PRL – państwo obozów koncentracyjnych – Artur Adamski

Aparat propagandy oraz zadekretowane programy nauczania pookrągłostołowego Ubekistanu zakłamały obraz tzw. ludowej Polski, zatajając m.in. historię obozów koncentracyjnych, zakładanych i prowadzonych przez „polskich” komunistów.

0
1052

Nie tylko Jaworzno

NKWD zakładało obozy dla żołnierzy Armii Krajowej już w roku 1944, zwykle wykorzystując baraki i infrastrukturę niemieckich obozów koncentracyjnych, np. lubelskiego Majdanka. 6 kwietnia 1945 Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego wydało okólnik o utworzeniu tzw. Centralnych Obozów Pracy. Najbardziej znanym był utworzony na terenie jednej z filii niemieckiego obozu Auschwitz, obóz w Jaworznie, który stał się główną katownią polskiej patriotycznej młodzieży. Już wiosną 1945 więźniami politycznymi wypełniono szereg innych, m.in. w Potulicach, Krzesimowie, Poniatowej.

Zabijanie Kościoła

Utrwalenie oszczerczego przekazu na temat „państwa PRL” pozwala dziś dzieciom oprawców z UB twierdzić np., że Fundusz Kościelny to rzekomo wyraz dobrodziejstwa, szlachetnie ofiarowanego katolikom przez stalinowski reżim. W rzeczywistości Kościół był zawsze zwalczany przez komunistów., a w apogeum prześladowań represje polegały nie tylko na masowym konfiskowaniu budynków z całym ich wyposażeniem, gruntów miejskich i rolnych. Oznaczał także obozową gehennę tysięcy zakonnic. Pozbawianie wolności dokonywało się brutalnymi metodami i w zamiarze oprawców miało być bezterminowe. Podstawą nie był wyrok sądu, ale postanowienie ministra, zatwierdzone przez premiera Cyrankiewicza.

Antykościelna ofensywa wzmogła się w roku 1953, w którym komuniści w całej Polsce dokonali zmasowanych konfiskat i aresztowań a także zlikwidowali wszystkie niższe seminaria duchowne. Na początku lipca 1954 skonfiskowali budynki licznych męskich klasztorów, m.in. w Białymstoku, Warszawie, Łomży, Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie. Największą akcję unicestwiania zgromadzeń zakonnych rozpoczęli miesiąc później – 3 sierpnia oddziały UB, milicji i wojska wtargnęły do 324 żeńskich domów zakonnych. Skoordynowany atak przeprowadzony został o godz. czwartej nad ranem. Siostrom dawano tylko tyle czasu, by mogły się ubrać. Zabrać ze sobą pozwalano wyłącznie odzież i najpotrzebniejsze przedmioty. W większości wypadków po paru kwadransach w przejmowanym budynku klasztornym znajdowali się już wyłącznie plądrujący wnętrza funkcjonariusze UB. Przejawem ubeckiego poczucia humoru było wywożenie części zakonnic autobusami z tabliczkami: „Pielgrzymka”. Żadna z nich nie wiedziała, dokąd jest wywożona. Transportowanym ciężarówkami udało się wyrzucić po drodze listy z informacjami o tym, że są wywożone w nieznanym kierunku, być może na Syberię. W rzeczywistości siostry były transportowane do sieci obozów, rozsianych głównie po powiatach Wielkopolski. Czasem zlokalizowane były we wcześniej zlikwidowanych klasztorach, np. w Gostyniu czy Kobylinie. Większość trafiała jednak do baraków, otoczonych płotami z drutem kolczastym. Tak było m.in. w Otorowie, Dębowej Łące czy Stadnikach. Najcięższe warunki panowały w obozie w Pępowie, gdzie kilkaset sióstr stłoczono w barakach bez okien. Do końca istnienia obozu nie było w nim prądu, gazu, bieżącej wody ani kanalizacji. Uwięzione zakonnice były wykorzystywane jako siła robocza w Państwowych Gospodarstwach Rolnych oraz szwalniach, zaimprowizowanych w poustawianych na terenie obozów prymitywnych szopach. Praca wykonywana była często w półmroku, za oświetlenie służyły świece lub lampy naftowe.

Pamiętać trzeba, że jeszcze w 1949 r. siostry zakonne prowadziły w Polsce 87 szkół i internatów, 950 burs, 260 domów dziecka, 680 przedszkoli, setki żłobków i świetlic. Wraz z likwidacją klasztorów przestawały istnieć dziesiątki prowadzonych przez zakonnice sierocińców, szpitali, ośrodków opieki dla starców, nieuleczalnie chorych, dzieci upośledzonych umysłowo czy placówek Caritasu. W wielu przypadkach dom zakonny był jedynym w okolicy miejscem, w którym mieszkańcy pobliskich wiosek mogli uzyskać pomoc lekarza czy pielęgniarki. Mimo przeprowadzania akcji w nocy, z użyciem dużych sił i w błyskawicznym tempie wiele razy doszło do starć z udziałem podopiecznych klasztorów oraz zaalarmowanych hałasami wiernych. Np. benedyktynki ze Staniątek nie otwarły bram swego klasztoru. Wyłamywanie żelaznych drzwi obudziło mieszkańców miejscowości, którzy stanęli w obronie sióstr. W starciach z UB jeden z nich doznał zawału serca. Ubecy wielokrotnie sięgali po broń, dokonywali aresztowań i katowali stawiających opór. W czasie jednej z pacyfikacji dowódca szturmu telegrafował, że „kilka zakonnic klasztoru w Stalinogrodzie zdołało zbiec i prawdopodobnie są to kurierki, wysłane przez przeoryszę – konieczne jest ściślejsze obstawianie terenów operacji”.

Kpiny dygnitarzy totalitaryzmu

W czasie likwidacji 324 domów zakonnych prymas Polski był już uwięziony i odcięty od jakichkolwiek wiadomości. Część przedstawicieli Kościoła stanowczo protestowała. Wśród argumentów były informacje o tym, że wiele klasztorów spacyfikowano, nie tylko nie pokazując jakiegokolwiek dokumentu, ale nie udzielając najbardziej oczywistych wyjaśnień. Siostrze przełożonej klasztoru w Otorowie wręczono pismo, w którym UB powoływało się na paragrafy prawa o stowarzyszeniach, co nie miało żadnego związku z Kościołem. W klasztorach oddalonych 200 km od granicy państwa pokazywano decyzję, opartą na prawie, dotyczącym stref nadgranicznych. Siostrze przełożonej klasztoru w Różanymstoku, protestującej przeciw łamaniu klauzury, włamujący się pokazali decyzję władz w postaci zeszytowej kartki z napisanymi ołówkiem dwoma zdaniami ledwie przypominającymi polszczyznę. Komuniści ani słowem nie odnosili się do informacji o bezczeszczeniu kaplic i przedmiotów kultu czy do zasady, według której przenoszenie nowicjatów dokonywać się może tylko za zgodą stolicy apostolskiej. Na wszystkie protesty odpowiadano tą samą formułką: „Od decyzji nie przysługuje odwołanie”. Wojewódzka Rada Narodowa we Wrocławiu, do której też wpłynął wniosek o interwencję, do formułki tej dodała zdanie: „Władza ludowa jest dość silna, by zmusić każdego do wykonania jej zarządzeń”.

Uwięzionym młodszym siostrom funkcjonariusze UB mówili, że zgodnie z prawem kanonicznym każde opuszczenie nowicjatu jest równoznaczne z rezygnacją ze wstąpienia do klasztoru. Wskazywano, że w zaistniałej sytuacji oznacza to dla nich szansę wyjścia z obozu. Jak wspominała siostra Miriam Zając: „Z czterystu elżbietanek, uwięzionych wraz ze mną w tym samym obozie, namowom ubeków nie uległa ani jedna. I to pomimo rujnujących zdrowie warunków uwięzienia. Zimą w pomieszczeniach, w których spałyśmy, zamarzała woda. 15 naszych sióstr gehenny tej nie przeżyło”.

Likwidacja obozów i Fundusz Kościelny

Po wstrząsie Poznańskiego Czerwca i krótkim, postalinowskim kryzysie sowieckiego imperium w październiku 1956 reżim komunistyczny zaczął łagodzić represje. W Polsce wstrzymano kolektywizację rolnictwa, poluzowano cenzurę, uwalniano więzionych bez wyroku sądu. Często okazywało się jednak, że siostry nie miały dokąd wracać, gdyż budynkom klasztornym, z których je wyrzucono, całkowicie zmieniono przeznaczenie. Skutkiem tego niektóre obozy zdołano zlikwidować dopiero wiosną 1957, a część sióstr w obozie w Gostyniu przebywała jeszcze w roku 1959. Przez parę lat trwały rozmowy strony kościelnej z rządową na temat zagrabionych nieruchomości. W przypadku np. sióstr elżbietanek z 85 zabranych im budynków do dziś oddano jedynie 55. Przedstawicielom Kościoła trudno też było żądać zwrotu tych klasztorów, w murach których urządzono np. szkoły. Taki moralny szantaż był wówczas regułą. Po wygnaniu sióstr liczne klasztory komuniści zamieniali na urzędy lub wprost – rezydencje dla ubeków. Kiedy jednak pojawiała się perspektywa konieczności zwrotu tych nieruchomości, zrabowane budynki pospiesznie zamieniano np. w szpitale, przychodnie zdrowia czy domy studenckie. W efekcie po zwrotach, dokonanych w latach 1956-1958, ok. 44 proc. z wszystkich znajdujących się w Polsce nieruchomości, będących własnością Kościoła katolickiego, pozostała w rękach państwa. Namiastką rekompensaty za zrabowane mienie tak ogromnych rozmiarów stały się świadczenia tzw. Funduszu Kościelnego dla księży, zakonników i zakonnic. Zasadnicza ich część polega na tym, że od końca lat pięćdziesiątych osoby duchowne objęte są standardowym ubezpieczeniem zdrowotnym. Należy dodać należy, że od roku 1989 Kościół przejął mniej, niż jeden procent tego mienia, którego nie zdołał odzyskać po roku 1956.

Grabież pamiątek kultury

Niemal całkowicie utracono zostało mienie ruchome, znajdujące się w konfiskowanych domach zakonnych. Prawnie każdy klasztor miał w swoich wnętrzach zabytkowe obrazy, rzeźby, meble, księgozbiory. Niejednokrotnie były to bezcenne dzieła sztuki jeszcze średniowiecznej, rękopiśmienne księgi, inkunabuły, stoły i krzesła mistrzów snycerskich z dawnych wieków. Tylko odrobina z tysięcy takich przedmiotów trafiła do muzeów, jeszcze mniej wróciła do Kościoła. W skali masowej przywłaszczane były one przez funkcjonariuszy UB. Wiele wskazuje na to, że część została wywieziona z Polski przez dygnitarzy aparatu bezpieczeństwa, którzy emigrując w roku 1968 wyjeżdżali czasem wraz z całymi towarowymi wagonami wcześniej zagrabionego mienia.

W 1984 roku sprawę tajemniczego znikania z Polski wielu tysięcy dzieł sztuki podjął redagowany przez Jerzego Putramenta (!) miesięcznik „Literatura”. Zagadkę tę rok później w swoich wspomnieniach wyjaśnił zbiegły do USA, w PRL skazany na śmierć dyplomata Romuald Spasowski. Według jego wspomnień łupy takie, jak ukradzione przez ubeków w klasztorach, a także tysiące nieskatalogowanych obiektów z magazynów państwowych muzeów, jeszcze w latach siedemdziesiątych wysocy funkcjonariusze PRL sprzedawali na rynkach zagranicznych. Obawiając się zwrócenia uwagi na fakt nagłego pojawiania się na aukcjach np. tysięcy zabytkowych mebli wybierali rynki najodleglejsze choć zarazem najtańsze. Skutkiem takiej kalkulacji okręty pełne zabytkowych dzieł sztuki płynęły do Ameryki Południowej. Tam też ostatecznie rozpłynęła się niemała część zrabowanego przez komunistów polskiego dziedzictwa.

Praktykowane przez komunistów w Polsce metody terroru i rabunku powinny być powszechnie znane, gdyż ta elementarna wiedza pozwala na prawidłowe zdefiniowanie roli, jaką ci przedstawiciele narzuconej nam władzy odgrywali. Rola ta była znacznie bliższa funkcji okupantów, niż gospodarzy naszego kraju.

Poprzedni artykułProtestujemy! – Maria Sonia Krokowa
Następny artykułSchamienie polityczne – Jerzy Pawlas
Artur Adamski
Rocznik 1964, ma średnie wykształcenie techniczne i wyższe humanistyczne. W dziesiątym roku życia zaczął uprawiać dżudo, w szesnastym spadochroniarstwo, następnie został pilotem szybowcowym. Po wprowadzeniu stanu wojennego działał w Polskiej Niezależnej Organizacji Młodzieżowej, w 1985 został członkiem Solidarności Walczącej, której jedną z drukarni miał w swoim domu. Publikował w prasie podziemnej, był redaktorem naczelnym pism „Młodzież” i „Solidarność Dolnośląska”. Pracował w szkołach, mediach, obsłudze biznesu, prowadził własną działalność gospodarczą i m.in. dyskusyjny klub filmowy. Jako jeden z ośmiu uczestników teleturniejów w rodzaju „Miliarda w Rozumie”, którzy odnieśli najwięcej zwycięstw, brał udział w turnieju mistrzów „Najlepszy z Najlepszych”. Podróżował po czterdziestu krajach, w dużej części auto – stopem. Publikował w dziesiątkach gazet i czasopism, m.in. „Biuletynie IPN”, „Sieci Historia”, „Karkonosze”, „Odkrywca”, „Opcja na Prawo”, „Nowy Napis”, „Gazeta Polska”. Jest współautorem kilku książek oraz autorem wywiadu – rzeki z Kornelem Morawieckim. Odznaczony m.in. Krzyżem Wolności i Solidarności, Krzyżem Solidarności Walczącej, Krzyżem Służby Rzeczpospolitej”. Od 1989 żonaty, ojciec dwóch synów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię