UNIA RÓWNYCH I RÓWNIEJSZYCH – Artur Adamski

Jedna z lakonicznych i trafnych interpretacji położenia Polski w latach 1944-89 brzmiała: „socjalizm – to podstęp”. Dziś coraz częściej przekonujemy się, że analogicznym podstępem okazuje się Unia Europejska.

0
707

Pytanie, które dało początek integracji

Brzmiało ono: „Co zrobić z Niemcami?” Wybuch II wojny światowej uświadomił przywódcom wielu krajów, jak wielkim nieszczęściem są zjednoczone Niemcy. Przez kilka stuleci, w czasie których były one konglomeratem niewielkich państewek, rozwijała się w nich gospodarka, nauka i kultura, a nie – militarna agresja.

Wszystko zmieniło się w wieku XVIII za sprawą nowotworu Królestwa Prus. Rozrastał się on kosztem niemal wszystkich swoich sąsiadów, by po napaściach na Danię, Austrię i Francję w królewskiej rezydencji tej ostatniej w roku 1871 ogłosić powstanie Cesarstwa Niemieckiego. 43 lata później podjęło ono pierwszą z dwóch prób zapanowania nad światem. Ceną drugiej próby była zagłada kilkudziesięciu milionów ludzi, zrealizowana w dużej mierze w sieci ośrodków eksterminacji masowej, mającej na celu unicestwienie całych narodów. Rządy Wielkiej Brytanii i USA, informowane o tym przez przedstawicieli Rządu Polskiego na Uchodźstwie, wiedzę tę zachowały dla siebie. O skali zbrodni społeczeństwa Zachodu dowiedziały się więc dopiero w roku 1945, wraz upowszechnieniem filmu z obozu Bergen-Belsen, pokazującego wielki spychacz, brnący przez plac z piętrzącymi się zwałami zwłok. Równocześnie osłupiałe miliony widzów dowiadywały się, że zdjęcia pochodziły z jednego z mniejszych z setek analogicznych miejsc masowej zagłady. Wśród pomysłów na to, „co zrobić z Niemcami” pojawił się wówczas nawet taki, o którym do dziś woli się nie pamiętać. Miał on bowiem polegać na masowej sterylizacji obywateli Trzeciej Rzeszy.

Inne koncepcje w powojennych latach były jednak bliskie realizacji. Należały do nich bezterminowa okupacja, wykluczenie możliwości utworzenia zjednoczonego państwa niemieckiego a jeśli jakieś jego formy miałyby powstać to pozbawione sił zbrojnych i przemysłu. Istniejące fabryki miały być zlikwidowane, istotą całej niemieckiej gospodarki stać się miało rolnictwo. Parę lat po wojnie do ociężałych umysłów polityków z Waszyngtonu i Londynu dotarło jednak, że swą polityką w stosunku do ZSRS właśnie wyhodowali nowe, uzbrojone po zęby supermocarstwo. Mimo, że dopiero co przyklasnęli zagarnięciu przez nie połowy Europy, ostrzyło sobie ono zęby na pozostałą część kontynentu. Biały Dom natychmiast uznał, że Niemcy nie są tacy żli i już w 1949 roku doprowadził do odtworzenia niemieckiej państwowości. Równocześnie sekretarz stanu USA James Francis Byrnes ogłosił, że utworzone z zachodnich stref okupacyjnych terytorium RFN to wcale nie wszystko, co Stany Zjednoczone uznają za obszar państwa niemieckiego. Stwierdził bowiem, że polskie administrowanie ziemiami sięgającymi Odry i Nysy Łużyckiej, będzie tylko tymczasowe. Roztoczenie tej perspektywy podziałało uskrzydlająco – niedawno pokonani uwierzyli w odbudowę ogromnego, potężnego państwa. Tym bardziej, że „wielkiemu rozgrzeszeniu”, udzielonemu im przez Waszyngton, towarzyszył kolosalny strumień amerykańskiej bezzwrotnej pomocy i inwestycji. Błyskawicznie odbudowywał się wielki przemysł. Generalicja, kadra oficerska, ludzie hitlerowskich służb specjalnych, dopiero co ścigani za masowe zbrodnie, zostali amnestionowani, by kontynuować swe kariery w Bundeswehrze, wkrótce trzymającej pod bronią pół miliona żołnierzy, znów wyposażanych przez wyjeżdżające z niemieckich fabryk samoloty, armaty i czołgi z czarnymi krzyżami na pancerzach. Odium, jakie po ludobójczej wojnie przylgnęło do Niemców, nie było jednak łatwe do przezwyciężenia nawet za sprawą najpotężniejszych działań politycznych i propagandowych. Wprawdzie wskazywanie „sprawcy zastępczego” zaczęło się już w latach czterdziestych, ale przypisywanie Polakom niemieckich fabryk śmierci w tamtych czasach było jeszcze mało skuteczne. Otwarcie głosić to będzie mógł dopiero jeden z kolejnych prezydentów USA – Barack Obama. W pierwszych powojennych dziesięcioleciach świat jeszcze wiedział, kto mordował w Auschwitz, Stutthof czy Dachau i nie zdurniał jeszcze w stopniu, umożliwiającym przypisanie rzekomo nielicznej i wyobcowanej garstce zagłady milionów. Jednym z przejawów ostracyzmu było zamknięcie drzwi np. przed sportowcami. Reprezentanci Niemiec przez wiele lat nie mieli prawa uczestnictwa w międzynarodowych zawodach i mistrzostwach różnych dyscyplin. Podobnie, jak po I wojnie światowej, kiedy to Niemców nie dopuszczono do startu w igrzyskach w roku 1920 i 1924 po raz pierwszy po II wojnie reprezentacja Niemiec, i to złożona wyłącznie z kobiet, pojawić się mogła dopiero na igrzyskach w Helsinkach w roku 1952. Jeszcze na początku lat sześćdziesiątych nie dopuszczano Niemców do startu w dyscyplinach strzeleckich. Oczywiste skojarzenia z niemieckimi plutonami egzekucyjnymi nadal były zbyt świeże.

Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych forsowne rehabilitowanie, obłaskawianie i niesłychanie hojne obdarowywanie Niemiec szokowało, budziło odrazę i niepokój. Polska, kraj najbardziej poszkodowany, znajdował się wówczas w niewoli i był pozbawiony prawa głosu. Jego odczucia podzielała jednak np. Francja, postrzegająca odbudowę Niemiec jako zagrożenie kolejną napaścią z ich strony. Paryż nie dysponował siłą, mogącą powstrzymać kurs amerykańskiej polityki. Dostrzegał też zagrożenie ze strony imperializmu sowieckiego. Rozwiązaniem tego problemu miało być stworzenie, obejmującej również Niemcy, międzypaństwowej struktury, mającej powstrzymać ich dominację. Międzynarodowa współpraca gospodarcza – były celem pobocznym. Zasadniczym celem integracji europejskiej było spętanie Niemiec tak, by po raz kolejny nie stały się one hegemonem kontynentu europejskiego.

Skazywana dziś na zapomnienie istota europejskości

W listopadzie 1947 premierem Francji został Robert Schuman, całą nadzieję na odrodzenie Europy stratowanej przez niemiecki nazizm i jej ocalenie przed agresją sowieckiego komunizmu widzący w najpierwszym fundamencie europejskiej cywilizacji, samej istocie jej tożsamości i tradycji czyli – chrześcijaństwie. Wychodził z założenia, że wszystkie wyznania, oparte na wierze w Chrystusa i Nowym Testamencie, niewspółmiernie więcej łączy, niż dzieli a wiara ta jest najważniejszym z budulców, od dziesiątków pokoleń formujących ku świetności wszystkie europejskie narody i państwa. Należały do nich także Niemcy, które odrzucając pruski militaryzm i z gruntu antychrześcijański hitleryzm mogły budować swą przyszłość, odwołując się do przebogatej spuścizny wcześniejszych wieków swej historii. Schuman przypominał, że to właśnie na skale chrześcijaństwa zbudowano niegdysiejszy europejski uniwersalizm, że to jego zasady otwarły drogę do bezprzykładnej pozycji kontynentu i jego wiodącej roli w skali całego globu. Zdaniem tego męża stanu, głównego architekta europejskiej integracji, oczekującego dziś na beatyfikację Sługi Bożego Kościoła katolickiego – Europa mogła wyleczyć swe rany i budować szczęśliwą przyszłość bez wymierzonych przeciw komukolwiek ekspansji czy eksploatacji. Warunkiem niezbywalnym takiej drogi rozwoju musi jednak być chrześcijaństwo, wyrastająca z niego tradycja, zasady wynikające ze społecznej nauki Kościoła. Należą do nich empatia, solidaryzm, rywalizacja bez gwałtu sumienia, poszukiwanie korzystnych dla wszystkich obszarów współpracy. Sojuszników znalazł Schuman w politykach chadeckich, m.in. kanclerzu RFN Konradzie Adenauerze i premierze Włoch Alcide De Gasperim (dziś, podobnie jak Schuman, Słudze Bożym – „kandydacie do wyniesienia na ołtarze”). Inicjatywą zbliżającą państwa łacińskiego kręgu cywilizacyjnego było utworzenie w 1949 roku Rady Europy. W 1951 Francja, RFN, Włochy i kraje Beneluksu utworzyły Europejską Wspólnotę Węgla i Stali. Kolejnym krokiem było powstanie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Wolność inicjatyw gospodarczych, znoszenie barier celnych, rozsądne zasady normalizacji produktów wraz ze swobodą przemieszczania się ludzi, kapitału i towarów zaowocowały dynamicznym rozwojem i sukcesywnym podnoszeniem poziomu życia.

Spinelli i neomarksizm czyli Europa bez europejskich korzeni

Zaaplikowana Europie trucizna komunizmu przyniosła objawy dwojakiego rodzaju. Na obszarach jej otwartego triumfu doprowadziła do zniszczeń, ale ci, którzy tę zarazę przeżyli, w dużej mierze zostali na nią uodpornieni. Na obszarach, na których komunizm znany był tylko pod postacią iluzji, zadziałał jak odbierający rozum narkotyk. Najbardziej spektakularne tego typu wydarzenia działy się sto lat temu. W czasie zmagań Polaków z bolszewicką nawałą pomoc napływała z Węgier, dla których 133 dni piekła na ziemi, jakie zgotowali im bolszewicy pod wodzą Beli Kuna stanowiło lekcję, której powtórzenia i sobie i innym za wszelką cenę woleli oszczędzić. Wiedzy z takiej potwornej lekcji nie mieli natomiast Czesi, Niemcy czy Anglicy, którzy blokując każdą płynącą do Polski pomoc, sami na siebie ściągali jedno z największych nieszczęść, zaznanych przez ludzkość w całych swoich dziejach. Mieszkańcy zachodnich krajów naszego kontynentu zarazy tej nie zaznali do dzisiaj, stąd nadal są na nią podatni. Tym bardziej, że nawet w latach głodowej śmierci milionów poddanych imperium sowieckiego, nigdy nie szczędziło ono nakładów swej propagandzie i agenturze, działającym w państwach Zachodu. Triumfujący dziś w tych krajach marksizm w wydaniu Antonio Gramsciego zbiegł się też z doktrynami Altiero Spinellego, zła całego świata dopatrującego się w państwach narodowych, postulującego ich zespolenie w jedno omnipotentne, kontynentalne superpaństwo. Wyznawcy obydwu wizjonerów za głównego wroga postrzegają chrześcijaństwo – cywilizacyjny fundament, bez zniszczenia którego ich rewolucyjne projekty nie mają perspektywy realizacji. A sojusznika w unicestwianiu zarówno państw narodowych, jak i wszystkiego, co wiąże się z chrześcijaństwem, znajdują oni w nieprzeliczonych rzeszach przybyszów islamskich. Za sprawą takich tendencji Unia Europejska staje się dziś bytem wprost odwrotnym do tego, czym miała być w zamyśle swych ojców – założycieli.

Powrót niemieckiej hegemonii

Rozgrzeszenie i odbudowanie potęgi Niemiec przywróciło jej obywatelom wiarę w treść ich narodowego kodu kulturowego, według którego są oni nacją „kulturtregerów”, z racji swej rzekomej cywilizacyjnej wyższości powołanych do zaprowadzania w innych krajach określanego przez siebie ładu i przewodzenia innym. Nie zawsze przyznają się do tego otwarcie, ale już na pomysł wprowadzenia w Polsce podobnych do niemieckich rozwiązań prawnych, odpowiedzieli, że Polakom się one nie należą, gdyż Niemcy „reprezentują wyższą kulturę prawną”. O tym, że Niemcom w UE należy się więcej, dowiedzieliśmy się też wtedy, gdy ich stocznie mogły otrzymać pomoc publiczną a polskie nie. Uzasadnieniem miało być to, że wschodnie Niemcy cierpiały uzależnienie od ZSRS. Cierpienia Polaków, mimo że (w przeciwieństwie do Niemców) niczym niezawinione a przecież dotkliwsze, są jak widać mniej ważne. W RFN można też prawomocnie zakazać Polakom rozmawiania ze swoim dzieckiem po polsku, a nawet można odebrać dzieci polskim rodzicom. Gdyby coś podobnego wyrządzono Niemcom w Polsce, od ich krzyku zatrzęsłaby się chyba kula ziemska.

Według dr. Jacka Bartosiaka dzisiejsza Unia Europejska spełnia wszystkie kryteria klasycznego projektu imperialnego, w którym można wskazać metropolię i peryferia. Analogii z np. antycznym Rzymem trudno nie zauważyć. Spijającym śmietankę centrum była wtedy Italia a liczne prowincje ze swego podporządkowania też czerpały korzyści, w postaci kreślonego w stolicy imperium ustawodawstwa, kulturowych wzorców, mających wypierać „gorsze” tradycje rodzime czy akweduktów, wznoszonych pod okiem rzymskich budowniczych. Z peryferii do metropolii podążali też niewolnicy (dziś – zwabieni lepszym zarobkiem wykształceni specjaliści oraz tania siła robocza). Niemieckie koncepcje geopolityczne w XIX w. zwerbalizowane zostały w pojęciu tzw. Mitteleuropy. Według tego zamysłu Niemcy stanowić mają intelektualne centrum gospodarcze, wyposażone w najbardziej dochodowe, wiodące, nowatorskie gałęzie przemysłu. Kraje leżące za ich wschodnią granicą (głównie Polska) dysponować natomiast mają jedynie „gospodarką komplementarną”, czyli być dostawcą surowców, prefabrykatów, rezerwuarem nisko opłacanych rąk do pracy i rynkiem zbytu niemieckich produktów. Trudno nie odnieść wrażenia, że taki właśnie model niemiecko – polskich relacji gospodarczych forsuje Berlin od ponad trzydziestu lat. I trudno nie zauważyć, że Spinellowska wizja europejskiego superpaństwa jest usilnie realizowana z paroma jedynie korektami. Państwa narodowe de facto są zwalczane, ale nie wszystkie. Polska z najbardziej nawet absurdalnych powodów chłostana jest zarzutami o rzekomy nacjonalizm. Nie jest nim natomiast ustanowienie zasady, według której „niemieckie normy prawne na terenie RFN mają status wyższy od prawodawstwa europejskiego”. Wiele wskazuje na to, że z pozycją Niemiec jako hegemona już dawno pogodziła się Francja. Słabsza gospodarczo czuje się usatysfakcjonowana „miejscem nr 2” i przekonaniem o pełnieniu roli europejskiego centrum kultury. Ku zadowoleniu obojga w tym zakresie Berlin akceptuje rolę Paryża. Realizacja takiego ładu politycznego to jednak całkowite zaprzeczenie pojęcia Europy jako wspólnoty wolnych i równych narodów. Wykorzystywanie słowo „Europa” na użytek takiego projektu to właśnie podstęp, maskujący interesy silniejszych, dążących do podporządkowania i eksploatowania słabszych.

Co nie pasuje Niemcom

Berlin nie toleruje żadnych, dysponujących jakąś mocą nie – niemieckich podmiotów na terytoriach, które postrzega jako obszar swojej potencjalnej ekonomicznej czy politycznej dominacji. Robił więc wiele, by miejsce Jugosławii zajęło kilka skłóconych, małych państw i z radością powitał rozbicie Czechosłowacji. Na różne sposoby uparcie też lansuje „Europę regionów”, co w niemieckim interesie postulują u nas zwolennicy likwidacji urzędów wojewódzkich, mającej przekształcić naszą unitarną państwowość w luźną federację małych bytów. Takie mogą potem ciążyć ku innemu, także federacyjnemu państwu. Niemcy nie cierpią środkowoeuropejskich przywódców, dbających o podmiotowość swych państw. Za to marionetki, potrafiące na ich polecenie likwidować całe gałęzie przemysłu w swoich krajach, nagradzają najwyższymi stanowiskami w strukturach UE. Obsypują też złotem i wszystkimi możliwymi nagrodami każdego polskiego pisarza czy filmowca, przedstawiającego w swoich dziełach nikczemny obraz Polski (miernoty spełniający takie zapotrzebowanie stają się stypendystami, laureatami, wypowiadającymi się w mediach i na uniwersytetach dobrze opłacanymi „ekspertami od spraw polskich”).

Ostatnio coraz częściej jesteśmy świadkami powszechnego oburzenia, spowodowanego niestawianiem się Polaków do pracy na plantacjach szparagów i rezygnowaniem coraz większej liczby Polek z roli „pucfrałek”. Zajęcia te, przez szereg dziesięcioleci kojarzone w RFN z przybyszami z naszego kraju, w ostatnich latach przestają być atrakcyjne w następstwie podnoszenia się poziomu życia w Polsce. Co wielu Niemcom trudno zaakceptować i o co mają pretensje do swoich władz, które pozwoliły na pojawienie się takiej sytuacji. Tym bardziej, że w rolę polskich gastarbeiterów ani myślą wchodzić przybysze z krajów islamskich. Polska słaba i biedna – jest w interesie zarówno niemieckiego państwa, jak i jego szarych obywateli.

Możemy się więc spodziewać, że i media i fora Unii Europejskiej, oczywiście nie tylko niemieckimi głosami robić będą wszystko, by do władzy w Polsce powrócili gwaranci niemieckich interesów.

Otwarta dyskryminacja czy odrodzenie?

Niemcom nie brakuje Verhofstadtów, Timmermansów czy Janurowych, gotowych do mówienia tego, co myślą polityczne elity Berlina. Jacques Chirac nie tylko wskazywał Polskę jako tę, która powinna siedzieć cicho, ale też zapowiadał „Unię dwóch prędkości”. Kiedy dziś Węgry piętnuje się za wprowadzenie stanu wyjątkowego a równocześnie Polskę za jego niewprowadzenie – istota realizowanej przez UE polityki widoczna jest w pełnej jaskrawości: Unia ma się składać z państw dominujących oraz im podporządkowanych. Przeciw nie godzącym się na taki standard jakiś bat zawsze się znajdzie. Zrzucenie maski, jakim jest obecny paradoks równoczesnego ataku na Polskę i Węgry obnaża też jednak skalę paniki, jaka zapanowała w twardym jądrze Unii. Jeśli bowiem doszłoby do zacieśnienia współpracy między większą liczbą państw wschodniej części Unii Europejskiej – mogłoby to zahamować obecny kierunek rozwoju wspólnoty. „Międzymorze” mogłoby przeciwstawić się budowie zdominowanego przez Niemcy superpaństwa, marksizmem kulturowym zastępującego chrześcijańskie dziedzictwo Europy. Rzecz jasna – z taką „Europą” na pewno nie warto mieć nic wspólnego. Nie zapominajmy jednak słów Jana Pawła II o Europie potrzebującej Polski. Nasz wielki rodak już wtedy widział, że Unia Europejska zbliża się do drogi, która wielką część naszej cywilizacji poprowadzić może w stronę nieodwracalnego upadku. Rolą Polski i innych krajów doświadczonych totalitaryzmem oraz ciągle przywiązanych do swych chrześcijańskich korzeni, może być obstawanie przy kształcie Unii zgodnym z intencjami jej założycieli a zarazem stanowiącym kontynuację rzeczywistej europejskiej tradycji. Unia prawdziwie europejska – jest potrzebna i światu i Polsce.

Natomiast Unia jako twór imperialny, podporządkowany najsilniejszym jej członkom, jest nie do pogodzenia z ideą związku wolnych, równoprawnych, podmiotowych państw i narodów.

Poprzedni artykułA po nas niechby i potop szwedzki – Jan Lech Skowera
Następny artykułWolna Amerykanka – Agnieszka Marczak
Artur Adamski
Rocznik 1964, ma średnie wykształcenie techniczne i wyższe humanistyczne. W dziesiątym roku życia zaczął uprawiać dżudo, w szesnastym spadochroniarstwo, następnie został pilotem szybowcowym. Po wprowadzeniu stanu wojennego działał w Polskiej Niezależnej Organizacji Młodzieżowej, w 1985 został członkiem Solidarności Walczącej, której jedną z drukarni miał w swoim domu. Publikował w prasie podziemnej, był redaktorem naczelnym pism „Młodzież” i „Solidarność Dolnośląska”. Pracował w szkołach, mediach, obsłudze biznesu, prowadził własną działalność gospodarczą i m.in. dyskusyjny klub filmowy. Jako jeden z ośmiu uczestników teleturniejów w rodzaju „Miliarda w Rozumie”, którzy odnieśli najwięcej zwycięstw, brał udział w turnieju mistrzów „Najlepszy z Najlepszych”. Podróżował po czterdziestu krajach, w dużej części auto – stopem. Publikował w dziesiątkach gazet i czasopism, m.in. „Biuletynie IPN”, „Sieci Historia”, „Karkonosze”, „Odkrywca”, „Opcja na Prawo”, „Nowy Napis”, „Gazeta Polska”. Jest współautorem kilku książek oraz autorem wywiadu – rzeki z Kornelem Morawieckim. Odznaczony m.in. Krzyżem Wolności i Solidarności, Krzyżem Solidarności Walczącej, Krzyżem Służby Rzeczpospolitej”. Od 1989 żonaty, ojciec dwóch synów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię