Został zapomniany, bo przestrzegał – Andrzej Manasterski

Książki przeważnie podają fakty,które już były, ta książka natomiast przestrzegała przed tym, co miało się dopiero wydarzyć. I nie jest to literatura SF lub political fiction. Ma natomiast swoją historię, która spowodowała, że i ona sama, podobnie jak jej autor, zostali zapomniani.

0
1208

Na próżno by szukać jakichkolwiek informacji w internecie, może poza nielicznymi antykwariatami, w których tę pozycję można znaleźć. A są to „Koszary i koszmary” Krzysztofa Poraja, wydane w wydawnictwie Księgarnia Polska, Bernard Połoniecki Lwów / Warszawa w 1938 roku.

Poszukiwania informacji o Krzysztofie Poraju w internecie też mogą być nieskuteczne. Był to bowiem pseudonim, jeden z kilku, jakim posługiwał się Karol Górski. Mój egzemplarz książki, który do mnie dotarł z krakowskiego antykwariatu parę tygodni temu, zawiera osobistą dedykację autora: „Kochanemu Maciejowi, książkę, w której znajdują się i Twoje myśli oraz poglądy, z serdecznym uśmiechem na ustach i w przyjaźni ofiarowuje Autor. Warszawa w listopadzie 1938”. Wydanie jest skromne, szare, zgrzebne, ale jakże wartościowe!

Karol Górski był doktorem praw, ale jego wiedza obejmowała różne dziedziny z zakresu historii, polityki, filozofii, socjologii. Był humanistą w wielkim stylu. W młodości ukazało się kilka publikacji, m.in. pod pseudonimem Gustaw Kirkor wydał „Bajki dla dorosłych” w 1923 roku. Związany ideowo z narodową demokracją, na początku lat 20. znalazł zatrudnienie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Był wzorem urzędnika II RP. Każdą sprawę osobiście doprowadzał do końca. Znał człowieka z jego ułomnościami i w imię Chrystusowych zasad okazywał wrażliwość na ludzką krzywdę. Z dobrych uczynków, jakie spełniał każdego dnia, robił swoistą dyscyplinę sportową, w której każdy dzień wymaga treningu. Jego przyjaciele wspominają, że potrafił szukać zaginionego pieska jakiejś babci lub interweniować w redakcji pisma,w którym ubliżono całkowicie nieznanemu sobie petentowi. Kiedy zapytano, czy było to potrzebne, odpowiadał: „Oczywiście, wszak piesek zastępował tej samotnej babinie rodzinę, a potwarz, której ofiarą padł bezbronny człowiek, mogła złamać mu życie”. Pomimo cnót, jakimi był obdarzony, po zamachu majowym stracił swoje stanowisko. Nie martwił się jednak o siebie, ale o to, czy jego następca będzie równie, jak on skuteczny w udzielaniu pomocy bliźnim.

Sam nie założył rodziny, unikał „kawiarnianego życia”, tak popularnego w tamtym czasie. Utrzymywał kontakty z nielicznymi przyjaciółmi, z którymi mógł prowadzić dyskusje na bliskie mu tematy. Najczęściej były one związane z lekturami przeczytanych książek. Sam był bowiem zapalonym bibliofilem, posiadał doborową bibliotekę. Mnóstwo czytał, miał opinię „żarłoka” książek. Do każdego zagadnienia podchodził solidnie przygotowany. Leopold Staff, mieszkający po sąsiedzku z Górskim, musiał godzinami wieczornymi wysłuchiwać relacji sąsiada o danej kwestii, którą podejmował. Domagał się, by wypowiadano swoje zdanie, cieszył się kiedy mógł prowadzić dyskusję wynikającą z kontrowersyjnych poglądów. Kiedyś doszło do wymiany poglądów z Franciszkiem Fiszerem, warszawskim bon vivantem, „filozofem z Ziemiańskiej”, który sam niczego nie napisał. ponieważ, jak twierdził, „brzydził się pracą”. Jego typem pod tym względem był Sokrates, „który także nigdy niczego nie opublikował, ale był największym mędrcem świata”. Dyskusja obu dżentelmenów trwała wiele godzin, pochłonęła kilka litrów czarnej kawy i dwie karafki koniaku. Dotykano tematu z zakresu filozofii, historii, religii, ale i życia australijskich motyli oraz porównań kuchni angielskiej z francuską. Zakończyła się niczym, czyli według zasady „posiedzieliśmy, pogadaliśmy, do niczego nie doszliśmy”.

Książka „Koszary i koszmary” była rezultatem podróży do Niemiec i kilkuletnich badań nad niemieckim porządkiem po 1933 roku. Autor na miejscu, badał warunki polityczne, społeczne i gospodarcze, które umożliwiły Hitlerowi zdobyć władzę. Na tej podstawie zrozumiał niebezpieczeństwo, jakie płynęło z tego faktu, którego inni nie chcieli bądź nie potrafili zrozumieć. We wstępie Autor pisał: „Dzisiejsza Rzesza Niemiecka to nie tylko państwo militarne, to zmora zagrażająca duchowemu życiu ludzkości, to świat pragnący najbrutalniejszymi środkami za cenę krwi milionów ludzi cofnąć kulturę naszego kontynentu do czasów sprzed tysiąca lat”. Wojna przeciwko Europie, jak dowodził Autor, już trwała, mimo że nikt jej nie wypowiedział, nie ma huku armat, nie ma ofiar. Na razie jest wojną prowadzoną przez mniejszości niemieckie w poszczególnych państwach europejskich. „Mniejszości niemieckie za granicą to dziś narzędzie wykonawcze rządowych czynników niemieckich (…). Ta „misyjna” sieć organizacyjna oplątuje jak olbrzymi pająk całą kulę ziemską zgodnie z hasłem „zbierania wszystkich ziem niemieckich (…) Niemcy za granicą – oświadczył otwarcie Goebbels 4 września 1938 roku na zjeździe Niemców zagranicznych w Stuttgarcie – są politycznymi żołnierzami germańskiej Rzeszy, awangardą nowych Niemiec w świecie, który widzi te Niemcy uzbrojone po zęby.” To niemieckie mniejszości narodowe, mieszkające w innych państwach, nazwane przez Autora „jaczejkami”, przygotowują nową wojnę. Mniejszości domagają się bowiem praw nie tylko równych pozostałym narodom danego kraju, domagają się praw szczególnych, uprzywilejowanych względem innych. A gdy to nastąpi: „Cierpliwości – woła Konrad Meyer w „Zeitschrift fur Geopolitik” z marca 1938 roku – cierpliwości, przyjdzie dzień, gdy rozepnie się jeden namiot nad wszystkimi ziemiami niemieckimi. Cierpliwości! Staniemy kiedyś wokoło sztandaru, a kto nas zechce rozdzielić, tego zamordujemy.”

Stan, jaki został w Europie w latach 30 XX wieku wprowadzony przez niemiecką politykę, określić należy jako „zbrojny pokój”. Warto więc przypomnieć, że to określenie po raz pierwszy padło w utworze pod takim właśnie tytułem, którego autorem był niemiecki poeta Logau po zakończeniu wojny trzydziestoletniej: „W pancerz, odłożony przez wojnę, przystroił się pokój. / Wiemy, co wojna wyrządza, ale kto wie, co pokój sprawić może?” Na marginesie: czy żądania obecnych mniejszości różnej maści, nie powodują takiego samego stanu „zbrojnego pokoju”?

Autor przestrzega także Polskę przed działaniami niemieckiego rządu: „Agitacja na naszych kresach zachodnich jest wiadoma. Czy słowem, czy przez broszury podtrzymujące nadzieję, że niezadługo były zabór pruski będzie z powrotem przydzielony do Niemiec. Prasa niemiecka nie krępuje się w swych wynurzeniach. Tak np. „Die Neue Abendzeitung” pisze z pełnym spokojem: „Skradziono nasze ziemie, niezbędne dla naszego bytu państwowego. Utworzono państwa, których istnienie jest nieuzasadnione, jak Polska, Litwa, Łotwa, Estonia”. A oficjalny kierownik wychowania narodowego w Niemczech, Alfred Rosenberg, bez osłonek głosi, że dla pokonania Sowietów i odpowiednich zaborów niemieckich w Rosji jest potrzebne zupełne zniszczenie Polski. Wielkim kosztem także popierają Niemcy, jak wiadomo, ruch antypolski wśród Ukraińców w Polsce.”

Uważano, że kiedy polityka państwa idzie w kierunku niezadrażniania zachodniego sąsiada, nie sposób było z takimi poglądami wydrukować książki w prestiżowym wydawnictwie. Ba, autor obszedł wiele z nich, wszędzie mu odmawiano. Pozycję traktowano jako rzecz nieaktualną, niepotrzebną a nawet szkodliwą. Wreszcie została wydana we Lwowie, w niewielkim nakładzie, w wydawnictwie, którego właścicielem był zasymilowany żydowski wydawca. Wydanie tej wartościowej publikacji zostało przemilczane przez prasę, jedynie „Wiadomości Literackie” dały lakoniczną informację.

Karol Górski, niezrażony „zimnym” przyjęciem publikacji, chciał kontynuować przestrogi dla Europy zagrożonej ideologią totalitarną i szykował się do wyjazdu do Włoch. Na przeszkodzie stanął mu wybuch wojny. Brak zrozumienia dla jego poglądów ze strony znajomych, których z roku na rok coraz więcej ubywało, a w szczególności wybuch wojny, był powodem „choroby na Hitlera”. Przebywając jesienią 39 roku we Lwowie, Górski zapadł na wojenną newrozę. Tłumaczył sobie i innym, że wojna wybuchła z powodu jego książki. Obwiniał siebie, że publikacja zmusiła Hitlera do wojny, by zdobyć i zniszczyć wszystkie zachowane egzemplarze. Dlatego on sam postanowił zniszczyć zachowane egzemplarze, by nie dać Hitlerowi satysfakcji i by uratować innych. Faktycznie, jego znajomi wspominali, ze zachodził do nich, zabierał z półki „Koszary”, by je spalić. To samo robił z egzemplarzami wyniesionymi z bibliotek i magazynów. To także sprawiło, że tych zachowanych egzemplarzy nie przetrwało zbyt wiele. Dalszy rozwój choroby dotknął Górskiego po powrocie do Warszawy, gdy zobaczył zniszczenia dokonane w czasie oblężenia miasta. W Warszawie mieszkał przy ulicy Koszykowej, w jego mieszkaniu znajdował się liczny, bibliofilski księgozbiór. Górski snuł się po mieszkaniu, przestawiał książki, by zbudować sobie z nich miejsce kryjówki.

Kilkakrotnie „ocierał się” o aresztowanie, gdy stojąc na ulicy, wygrażał pięściami i wymyślał głośno Hitlerowi na ulicy, wzbudzając sensację u jednych a strach i ucieczkę z tego miejsca u innych. Do znajomych zachodził, by cokolwiek zjeść i napić się czegoś ciepłego, choćby zwykłej wody. Dobijał się do bramy włoskiego przedstawicielstwa, by uzyskać wizę wjazdową do Włoch. Znajomym mówił: „Jadę do kraju Garibaldiego, do ojczyzny wolności. Radzę wam uczynić to samo. To z Hitlerem i jego sforą nikt długo nie wytrzyma”. Nie wytrzymał. Kilkakrotne podejmował próby samobójcze. W końcu powiesił się w łazience w mieszkaniu jednego z ostatnich przyjaciół w Krakowie, dokąd wyjechał w kwietniu 1940 roku.

Na koniec mała dygresja. Mój egzemplarz kupiłem w Krakowie, wpis odnosi się do Macieja, przyjaciela Karola Górskiego. Kto wie, może ten egzemplarz pochodzi ze zbioru tego właśnie człowieka? Nie mam na to oczywiście żadnego dowodu, ale też nie mam niczego, co wykluczałoby taką ewentualność. Książki mają swoje losy, moja także ją miała.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię