Ateistka, co Boga nosiła w sercu – Andrzej Manasterski

„Bolszewizm jest objawem specyficznie rosyjskim. Wyrósł, rozwinął się i wybujał na gruncie rosyjskim, a chociaż widzimy go nieraz i daleko poza granicami Rosji, to przecież nie traci on nigdy swej łączności z pniem rodzimym. Rosyjski jest bolszewizm takim, jakim go zrobiła Rosja, która na tle teorii socjalistycznych i komunistycznych, wypracowanych na Zachodzie, wyhodowała ruch potworny, wszystko niszczący, bezużyteczny”. To fragment książki Jana Parandowskiego, „Bolszewizm i bolszewicy w Rosji”, wydanej po raz pierwszy w 1919 roku w renomowanej drukarni Leona Dankiewicza w Stanisławowie.

0
1322

Dzieło ponad dwustustronnicowe, napisane we Lwowie w ciągu dwóch miesięcy, miało w zamyśle autora pokazać czytelnikom niebezpieczeństwa dla świata wynikające z wydarzeń w Rosji, których był świadkiem. Książka ważna, bowiem wielu ówczesnych nie doceniało zagrożenia w tym, co działo się w Rosji. Oto Ludwik Kulczycki, działacz socjalistyczny, związany z tzw II Proletariatem, pisał w 1917 roku w „Drugiej rewolucji rosyjskiej”, wydanej w Warszawie w 1917 roku: „Wbrew naiwnym przewidywaniom rewolucja rosyjska nie spowoduje zmian zasadniczych w Europie Wschodniej”. Grzech zaniechania wobec bolszewizmu w Rosji już wkrótce po tych słowach postawi odradzającą się Polskę przed życiowym egzaminem.

Książka Parandowskiego została na wiele lat zapomniana. W PRL trafiła do prohibitów. Ponownie ukazała się nakładem wydawnictwa „Puls” w 1996 roku. Oba wydania różnią się drobnym szczegółem – w edycji z 1919 roku jest dedykacja dla ówczesnej żony Jana Parandowskiego – Aurelii Wyleżyńskiej, nie ma jej w wydaniu „Pulsu”. Małżeństwo Parandowskich nie wytrzymało próby czasu i rozpadło się w 1924 roku. Twórczość Jana Parandowskiego rozkwitała, natomiast o Aureli, albo – jak nazywali ją znajomi o Aurze Wyleżyńskiej, zapomniano.

Urodzona na Podolu, w Otnicy, w zubożałej rodzinie właścicieli ziemskich. Rodzice musieli bardzo oszczędzać. Na wykształcenie córki. Aurelia ukończyła pensję dla dziewcząt w Warszawie, założoną przez Cecylię Plater-Zyberkównę. Celem tej szkoły było kształcenie kobiet tworzących elity noczesnego społeczeństwa polskiego. Wyleżyńska w latach 1939-1943 prowadziła pamiętnik, w którym zapisywała najważniejsze wydarzenia ze swojego życia. W pamiętniku a raczej ww jego fragmencie (część uległa zniszczeniu w czasie powstania) autorka opisuje lata szkolene. W czasie pobytu na pensji zachorowała na ciężką wówczas chorobę – odrę, po której osłabił jej się wzrok. Wyleżyńska kontynuowała edukację w Krakowie, najpierw na Wyższych Kursach dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego, a później na Wydziale Filozoficznym UJ. W tym czasie poślubiła „obywatela austriackiego”, o nazwisku Rybakiewicz. Małżeństwo trwało tylko kilka lat. O mężu pisze niewiele. Na studiachponownie wyszła za mąż za nauczyciela gimnazjalnego, Adama Kropatscha.

Jej pierwsze próby literackie pochodzą z okresu studiów w Krakowie. W czasopiśmie „Prąd” w 1909 roku ukazał się szkic na temat „Róży” Żeromskiego, a rok później „Echa dni grunwaldzkich”, poświęconych obchodom 600. rocznicy bitwy pod Grunwaldem.

W 1915 roku, w czasie działań wojennych, władze carskie nakazały ewakuację na Wschód kilkuset tysięcy Polaków, którzy mieli jakikolwiek związek z ościennym państwem. Wyleżyńska, której mężem był obywatel CK monarchii Austro-Węgierskiej, też musiała wyjechać. W Saratowie spotkała nową miłość – Jana Parandowskiego, będącego wówczas obywatelem Austro-Węgier. W Saratowie Polacy byli skupieni wokół Domu Polskiego. Tam odbywały się rocznicowe obchody, odczyty, prelekcje, czy spotkania rodaków „chcących zachować tożsamość narodową”„w celu zachowania tożsamości narodowej”. Wojna domowa w Rosji była znaczącą cezurą w życiu Wyleżyńskiej. Okropieństwa wojny, odbijały się na życiu mieszkańców, którzy będąc ofiarami, sami stawali się sprawcami zbrodniczych czynów wobec swoich, kolejnych ofiar. Bezmiar okrucieństwa dotykał ludzi, z którymi Wyleżyńska i Parandowski utrzymywali kontakty. To wówczas, pod wpływem wydarzeń wojennych w Rosji „przestała czuć potrzebę Boga”. Późniejsze dokonania Wyleżyńskiej pokazują jednak, że chociaż deklarowała się jako ateistka, żyła i działała jak prawdziwa chrześcijanka, darząc ludzi sercem i dobrocią. Było to szczególnie widoczne podczas II wojny światowej, kiedy przedostawała się na teren getta przez gmach sądów na Lesznie i zanosiła ludziom żywność i lekarstwa. Pomimo deklarowanego doceniała księży i zakonników, którzy nie byli głusi na głos potrzebujących. Szczególnie doceniała św. Brata Alberta Chmielowskiego oraz ks. Zieję, o których pisała w pismach dla młodzieży.

Rozstanie z Parandowskim w 1924 r. było o tyle łatwe, że nastąpiło w która nie uznawała zawartych małżeństw w Rosji. Wyleżyńska wyjeżdża na kilkanaście lat do Paryża. W stolicy Francji prowadziła bogate życie towarzyskie wśród Polonii. Jednocześnie współpracowała z gazetami w Polsce, min. z „Bluszczem”, zasilając cotygodniowymi materiałami.

Przekonania światopoglądowe zbliżyły ją do działaczy „frontu ludowego”. Nazywano ją „czerwoną jaskółką” – ten przydomek w czasach sanacji wzbudzał atmosferę nieufności i szyderstwa.

W czasie wojny domowej w Hiszpanii, zaangażowała się w organizowanie pomocy jej ofiarom. Pomimo swoich lewicowych przekonań, jej pomoc miała być przeznaczona nie tylko dla „czerwonej Hiszpanii”. Organizowała paczki żywnościowe i lekarstwa dla wszystkich potrzebujących. Pamiętała, jakie były skutki wojny domowej w Rosji, które dotykały wszystkich bez względu na przekonania, wyznanie i język. Oczywiście Francja, ówczesne miejsce pobytu Wyleżyńskiej, oficjalnie nie angażowała się po żadnej stronie, ale łaskawym okiem spoglądała na organizowanie pomocy dla republiki. Gwoli prawdy należy wspomnieć, że to „czerwona Hiszpania” miała w swoich zasobach złoto, dzięki którym mogła kupować broń (także z Polski): płacąc nie tylko kruszcem, ale i …. cytrusami. Takich możliwości nie miała Hiszpania „faszystowska”, dysponująca zasobami rud żelaza, zajętymi przez III Rzeszę na poczet spłat za pomoc wojskową. To z tego powodu, Polska w latach 1935-1937 sprzedała „frankistom” tylko niewielką liczbę przestarzałych samolotów PWS 10, gdy „republikanom” sprzedano min. działa, broń strzelecką i maszynową, czołgi itp. Czyszczenie magazynów przyniosło Polsce 33 mln dolarów, co stanowiło ponad 75 proc.sprzedanego sprzętu wojskowego w całym dwudziestoleciu międzywojennym!

Paryskie peregrynacje Wyleżyńskiej skutkowały wydaniem publikacji „W mieście świata polskie ścieżki”, wydane w Poznaniu w 1930 roku, w niewielkim bibliofilskim nakładzie Jana Kuglina. Wydanie było rarytasem, zresztą jest nim dzisiaj, nie tylko z powodu niewielkiego nakładu, ale i ze względu na miedzioryty w niej zawarte autorstwa Wilhelma (Willa) Osseckiego, artystę malarza, grafika pochodzącego z Brodów. Książka spotkała się wielkim zainteresowaniem, ale i zazdrością ze strony innego literata, Ferdynanda Hoesicka, który uchodził za specjalistę w tej dziedzinie. Jego książka – „Paryż”, traktująca o polskich pamiątkach w tym mieście została po raz pierwszy wydana nakładem Gebethnera i Wolfa w 1916 roku, po czym miała jeszcze kilka kolejnych wydań w okresie międzywojennym. Hoesick miał za złe Wyleżyńskiej, że … zrobiła mu konkurencję swoją publikacją.

Pewnego wrześniowego dnia w czasie oblężenia stolicy, stała na placu Saskim przed gmachem komendy miasta i notowała w szkicowniku pewien szczegół. Aresztowano ją i postawiono przed doraźnym sądem wojskowym pod zarzutem szpiegostwa. Tylko dzięki pewnemu młodemu podoficerowi, który znał ją z wcześniejszych lat, została uratowana. Znajomi, którym opiwiadała o całym wydarzeniu upominali ją, by zachowała ostrożność. Odpowiedziała wtedy: „Postanowiłam być kronikarką niszczonego przez barbarzyńskie hordy miasta i muszę zbierać dokumenty, gdzie się da”.

Po czym dodała, że nie zamierza przerywać pisania. Pamiętnik prowadziła do Powstania Warszawskiego. Pisywała także do podziemnej prasy, zarówno prozę, jak i poezję, podpisując się inicjałami GE nawiązującymi do patronki Paryża – św, Genowefy. Prowadziła także życie towarzyskie, organizując spotkania w których uczestniczyli literaci, dziennikarze, wydawcy i księgarze. Wymieniano się informacjami zasłyszanymi z zabronionych audycji radiowych oraz przekazywanymi pocztą pantoflową i podziemną „bibułą”, w której publikowali sami uczestnicy spotkań. W kawiarni „Swann” na Nowym Świecie zorganizowano sprzedaż książek, dopuszczonych przez Niemców do obrotu oraz zabronionych. Ich autorzy spotykali się potajemnie z zaufanymi czytelnikami, kreśląc dedykacje w rodzaju: „Książka ta będzie tym bardziej cenniejsza, gdy wywiozą mnie i wykończą w obozie”.

W Warszawie Wyleżyńska mieszkała przy ul. Lipowej na Powiślu. W swoim mieszkaniu podczas wojny udzielała schronienia Żydom, którym udało się uciec z getta. Robiła to bezinteresownie, nie licząc na zapłatę.

W drugim dniu Powstania Warszawskiego, została trafiona pociskiem, kiedy wracała do domu. Zmarła następnego dnia.

Zwykła mawiać: „Przeminął bezpowrotnie czas symbolistów, musimy się przyzwyczaić do trudnej, mózgowej poezji surrealistów”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię