Stan wojenny… to już tyle lat

13 grudnia 2019 r, w 38. rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego – w pierwszym programie TVP mieliśmy okazję obejrzeć szczególny spektakl, z gatunku reality show. Był to „Werdykt” w reżyserii Jacka Raginisa Królikiewicza, który razem z Michałem Kalickim napisał scenariusz.

0
844

Tytuł spektaklu mógł w pierwszej chwili wprowadzać w błąd, gdyż de facto mieliśmy być świadkami osądzenia gen. Wojciecha Jaruzelskiego i uzasadnione było oczekiwanie na wyrok, a nie werdykt. Nie sposób było uciec od skojarzeń z procem przed Trybunałem Norymberskim, kiedy sądzono niemieckich zbrodniarzy wojennych, ale wtedy zapadały surowe wyroki, włącznie z karą śmierci, a teraz sądzono osobę zmarłą. Dlatego też wyrok Trybunału Prawdy – bo taką nazwę nadali temu sądowi autorzy scenariusza – mógł mieć jedynie charakter symboliczny

Spektakl był zrobiony z niebywałym rozmachem, a jego realizacja musiała słono kosztować. Wzięło w nim udział kilkuset statystów, a także kilku znanych historyków i dziennikarzy, którzy jako jedyni mogli wygłosić wlasne kwestie. Wszystko odbywało się w trzech planach:

– wynajęto w sądach przy al. Solidarności wielką salę rozpraw, a także ogromne wewnętrzne patio, na którym zgromadziło się kilkuset ludzi;

– przed bramą wojskowego cmentarza na Powązkach oglądaliśmy wzburzony tłum z transparentami, z którego część domagała się eksumacji Jaruzelskiego, pochowanego na tej narodowej nekropolii w procedurze pogrzebu państwowego, część zaś z oburzeniem protestowała przeciwko takiemu zamiarowi:

– i wreszcie studio telewizyjne, w którym czterech znanych dziennikarzy – Michał Karnowski, Piotr Semka, Jerzy Jachowicz i Marek Król, mając wgląd zarówno na salę sądową, jak i na wydarzenia przed bramą powązkowskiego cmentarza, wygłaszali swoje kwestie.

Rozprawa przed Trybunałem Prawdy

Ustalenie prawdy, co jest celem każdego prosesu sądowego, odbyło się zgodnie z procedurą i we właściwym entourage: autentyczna sala rozpraw, skład sędziowski, obrońca i oskarżyciel, świadkowie, posiłkowano się również fragmentami wywiadów telewizyjnych, jakich przed laty udzielił Jaruzelski.

Przedstawiono również skrótowo biografię oskarżonego, akcentując zwrotne momenty z jego życia, zesłanie wraz z rodziną na Syberię, wstąpienie do armii Berlinga, podjęcie współpracy z NKWD, udział w rozprawieniu się z oddziałami żołnierzy niezłomnych, włączenie się w antysemickie czystki w wojsku w roku 1968, odpowiedzialność za masakrę na Wybrzeżu w roku 1970 (był wtedy ministrem obrony narodowej), wreszcie wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia’81.

Wypowiedzi świadków (historyków związanych z IPN), Piotra Gontarczyka, Antoniego Dudka, Grzegorza Majchrzaka, były głosem oskarżenia, czego nie można już powiedzieć o zeznaniach historyka Pitera Rainy, który relatywizował, „wyrażał przekonanie” i gubił się w podtekstach. Wszystkie te wypowiedzi musiały być autentyczne. Do stawianych przez historyków IPN zarzutów odnosił się Jaruzelski, dobrze dobranymi fragmentami wcześniejszych wywiadów telewizyjnych.

Również dyskusja dziennikarzy w studiu telewizyjnym, bez wątpienia autentyczna, była niepełna. Poruszając przede wszystkim odpowiedzialność Jaruzelskiego za wprowadzenie stanu wojennego, ominęli informację o powołaniu wczesną jesienią 1981 r. Wojskowych Grup Operacyjnych, które rozjechały się jak Polska długa i szeroka z zadaniem – jak to wówczas deklarowano – skontrolowania lokalnej administracji i prowadzenia działań mających na celu poprawę warunków życia obywateli. O tym, że były to przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego nikt w centrali Solidarności w Gdańsku nie pomyślał. Słowo stało się ciałem już po 13 grudnia, gdy wspomniane Grupy Operacyjne pojawiły się już zgoła z innymi zadaniami na rozpoznanych wcześniej terenach.

Również bez wątpienia nieprzypadkowo na dwa miesiące przed 13 grudnia wyemitowano po raz pierwszy w telewizji liczne materiały filmowe pokazujące dramatyczny los Budapesztu w roku 1956, gdy czołgi sowieckie rozjechały marzenia Węgrów o wolności. To bezspornie był element przygotowania działań do zlikwidowania 10-milionowej Solidarności.

Zapomniano także w dyskusji żurnalistów o drobnym, ale jakże wymownym epizodzie. Na dwa tygodnie przed ukonstytuawaniem WRON, na framugach drzwi do mieszkań

działaczy PZPR średniego szczebla pojawiły się tajemnicze czerwone krzyżyki. Natychmiast rozeszła się plotka, że Solidarność zaznaczyła mieszkania, których lokatorzy są wyznaczeni do likwidacji. Wśród towarzyszy powiało grozą – zwarli szeregi, niektórzy zażądali broni osobistej do obrony, niektórzy ją dostali.

A potem była próba generalna ze sprawną pacyfikacją Wyższej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie i Jaruzelski uznał, że wszystko zostało zapięte na ostatni guzik.

Nocne przemówienie generała

Jaruzelski zakomunikował, że w nocy z 12 na 13 grudnia ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, która będzie realizatorem dekretu Rady Państwa wprowadzającego stan wojenny na terenie całego kraju. Jako przyczynę tak drastycznego kroku, łączącego się z ograniczeniem niemal wszystkich wolności obywatelskich wymienił kiepski stan gospodarki, niepokoje społeczne i strajki, możliwość ograniczenia ogrzewania mieszkań w czasie zapowiadanej ostrej zimy, wreszcie groźbę wojny domowej. O zagrożeniach zewnętrznych w tym wystąpieniu nawet się nie zająknął.

25 stycznia 1982 r. zebrał się Sejm, który w formie ustawy miał zatwierdzić dekret Rady Państwa z 13 grudnia 1981 r. W trakcie debaty transmitowanej przez telewizję, wszyscy mogli zobaczyć, że znakomita większość parlamentarzystów zdecydowanie poparła decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego, wykazując zrozumienie i lojalność wobec działalności WRON.W tym zgodnym chórze wyróżnił się Janusz Przymanowski, autor książki “Czterej pancerni i pies”, na podstawie której zrealizowano serial pod tym samym tytułem, do dziś pokazywany w różnych stacjach telewizyjnych.

Otóż płk. Przymanowski kategorycznie stwierdził, że Jaruzelski uratował od rzezi tysiące polskich komunistów, do czego szykowała się Solidarność. Skąd miał taką wiedzę? – o to nikt z posłów nie ośmielił się zapytać. Natomiast Przymanowski nabrał wiatru w żagle i wypalił, że zbrodniczy plan zakładał nie tylko zamordowanie członków PZPR, ale także ich rodziny. Sala zamarła, a mówca w tym momencie popisał się erudycją: Dżingis-chan też swego czasu rozkazał mordować całe rodziny, ale dzieciom o wzroście mniejszym niż koło rydwanu – darował życie.W tym kontekście Jaruzelski wyrstał na męża opatrznościowego ratującego tysiące Polaków przet rzezią i te, nieliczne przecież ofiary pierwszych tygodni stanu wojennego, zaliczyć można było do „mniejszego zła” i konieczności historycznych.

W tych okolicznościach tylko j e d e n poseł zdecydował się głosować przeciw wprowadzeniu stanu wojennego, co wymagało niemałej odwagi. Dzisiaj już dawno zapomniany, zapiszmy więc jego personalia wielkimi literami: ROMUALD BUKOWSKI.

Wróćmy na salę sądową

Reżyser i współscenarzysta „Werdyktu” wyraźnie przyjął strategię tzw. balansu, wpisując się w trwającą już trzy dekady narracji dotyczącej Jaruzelskiego. Z jednej strony są stenogramy z posiedzeń Biura Politycznego KPZR, na których zaproszony Jaruzelski błagał o deklarację pomocy wojskowej ze strony Sowietów, i usłyszał twarde „Niet”. I sugestie ze strony towarzyszy radzieckich, że z kontrrewolucją solidarnościową Polacy muszą poradzić sobie sami. Tak jednoznaczny komunikat ze strony Sowietów Jaruzelski komentuje: Towarzysze radzieccy, a znam ich nie od dziś niemal zawsz mówią co innego i robią co innego”. Czyli 1:1 – nie ma nic pewnego. Zarzut, że prawdziwym motywem wprowadzenia stanu wojennego była obrona wszechwładzy PZPR, której mogła zagrozić Solidarność, ripostowany jest przez Jaruzelskiego, że przecież tę władzę oddaliśmy przy Okrągłym Stole. Może ta riposta jest szyta zbyt grubymi nićmi, więc remis ze wskazaniem na Solidarność. I tak dalej I tak dalej. Żeby zwiększyć zamieszanie reżyser powierzył rolę oskarżyciela, a także obrońcy, jednemu człowiekowi – mec. Piotrowi Andrzejewskiemu. Był to znakomity chwyt dialektyczny, który musiał nieprzygotowanemu na takie numery widzowi tylko zamącić w głowie.

Trybunał Prawdy miał po przeprowadzeniu przewodu sądowego, na podstawie prawdy obiektywnej, ogłosić wyrok.

Ale przecież nieprzypadkowo reżyser zatytułował swoje reality show: “Werdykt”.

Jednak werdyktu też nie mogliśmy poznać. Gdy przewodniczący składu sędziowskiego zaczął jego odczytywanie, nastąpiło wyciszenie mikrofonu i chwilę potem spektakl się zakończył.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię