Wspaniałe słowo wolność – Michał Mońko

Który to raz Białorusini chcą wolności? Wychodzą na ulice miast, demonstrują pod narodowymi flagami, tworzą łańcuchy pokoju. Polska reaguje na to swoim serdecznym poparciem. Nam też podoba się wspaniale słowo wolność pisane po białorusku. Otwieramy granice dla przeciwników represyjnego reżimu, przyjmujemy na uczelnie białoruskich studentów. Zapominamy albo nie chcemy wiedzieć, że Białorusini, uformowani przez sowiecką propagandę, mają do Polski dalej niż Polska do Białorusi.

0
1214
Zdjęcia: Michał Mońko

Tu, na Podlasiu, w regionie białoruskim albo polskim, różność religijna i narodowa jest czymś zwyczajnym. Obok siebie mieszkali tu zawsze Polacy, Białorusi, Ukraińcy, Rosjanie, Tatarzy, Żydzi, Niemcy, Czesi, Holendrzy. Dawniej, przed wojną, rok kalendarzowy był rokiem świętym, bo na Podlasiu święto następowało po święcie. Mieli tu swoje święta katolicy, prawosławni, unici, mahometanie, protestanci, żydzi i znowu katolicy, prawosławni i tak dalej.

Białorusini należą do jednej z dziewięciu mniejszości narodowych w Polsce. Swoich braci i swoje siostry mają za wschodnią granicą. W niektórych podlaskich wsiach, gminach i miastach są zdecydowaną większością: we wsi Czyże stanowią 81, 81 procent mieszkańców, w Dubiczach Cerkiewnych 81, 33 procent, w Orli 68, 93 procent, w Bielsku Podlaskim 20, 66, w Białowieży 11, 54 procent mieszkańców. Zdecydowana większość, zapewne ponad 90 procent Białorusinów, wyznaje prawosławie.

Utrzymanie prawosławia i narodowej tożsamości Białorusinów na Podlasiu wspiera Telewizja Biełsat. Region bielski zwany jest niekiedy Krajem Biełsatu. W tym kraju, niestety, jeśli czczą święta, to nierzadko święta napaści Niemiec na Rosję sowiecką w 1941, wyzwolenia Hajnówki przez armię czerwoną w 1944. Nie ma daty 17 września 1939. A jeśli spytać, dlaczego nie widać polskiego orła, powiedzą, że właśnie spadł.

Białoruś w Polsce to głównie powiat hajnowski, gminy i wsie: Czyże, Narewka, Orla, Dubicze Cerkiewne. Kraj Biełsatu patrzy na Wschód i ciąży do prawosławnej Rosji. Moskiewska Cerkiew odwzajemnia się Białorusinom swoją przyjaźnią i obecnością 19 sierpnia, w dniu Święta Przemienienia Pańskiego na Grabarce. Zazwyczaj przewodniczy uroczystościom zwierzchnik Kościoła prawosławnego w Polsce, arcybiskup Sawa.

Gdy rozmawiam z ludźmi w Czyżach albo w Hajnówce, albo w Dubiczach Cerkiewnych, czuję gościnność, nawet serdeczną gościnność. Ludzie tu ułożyli się z sąsiadami z polskich wsi. Nie ma wrogości, jest otwartość. Zapraszają do domów, częstują kawą. Ale czemu głosują tak, a nie inaczej? Bo tak zawsze głosowali. Bo tak dziś głosuje Bractwo Cyryla i Metodego, tak głosują działacze Białoruskiego Towarzystwa Społeczno Kulturalnego w Białymstoku.

Zdarzało się, ale już się nie zdarza, że partie niepodległościowe albo prawicowe, takie jak PiS, nie zdobywały w Hajnówce poparcia przekraczającego choćby 2, 5 procent. W wyborach prezydenckich w 1990 roku Orla z nieodległymi Czyżami zasłynęła tym, że Lech Wałęsa uzyskał tam najgorszy wynik wyborczy w kraju. Nie bez powodu region bielski z Hajnówką zwany jest niekiedy Czerwoną Plamą Podlasia.

Czy to możliwe, że lewica może być atrakcyjna na Wschodzie w roku 2020? Dlaczego i dla kogo atrakcyjna? Jadę samochodem przez Podlasie. Przemierzam krainę, która zawsze była patriotyczną fortecą Polski. Tu, na Podlasiu, mieszkańcy zawsze trzymali się Polski, trwali przy Polsce i walczyli o Polskę.

Podlasie to sąsiedztwo kultur, religii, narodowości. Kruszyniany to Białorusini, Tatarzy i niewielu Polaków. Sąsiadem Kruszynian jest Suchowola, niewielkie miasteczko opodal Biebrzy, kreślony środek Europy. Tu chodził do szkoły Jerzy Popiełuszko, urodzony w Okopach tuż pod miasteczkiem Suchowola. Mieszka tu dzisiaj były działacz samorządowy, były poseł Krutul, znany z tego, że zawiesił krzyż w Sejmie.

Drogą na południe jadę z Suchowoli przez szlacheckie Wyszki do wsi prawosławnej Czyże. Jest to wieś piękna jak z obrazka. W środku wspaniała cerkiew, a obok Czyży równie piękne wsie: Osówka, Rakowicze. Ludzie tu gościnni, dobrzy, otwarci, byle ich nie pytać o jakieś kwestie narodowe i polityczne.

W niewielkiej wsi Leszczyny zapraszają mnie do białoruskiego domu, częstują kawą. Akurat jest kuzyn zza Bugu. „Umoczył się troszeczku. Bug niegłęboki, no to i przeszedł”. Kiedy odchodzę, gospodyni daje na drogę torebkę świeżych jajek. Odmówić? Nie uchodzi. Kuzyn gospodyni też odchodzi w stronę Bugu.

Ludzie spokojnie żyją nad Bugiem, ale tylko w czasach spokojnych, pokojowych. Natomiast w czasie wojny i po wojnie różnie było między Białorusinami i Polakami. Mało kto chce wiedzieć, że wielu Białorusinów, oślepionych antypolską propagandą w czasach pierwszego i drugiego najazdu sowietów, pracowało w czasie wojny i po wojnie w czerwonej milicji, w NKWD/UB, w więziennictwie. Rozstrzelany konfident polski, to sprawa czysta. Rozstrzelany białoruski funkcjonariusz UB/NKWD to niekiedy bohater i męczennik.

Białorusini tworzą dziś własną historię polityczną, w której Polacy występują jako „agresywni katolicy”, prześladowcy, a nie prześladowani. Kiedy w 1940 wywieźli na Syberię moje kuzynki nauczycielki, na ich miejsce przyszły Białorusinki. W szkołach obowiązywały dwa języki: rosyjski i białoruski. Kto mówił po polsku, trafiał do syberyjskiego transportu. Dominacja żywiołu białoruskiego na Podlasiu była wyraźna również po roku 1945.

Zaraz po wojnie, kiedy funkcjonariusze UB przychodzili aresztować wujka Wacława, prezesa PSL w Ełku, mówili po białorusku i po rosyjsku. Na procesach moich wujków oskarżał łamaną polszczyzną Białorusin, a krzyczał po białorusku niedouczony sędzia Białorusin. Milicjanci w Augustowie, Rajgrodzie, Ełku i Grajewie byli w większości Białorusinami. Kiedy odwiedzałem wujka w więzieniu, strażnicy mówili po białorusku.

Działacze białoruscy pod wodzą Arkadiusza Łaszewicza, w czasie wojny czołowego działacza Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, przez piętnaście lat demonstrowali odrębność narodową i religijną Białorusinów na Podlasiu. Po wojnie dwukrotnie występowali do Moskwy o przyłączenie województwa białostockiego do Związku Sowieckiego.

W roku 1970 wyszły z Hajnówki i z Białegostoku ostatnie nawoływania Białorusinów, aby znacząca część Podlasia została przyłączona do sowieckiej Białorusi. Aż tu raptem w lutym 1971 roku Edward Redliński opisał w tygodniku „Kultura” rządy białoruskie na Podlasiu. Miesiąc później reportaż Redlińskiego został ostro skrytykowany przez Stefana Olszowskiego, członka Biura Politycznego, dziś mieszkańca Eastport na Long Island w USA.

Olszowski powiedział: „Reportaż Redlińskiego zawiera ostrą, choć zakamuflowaną krytykę Komitetu Wojewódzkiego w Białymstoku”. „Zakamuflowana” krytyka KW zawierała przede wszystkim opis opustoszałej wsi, z której wywodził się I sekretarz KW PZPR w Białymstoku. Mieszkańcy wsi, Białorusini, niekiedy analfabeci, pracowali na dobrze płatnych stanowiskach w milicji, w SB, w więziennictwie, w administracji, w domach kultury, sądownictwie, aparacie partyjnym etc.

Redliński stracił etat w „Kulturze”, ale sprawa białoruskich rządów na Podlasiu nie ucichła. Edward Gierek wysłał na Podlasie Zdzisława Kurowskiego. Odbył on rekonesans po Podlasiu, mając przy boku funkcjonariuszy KC i MSW. Akurat odbywały się konferencje partyjne w Białymstoku, Hajnówce, Orli i w Dubiczach.

Zdziwienie pojawiło się na twarzy Zdzisława Kurowskiego, gdy na posiedzeniu KW w Białymstoku niczego nie rozumiał, bo językiem posiedzenia był białoruski! Kurowski poprosił Łaszewicza, I sekretarza KW, dawniej działacza Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, aby obrady toczyły się po polsku. Łaszewicz odparł niegrzecznie, że Kurowski jest na Białorusi, gdzie się mówi po białorusku.

Kurowski opuścił konferencję w Białymstoku i pojechał do Orli, następnie do Hajnówki i do Dubicz. Wszędzie rozmawiano z nim po białorusku. Po powrocie do Warszawy, złożył raport Edwardowi Gierkowi, a ten podjął natychmiast decyzje, które spowodowały, że na zebraniach publicznych na Podlasiu zaczęto mówić po polsku. W styczniu 1972 Kurowski zastąpił Arkadiusza Łaszewicza na stanowisku I sekretarza KW.

Przełomem był dla Białorusinów i dla Polaków na Podlasiu rok 1990, a zatem rok Wolnej Białorusi. Polska szczerze wspierała Białoruś. Ja pisałem teksty dla Białorusinów: „Wspaniałe Słowo Wolność”. Polska otworzyła granicę, żeby Białorusini mogli przyjeżdżać do Polski. Wychodziłem pod Pałac Kultury i z wielkiego targowiska białorusko – polskiego zabierałem na obiady i na noclegi Białorusinów, niekiedy białoruskie rodziny.

W tym czasie, w październiku 1990, minister Krzysztof Skubiszewski, profesor prawa, specjalista w zakresie prawa międzynarodowego, wybrał się do Mińska, żeby spotkać się tam z władzami Wolnej Białorusi. Organizowałem mu obsługę telewizyjną na czas pobytu na Białorusi.

Najważniejszą sprawą wizyty w Mińsku miało być spotkanie z Piotrem Kuźmiczem Krauczanką (biał. Пётр Кузьміч Краўчанка), ministrem Republiki Białorusi, deputowanym do Rady Najwyższej Republiki. Chodziło o potwierdzenie traktatu granicznego, podpisanego 16 sierpnia 1945 z Rosja sowiecką.

Kiedy samolot wylądował w Mińsku, nikt z władz białoruskich nie witał polskiej delegacji. Nie było też powitania przed gmachem i w gmachu rządowym. W obszernej sali, do której delegacja weszła, ekipa telewizyjna rozłożyła sprzęt i ustawiła kamerę. Czas płynął, a minister Krauczenka nie zjawiał się. Minister Skubiszewski zaczął nerwowo chodzić.

Dopiero po czterdziestu minutach oczekiwania zjawił się minister Krauczenka. Wszedł szybkim krokiem, zatrzymał w odległości może czterech metrów przed ministrem Skubiszewskim. Nie odpowiedział na „dzień dobry”, spytał: „W jakiej sprawie przybywacie?” Skubiszewski powiedział, że wizyta była uzgodniona i że chodzi o potwierdzenie traktatu granicznego.

Krauczenko zdziwił się: „Potwierdzenie?” Skubiszewski raz jeszcze powiedział, że chodzi o potwierdzenie, bo przecież traktat został podpisany w czterdziestym piątym. Na to Krauczenka: „Z kim podpisaliście? Z Rosją. A to jest wolna Białoruś. Nie podpiszemy z wami traktatu o granicy”. To powiedziawszy, odwrócił się i, bez pożegnania, odszedł. Minister Skubiszewski też zrobił w tył zwrot i powiedział: „Wracamy”.

Gdy 11 grudnia 1991 w Wiskulach podpisane zostało Porozumienie Białowieskie, dwa tygodnie później, 27 grudnia 1991 roku, Polska oficjalnie uznała Wolną Białoruś. Doszło też do spotkań z oficjałami białoruskimi. Jako dziennikarz, szef „Wiadomości” telewizyjnych, byłem świadkiem białoruskich żądań, aby z białostocczyzny uczynić białoruski obwód autonomiczny.

Sprawa autonomii jest otwarta do dzisiejszego dnia, mówią o tym białoruscy działacze i dziennikarze w Hajnówce i w Białowieży. Gdy po roku 2006 prowadziłem zajęcia w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie, miałem u siebie studentów białoruskich, którzy w Polsce otrzymali stypendia w ramach pomocy dla Wolnej Białorusi. Rozmawiałem z nimi. Wszyscy moi rozmówcy uważali, że Podlasie powinno należeć do Białorusi.

Problem granicy jest trudny, drażliwy i zarazem delikatny. Wschodnia granica Polski w ostatnich trzystu latach była zmieniana, przesuwana na wschód i na zachód dziesiątki razy. Po każdej stronie granicy zostawali Polacy, Białorusini, Litwini, Ukraińcy. Granica ustalona w traktacie z 16 sierpnia 1945 roku była, z pewnymi zmianami, granicą wykreśloną przez lorda Curzona.

Zawsze delikatny spokój graniczny, historyczny, religijny można zamącić. W dziele mącenia aktywna jest Swietłana Aleksijewicz, noblistka, która opowiada na Białorusi i na Zachodzie o Polakach, którzy rzekomo na wezwanie księży katolickich mordowali Żydów. Telewizja Dożdż w programie „Priama linija” wyemitowała 9 czerwca 2020 wywiad, w którym Aleksiejewicz stwierdziła, że na Bialorusi katolicy „mają potencjał do zbrojnego ataku na prawosławnych”. I dalej: „Dajcie broń i katolicy będą zabijać prawosławnych”.

Częstym bywalcem Hajnówki jest lider partii Razem, Adrian Zandberg. Widuję Zandberga w różnych miejscach Hajnówki. Zandberg jest na miejskim targu. Zandberg jest w Liceum im. Taraszkiewicza. Zandberg jest w cerkwi. Zandberg spotyka się z księdzem prawosławnym. Zandberg mówi o zbrodniach Rajsa. Zandberg wydaje obiad w restauracji, zaprasza Białorusinów. Lewica wie, gdzie warto grzebać, rozdrapywać.

Powstaje sytuacja dwoista, a może troista. Polska z niezwykłą sympatią patrzy na Białoruś, wspomaga białoruską opozycję, dążącą do demokratyzacji swego kraju. Razem z Białorusinami wołamy o wolność dla Białorusi. Czterdzieści trzy tysiące Białorusinów w Polsce, ku zazdrości czterystu tysięcy Polaków na Białorusi, ma zupełną wolność w obszarze kultury, języka, religii, nauki etc. W gminach, gdzie mieszka choćby 20 procent Białorusinów, nazwy miejscowości są dwujęzyczne, a język białoruski jest tam drugim językiem urzędowym.

Tymczasem tu i ówdzie odzywają się żądania naprawy, zadośćuczynienia. Naprawy czego, zadośćuczynienia za co? Na to jest tylko jeden sposób, zaczerpnięty z preambuły traktatu westfalskiego po niewyobrażalnie strasznej wojnie trzydziestoletniej: „Po jednej i po drugiej stronie po wieczne czasy będzie zapomnienie, amnestia i przebaczenie wszystkiego, co uczynione zostało od początku onych niesnasek”. Nie przystoi bowiem, żeby narody tak sobie bliskie, nawet jeśli dotyczy to wąskiej grupy działaczy z Hajnówki, wciąż rozdrapywały granice i zabliźnione rany.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię