Zwijanie sztandaru – Michał Mońko

Prawica, ludzie powołujący się na rodowód Solidarności, zaskoczeni są totalną wścieklizną zblokowanej nienawiści do rządzących. Skąd to zaskoczenie? Przecież trzeba było wiedzieć, że z komunistami się nie rozmawia. Z komunistami nie podpisuje się żadnych umów, bo oni umów nie dotrzymują.

0
805

Nowa Polska jest rezultatem pokątnej rozmowy w willach MSW i zmowy w krzakach Magdalenki. Natomiast rezultatem „nie w pełni wolnego” Sejmu, jaki powstał w 1989, stała się recydywa komuny. Słaba politycznie Polska, podzielona i zatomizowana, demolowana przez wnuki Trockiego, nie potrafi dokończyć dzieła, które zaczęło się czterdzieści lat temu pamiętnego Sierpnia.

Zanim nadszedł Sierpień, był Lipiec. Jechałem z Kapuścińskim na warsztaty dziennikarskie w Cisnej. Pierwszego lipca rano opuszczałem hotel „Rzeszów” w Rzeszowie, gdy usłyszałem o strajku w Sanoku. No i tak zaczął się mój Lipiec. Objechałem strajki od Sanoka po Lublin. Dwudziestego szóstego lipca pojechałem do Gdyni.

Sierpień 1980 był dla mnie najważniejszym wydarzeniem w życiu. O godzinie 5.54 czternastego sierpnia byłem w biurze przepustek przy bramie numer 2 Stoczni Gdańskiej. Wróciłem do Warszawy rano 2 września, mając w plecaku podziękowanie na piśmie za pomoc w strajku, podpisane przez inż. Tadeusza Pławińskiego, szefa Służby Informacyjnej MKS, p.o. przewodniczącego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdyńskiej.

Stan wojenny położył kres wybuchowi Solidarności, wzmocnił komunistów i konformistów, złamał kręgosłupy wielu zwolennikom Solidarności. Komisja Weryfikacyjna pozbawiła mnie prawa wykonywania pracy umysłowej. To był mój powrót do czasów, gdy byłem cieślą i kowalem.

Po wyborach w 1989 roku Polska stanowiła ideologiczną i gospodarczą masę upadłościową. Przyjeżdżali więc ze świata kupcy oglądać i kupować. W hotelach Warszawy i Krakowa, w restauracjach i w mieszkaniach prywatnych, sprzedawana była Polska. A ja wciąż pracowałem jako cieśla i zbrojarz.

Oligarchia porewolucyjna, czyli władza niewielu nad wieloma, umacniała się w posiadaniu urzędów, ministerstw, ambasad i majątków. Sekretarze partii, prokuratorzy, oficerowie SB i WSI, wykładowcy WSNS, propagandyści – obejmowali wysokie stanowiska, zostawali osobistymi sekretarzami, tłumaczami i asystentami ludzi podających się za tych, którzy rzekomo wspomagali stoczniowców w obalaniu komuny.

Tworzyła się niewidoczna gołym okiem dyktatura, pozbawiona szacunku dla ludzi, na których rząd się powoływał. W pierwszych dniach rządzenia premier Mazowiecki i wicepremier Kiszczak pokazali zęby: wysłali czołgi przeciw strajkującym pod Mławą rolnikom. Policja użyła pałek, gazu łzawiącego i broni gładkolufowej.

Sejm się zbierał, gadał i gadał, rząd był, ale jakby go nie było, a rzeczywista władza przesuwała się z rządu do prywatnych mieszkań i stawała się władzą prywatną. Zaczął funkcjonować nieformalny Zarząd Powierniczy nad Polską. Podstawową rolę odgrywali w tym Zarządzie: George Soros i Jeffrey Sachs. Ten drugi znalazł dojście do Jacka Kuronia i to on przedstawiał Kuroniowi projekt transformacji ustrojowej pod nazwą „terapii szokowej”.

Terapia oznaczała zamykanie fabryk, wyrzucanie na bruk milionów pracowników, wyprzedaż majątku narodowego, a wszystko po to, by Polska mogła spłacić zaciągnięte przez PRL kredyty. Nagle postaciami pierwszej gildii władzy stali się: Stefan Kawalec, Waldemar Kuczyński, Leszek Balcerowicz, Adam Michnik. Kto wymyślił Balcerowicza? Wymyślili go dwaj wymyśleni wcześniej: Kawalec i Kuczyński. Ten drugi był niewidoczny w przestrzeni publicznej nawet pod mikroskopem.

Balcerowicz, amator ekonomii, faktycznie politolog, dawniej pracownik Instytutu Marksizmu-Leninizmu, udawał, że reformuje, a faktycznie demolował Polskę. Dawny COP zostały bezpowrotnie zniszczony. Gospodarstwa rolne, należące do PGR-ów, nagle zostały zlikwidowane. Zatrudnieni tam ludzie zostali bez pracy i bez środków do życia. Setki i tysiące fabryk stawało się łupem złodziei.

W kraju po wyborach „nie całkiem wolnych” zapanowało złodziejstwo i prześladowania tych, którzy obalili komunę. Dzieci i wnuki ludzi, którzy trzymali PRL za mordę, zostały urządzone w mediach, w dyplomacji, w organizacjach pozarządowych. Założyciele PGR-ów nie poszli do PGR-ów. Dyrektor PGR, później dyrektor Zjednoczenia PGR, niedawno przeszedł na emeryturę w Brukseli.

Mroczni ludzie, ludowcy, gospodarze na 3-4 hektarach ziemi z reformy, stawali się posiadaczami setek i tysięcy hektarów, obejmowali pałace i dwory. Bywalcy kawiarni „Czytelnik”, ci co pisali panegiryki na cześć UB, a później podawali się za przeciwników PRL, budowali się w Dębkach nad Bałtykiem, kupowali rezydencje pod Warszawą, w Kazimierzu, na Mazurach i na Podhalu, a wielu kupowało rezydencje na Florydzie.

Miliony ludzi traciły pracę. Nieliczni się bogacili. Nieomal trzy tysiące funkcjonariuszy partii, służb cywilnych i wojskowych, także dziennikarzy stanu wojennego, wyjechało na placówki zagraniczne jako dyrektorzy ośrodków polskich, korespondenci, radcy i starsi radcy z tytułami ministra w ambasadach. Wielu czołowych aparatczyków otrzymało olbrzymie odprawy w dolarach i urządzało się za granicą.

Komuniści, ludzie zwani komunistami, zatrzymali w swych rękach media, instytucje kultury: film, teatry, muzea. Po wyborach „nie w pełni wolnych” przez miesiące nie byłem dopuszczany do pracy w radiu i telewizji, choć współpracowałem na umowie cywilno-prawnej z Redakcją Społeczną TVP. Musiałem zarejestrować się jako bezrobotny. Dopiero w 1990 zostałem szefem „Wiadomości” TVP.

Polska stawała się kolonią na wzór Kenii albo Bangladeszu. Ale niewielu o tym wiedziało. Pracowali u mnie dziennikarze stanu wojennego. Żadnego nie mogłem zwolnić. Każdego dnia miałem ponad czterdzieści interwencji w sprawie redagowanych newsów. Funkcjonowała nieoficjalna, ale ścisła cenzura.

Dziennikarze z gazet typu „Trybuna Ludu”, „Chłopska Droga”, ludzie z uczelni typu Akademia Polityczna Dzierżyńskiego, Akademia MSW albo WSNS przy KC PZPR, przekładali nogę przez ideologiczny płot i stawali się ludźmi nowej Polski.

Ludzie stanu wojennego, ci, którzy wojowali z narodem, po „wyborach nie w pełni wolnych” byli hojnie obdarowywani stanowiskami, honorami, tytułami, dobrami materialnymi.

Propagandysta stanu wojennego został korespondentem w Rzymie i Watykanie! Główny lektor TVP w stanie wojennym został radcą ministrem w Ambasadzie Polskiej w Sztokholmie i dyrektorem Polskiego Ośrodka Kultury w Sztokholmie. Mundurowy dziennikarz z bunkra telewizyjnego, ten, co zapowiadał ogłoszenie przez gen. Jaruzelskiego stanu wojennego, został radcą ministrem w Ambasadzie Polskiej w Moskwie.

Organizator bunkra telewizyjnego został w nowej Polsce dyrektorem Telewizji Regionalnej, a wykładowca w Akademii Dzierżyńskiego, bojownik o komunistyczną Polskę, stał się nagle działaczem katolickim i dyrektorem w Ministerstwie Edukacji.

Niektórzy ludzie stanu wojennego wyjeżdżali z milionami dolarów na Florydę, a byli i tacy, co polubili interesy w Polsce, na Wybrzeżu od Szczecina po Gdańsk. W tym czasie setki tysięcy i miliony Polaków traciły pracę i doświadczały nędzy i poniewierki. Fabryki, dopiero co unowocześniane, upadały i były sprzedawane za bezcen.

Przygotowania do wyprzedaży majątku narodowego trwały w Ministerstwie Finansów od 1985 roku. Dokumentacja zakładów, które po zbankrutowaniu miały być sprzedane albo zlikwidowane, pakowana była do wielkich pudeł. Likwidacja PRL, zwijanie komunistycznej ideologii, odbywało się bez dokumentacji, cicho i po ciemku.

Olszowski, sekretarz KC, członek Biura Politycznego, już w 1985 kupił sobie i swojej Zośce, dziennikarce „Sztandaru Młodych”, willę opodal Nowego Jorku w doskonałym otoczeniu bogatych ludzi. I tam wyjechał. Sekretarze, ministrowie kupowali ziemie, rezydencje, pałace. Zastępczyni dyrektora cenzury na Mysiej została sędzią w Wydziale Rejestrowym Sądu przy Świerczewskiego, dziś al. Solidarności.

To wszystko działo się naprawdę i było możliwe tylko dlatego, że w tym czasie ludzie, którzy zrobili rewolucję i obalili komunę, byli odsunięci od wpływu na rządzenie Polską. Nawet więcej, byli totalnie dyskryminowani i spychani na margines życia. Kariery robili ci, którzy zrobili stan wojenny, byli funkcjonariuszami partii i SB.

To, co stało się w 1989 i w latach dziewięćdziesiątych ma swoje konsekwencje dzisiaj. Komuniści nie utracili władzy w 1989 w „nie w pełni wolnych” wyborach. Przeciwnie, uwłaszczyli się na majątku narodowym, wzmocnili swój stan posiadania i, nierozpoznani, weszli w struktury różnych organizacji politycznych i społecznych.

Daje o sobie znać „trzecie pokolenie” komunistów, czyli wnuki Trockiego, radykalni bolszewicy, usprawiedliwiający Katyń i zbrodnie Stalina. Nikt tego nie widzi, bo ci, którzy powinni widzieć zagrożenie dla Polski, mają na oczach polityczne bielmo.

Sierpniowych rewolucjonistów, którzy brali komunę za kark i przygniatali do ziemi, zastąpili organizatorzy nowej Polski. W tej Polsce bezimienni rewolucjoniści i święci wolności, organizatorzy i przywódcy strajków i organizatorzy Solidarności, już nie istnieją w publicznych przekazach. Po prostu nie ma tych, bez których Sierpień na Wybrzeżu Gdańskim byłby jeszcze jednym kiełbasianym strajkiem.

Mężczyźni, którzy w Magdalence urządzali nową Polskę, dzisiaj głosem małych dziewczynek w lakierkach i białych skarpetkach mówią, że są politycznie niepokalani i czyści jak łza. Łza Judasza. Nie wypierają się, że byli w Magdalence. Owszem, pili czystą żytnią z Kiszczakiem. Polubili Cioska. Ale, mówią, to były takie czasy. „Takie czasy, niech pan zrozumie. Ale pan niczego nie rozumie”.

Nie rozumiem, dlatego pytam. Zeszło wam, Judasze, bielmo z oczu? Po trzydziestu latach staliście się nagle odważni? Zaskoczeni jesteście, a nawet zniesmaczeni tym nieprzyjemnym rokoszem komuny. A ja nie jestem zaskoczony. Widziałem komunistów, gdy mordowali i kłamali. Wiedziałem, że umowy z komunistami w krzakach Magdalenki muszą się źle skończyć.

To nie jest kwestia nawrócenia. To kwestia choroby duszy. Tę chorobę można okresowo zaleczyć. Nie sposób jej wyleczyć.

Rewolucja, zwana bezkrwawą, podobna jest do rosnącej na Sri Lance rośliny Kadupul, której żywot jest bardzo krótki. Roślina Kadupol rozkwita o północy i umiera przed świtem. Rewolucja ledwo zwycięży, a już umiera. Odchodzą romantycy, poeci, święci, marzyciele o wolności i prawdzie. Istotne jest wtedy, kto zostaje na placu, gdy budzi się porewolucyjny dzień.

Na placu został ten, który bronił sędziów stanu wojennego. Zostali ci, którzy bronili zbrodniarzy sądowych. Został ten, który sprzeciwiał się uznaniu partii komunistycznej za organizację zbrodniczą. Zostali ci, którzy gładko wprowadzili gen. Jaruzelskiego do Pałacu Prezydenckiego.

A co się stało po rewolucji z tymi, którzy wzniecali strajki, prowadzili te strajki, zakładali w kraju Solidarność? Wielu jeszcze żyje. I żyją ich dzieci i wnuki. Co z nimi? Nic z nimi. Żyją skromnie, ale przecież żyją. I powinni się cieszyć, że żyją, bo mogli nie żyć.

„Kiedy kończy się rewolucja, nie ma już samozwańczych świętych: ci zginęli, zostali usunięci albo zostali skorumpowani, żeby nikt nie świadczył, jak miało być – pisze Russell Kirk, zmarły przed kilku laty profesor prawa i filozofii, autor „The Conservative Mind”. – Nowi, porewolucyjni panowie poprawionego świata, to ludzie o martwych twarzach i miedzianych czołach. Oni wzięli władzę i do nich należy łup”.

No więc to zwijanie czerwonego sztandaru przez Rakowskiego w 1990 nie miało znaczenia. Bo komuna brała Polskę pod innymi sztandarami. Najważniejsza była i jest władza, a nie kolor władzy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię