, mające otwierać krótką listę, podobno gorliwe katoliczki: Amy Boney Barrett i Barbara Lagoa.

Katolicka dominacja w Sądzie Najwyższym utrwalała się za prezydentury dwóch Bushów oraz Obamy. Ten ostatni nominował Sotomayor, mocno zresztą oprotestowaną przez konserwatywne skrzydło GOP. Jednocześnie najbardziej konserwatywne skrzydło Sądu Najwyższego stanowią właśnie oni. Czyli zawiadują oboma skrzydłami… Jest to zarazem, parząc z dystansu, młoda wciąż dominacja. Weźmy bowiem pod uwagę, że w niespełna 250-letniej historii USA w Sądzie Najwyższym zasiadało łącznie zaledwie jedenastu katolików. Proporcje owej dominacji mogą zaskakiwać, jeśli wziąć pod uwagę dane z 2018 r. mówiące, że 23 proc. populacji USA jest wyznania katolickiego. Tylko i aż. Wprawdzie protestanci, stanowiący największą grupę religijną to za Wielką Wodą wciąż 43 proc. katolicy stanowią największą chrześcijańską denominację.

Katolicy to grupa, której wrażliwości, mimo jej wieloetniczności, nie wolno politykom lekceważyć i na swój sposób decyduje ona o zwycięstwie wyborczym. Zamieszkuje w dużym odsetku wszystkie swing states, noi można ją określić mianem centro-prawicowej. Według Pew Research Center dzieląc katolików zgodnie z ich wrażliwością światopoglądową, konserwatywnych katolików jest 37 proc., umiarkowanych 26 proc., natomiast liberalnych 22 proc. W 2016 r. katolicy zagłosowali na Donalda Trumpa. Tym samym przesądzili o rezultacie już trzeciej z rzędu elekcji. W 2008 r. i 2012 r. poparli bezdominacyjnego Baracka Obamę, w starciu z baptystą McCainem i mormonem Mittem Romney’em.

Nie tylko w Sądzie Najwyższym występuje lekka nadreprezentacja katolików w stosunku do protestantów, na tle populacji. Protestantów jest łącznie ok. 55 proc., najwięcej baptystów, bo 13,5 proc. Katolików jest aktualnie 30,5 proc. (mały spadek w porównaniu do 2018 r.). Nadreprezentowana jest również społeczność żydowska, licząca, biorąc pod uwagę mocno naciągane dane, 2,5 proc. Kongresmenów żydowskiego pochodzenia jest 6 proc. Więcej katolików jest w partii demokratycznej, co można zrzucić na karb geografii i historii: 86 demokratów i 55 republikanów w Izbie Reprezentantów oraz 12 demokratów i 10 republikanów w Senacie. Katolicy w Kongresie znajdują się na fali, która wyraźnie narasta od lat 70. W 91. Kongresie z lat 1969-70 zasiadało 109 katolickich przedstawicieli, w 96. Kongresie z 1979-1980 już 129, w 101. z 1989-1990 przybyło dziesięciu, w 106. z lat 1999-2000 zasiadało już 151, zaś od 113. Kongresu z lat 2013-2014, liczba ta nie spada poniżej 163 osób. W tym samym czasie liczba protestantów w Kongresie spadła z 379 do 299. Katolicy cieszą się tam największym wzrostem spośród wszystkich grup religijnych.

Dość nieoczekiwanie w wyborach prezydenckich A. D. 2020 katolicy mają swego potencjalnego kandydata. Znowuż abstrahując od moralności Joe Bidena i Donalda Trumpa, jak i ciepła ich religijności, w 2020 r. w amerykańskich wyborach prezydenckich ścierają się ze sobą katolik i polityk raczej bezwyznaniowy, wychowany w domu prezbiterian. Co ciekawe Biden był pierwszym i jedynym katolickim wiceprezydentem USA w historii tego państwa. Mike Pence, obecny wiceprezydent, owszem był w przeszłości katolikiem, dziś jest „born again evangelical Catholic”, a więc odnalazł się w protestanckiej, acz ekumenicznej denominacji. Narodził się również na nowo politycznie. Jego rodzice, demokraci, należeli do grona zagorzałych zwolenników jedynego dotąd katolickiego prezydenta USA, Johna Kennedy’ego. Nie brakowało natomiast ostatnio katolickich kandydatów na urząd wiceprezydenta. Choćby w 2016 r. naprzeciw Pence’a stawał Tim Kaine, partner wyborczy Hillary Clinton.

Joe Biden jest dopiero czwartym w dziejach USA katolickim nominatem jednej z dwóch dużych partii, po nowojorskim gubernatorze Alu Smisie w 1928 r., wspomnianym Kennedym w 1960 r. oraz Johnie Kerrym w 2004 r. Wszyscy byli demokratami. Jest nim i Biden.

Mimo, iż religijność kandydata zdaje się odgrywać drugorzędne znaczenie, zwłaszcza w obecnej debacie wyborczej, niegdyś poważnie rezonowała, szczególnie na protestanckim południu i na południowym-wschodzie. Zarówno Smith, jak i Kennedy musieli odpierać ataki krytyków, iż, będąc już głową państwa, wybiorą lojalność wobec Watykanu, kosztem interesów Waszyngtonu. W 1937 r. 30 proc. Amerykanów, wedle badania Gallupa, deklarowało, iż w żadnym razie nie zagłosuje w wyborach prezydenckich na katolika. Do końca lat 50. Liczba ta spadła, jedynie lub aż, do 25 proc. Odsetek ten radykalnie zweryfikowały już pierwsze miesiące prezydentury Kennedy’ego, bowiem swoisty strach przed katolikiem-prezydentem stopniał do 13 proc. W 1967 r. liczył już zaledwie kilka punktów procentowych. Odsetek ten utrzymał się do na tym poziomie do 2003 r., gdy o nominację starał się Kerry. Zatem siłami, które podtrzymywały w społeczeństwie „antypapizm”, były, można zaryzykować stwierdzenie, kulturowe uprzedzenia oraz pewna część duchowych przywódców amerykańskiego protestantyzmu.

Kogo poprą amerykańscy katolicy w 2020 r.? Jest to złożone pytanie, które sztabowi stratedzy po obydwu stronach barykady rozbijają na wiele bardziej szczegółowych pytań. Kogo poprą dorosłe katoliczki, a kogo mężczyźni? Kogo poprą biali katolicy, kogo Latynosi, a kogo katolicy wywodzący się z Europy Środkowej? Wreszcie kogo poprą gorliwi katolicy, a kogo katolicy tzw. umiarkowani.

Wedle sondażu exit poll z 2016 r. katolicy stanowią 23 proc. dorosłej populacji, czyli 23 proc. wyborców. Jednakże w dzisiejszych swing states, tj. New Mexico (Latynosi) oraz New Hampshire, Wisconsin i Pensylwanii (potomkowie Irlandczyków, Włochów, Niemców i Słowian), stanowią odsetek powyżej tego progu. Katolicy różnią się jednak zasadniczo od innych grup religijnych, które mają swoje wyraźne preferencje. Protestanci ewangelikalni i mormoni przykładowo głosują na republikanów, bezwyznaniowi, w tym zeświecczeni protestanci z głównych denominacji oraz żydzi i muzułmanie na demokratów. W tym sensie katolicy są grupą „sving voters”. Wewnętrznie zaś niejednorodną i mocno zróżnicowaną.

Wedle tegorocznych danych z lipca, 49 proc. katolików skłania się w kierunku Partii Demokratycznej, kiedy 43 proc. identyfikuje się z GOP. W pierwszej połowie tego roku 45 proc. katolików aprobowało sprawunki Trumpa jako prezydenta, jednakże odsetek ten spadł ostatnio do 37 proc. i jest niemalże zbieżny z tym ogólnokrajowym. Ale 56 proc. białych katolików identyfikuje się z GOP i 39 proc. z demokratami, kiedy, dla kontrastu, aż 62 proc. latynoskich katolików sprzyja demokratom.

Nie wiemy jeszcze kogo poprą ostatecznie amerykańscy katolicy. Wydaje się jednak niemalże pewne, że poprą zwycięzcę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię