Czy da się unieważnić Monteskiusza? – Paweł Falicki

Francuski filozof Karol Monteskiusz (1689-1775) twierdził, że stabilne państwo powinno mieć trzy niezależne od siebie władze: ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Takie trzy władze zapewniają stabilną konstrukcję państwa. Monteskiusz– jako wolnomularz – na stabilnych konstrukcjach raczej się znał.

0
708

Te trzy władze zapewniały również wolność obywatelom. Wolność jest oczywiście kategorią nie do pogardzenia, ale wydaje się, że obywatele przedkładają jednak dobrobyt nad wolność. Nawet, jeśli wolność nie jest dostępna w sposób nieograniczony, to bardziej chciałoby się mieć zapewniony dach nad głową, ciepłe stopy i pełny żołądek. Wolność jest cechą pożądaną najbardziej w takich sytuacjach, gdy jej brak jest rzeczywiście uciążliwy. Na przykład. za wygadywanie czego się chce na ulicy – władza dotkliwie bije i pakuje do więzienia. Ale jeśli łagodnie napomina, żeby nie brudzić chodników przed sądami stearyną, to wprowadza oczywiście ograniczenie wolności.

Łączenie którychkolwiek dwu z trzech władz prowadzi według Monteskiusza do absolutyzmu (nieprzyjemne zarzadzanie za pomocą strachu i degradacja gospodarcza) oraz równie nieprzyjemnej monarchii. Monarchia nakładała podatki na mieszczaństwo, z którego Monteskiusz się wywodził, więc nic dziwnego, że nie uważał jej za ustrój pożądany.

Zauważmy, że wyróżnienie trzech władz zostało dokonane bez podania kryterium tego podziału. Nawet podział tortu zawsze odbywa się według jakiegoś kryterium, a co dopiero podział władzy! Jeśli się tego nie ustali, to podział przestaje być podziałem. Na przykład gdybyśmy podzielili władzę jedynie na ustawodawczą i wykonawczą, to taki podział byłby dobrze zdefiniowany, tzn. logiczny. Kryterium takiego podziału to stosunek do prawa: ustawodawcy wytwarzają prawo, a wykonawcy je realizują (wcielają w życie). Natomiast żaden ustawodawca nie wykonuje prawa ani żaden wykonawca nie tworzy prawa.

Niestety Monteskiusz wrzucił tu jeszcze władzę sądowniczą, czym popsuł nie tylko estetykę, ale sens podziału. Przez to intuicyjna kompletność trójpodziału władzy zaczyna się chwiać. Według jakich kryteriów dzielić władzę, by ją dobrze zdefiniować i skłonić do dobrej służby społeczeństwu zastanawiał się nie tylko Monteskiusz. Pisał o tym również nasz rodzimy filozof Leszek Nowak („Wolność i władza”, Poznań 1981). Uważał on, że z władzą mamy do czynienia wtedy, gdy mamy materialny wpływ na społeczeństwo. Wyróżniał władzę państwową (administracyjno-polityczną), władzę w sferze ducha oraz władzę gospodarczo-ekonomiczną. Twierdził, że najlepiej, by były one rozdzielone, bo ich łączenie daje w rezultacie socjalizm (w wydaniu, jakie mieliśmy w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej).

Do tematu władzy odnosił się także Kornel Morawiecki. W 181 numerze „Gazety Obywatelskiej” z grudnia 2018 ukazały się jego Tezy Solidaryzmu. Jedna z nich brzmiała następująco:

Do tradycyjnego europejskiego podziału władzy politycznej na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą oraz do wymogu równowagi między tymi władzami w solidaryzmie dochodzi ogólniejszy podział na władzę polityczną, ekonomiczną i medialną i wymóg równowagi między nimi. W realnym socjalizmie dominowała władza jednej partii, w realnym kapitalizmie dominuje władza pieniądza. I tak źle, i tak niedobrze”.

Autor do nieprecyzyjnego podziału monteskiuszowskiego dodaje jeszcze bardziej nieprecyzyjny „podział” z kolejnym postulatem „równowagi”. Natomiast dostrzeganie istnienia różnych władz działających w różnych sferach – ma oczywiście walor poznawczy. Tak więc krytyczna uwaga Kornela Morawieckiego o dominacji władzy jednej partii, bądź dominacji władzy pieniądza jest trafna. Niestety nikt dotąd nie rozwinął tej interesującej myśli, jak mianowicie miałyby się „równoważyć” działania nowo wskazanych władz: politycznej, ekonomicznej i medialnej.

Współczesne państwa próbują porządkować działanie różnych władz, tworząc nad nimi zapis nadrzędny zwany konstytucją i postulując jego przestrzeganie przez wszystkie władze. W tradycji europejskiej już od setek lat przyjmuje się, że konstytucję tworzy suweren i nie należy z nią dyskutować. Ale dokument ten w gruncie rzeczy też jest samozwańczy i uzurpacyjny, jeśli suweren wziął sobie sam władzę „z ulicy”. Te jego brzydkie cechy maskowane są jedynie tym, że tworzony jest z zasady „demokratycznie”, tzn. jest emanacją uśrednionej woli ludu, który dobrowolnie poddaje się władzy opisanej przez niego właśnie w konstytucji. To rozumowanie jednak jest nielogiczne, bowiem nie wiadomo, dlaczego to akurat głosujący lud miałby być suwerenem. Ponadto nie każdy przecież wierzy w demokrację.

Te rozważania pozostawmy jednak konstytucjonalistom, a skupmy się na dziś widocznych cechach władz, które w trójpodziale powinny prowadzić społeczności do stabilnego dobrobytu. Od dobrych kilku dziesiątek lat obserwujemy bowiem w państwach „demokracji liberalnej” nierównowagę pomiędzy władzami.

Pierwszy element tej nierównowagi to nadanie władzy wykonawczej inicjatywy legislacyjnej. Rządy generują pomysły na nowe prawo i zgłaszają je do parlamentów. Ponieważ rząd jest z reguły aktywniejszy niż parlament, po pewnym czasie doprowadzają do uwiądu intelektualnego parlamentarzystów, którzy jedynie ustosunkowują się do projektów rządowych. Parlamenty zaczynają funkcjonować jedynie jak maszynki do głosowania nad prawem proponowanym przez rząd, czyli władzę wykonawczą. Jest to przecież poważne naruszenie monteskiuszowskiego trójpodziału władzy! A czy zredukowanie funkcji obu izb parlamentu do roli maszynki do głosowania nie jest przypadkiem faktycznym krokiem do autokracji? Z drugiej strony – przecież wybory parlamentarne świadczą o demokracji! Można zatem demokratycznie wybrać autokratyczną władzę…

Odnotować warto także ciekawe zjawisko rozwarstwiania się władzy ustawodawczej. W wielu państwach parlamenty są dwuizbowe po to, by proces tworzenia nowych praw zmuszał legislatorów do dyskusji i refleksji przed podjęciem obowiązujących społeczeństwo uchwał. Niespieszne zmiany obowiązującego prawa uważa się powszechnie za zaletę daleką od rewolucyjnej łapczywości tworzenia nowych przepisów po nocach. Otóż w Polsce następuje rzadkie zjawisko zawłaszczania części władzy politycznej przez jeden z organów ustawodawczych. Mianowicie polski Senat próbuje prowadzić własną politykę zagraniczną, niezależną od rządu, a nawet z nią sprzeczną.

W niektórych państwach obecnie nasila się marginalizowanie władzy sądowniczej. Nie chodzi jedynie o pomysły polskiego ministra sprawiedliwości. Ten proces znacznie wykracza poza lokalne problemy. Uzależnianie sądów od innych władz widać na przykład w Turcji ( władza prezydenta pozwala aresztować sędziów nierealizujących polityki państwowej). Również mianowanie sędziów przez urzędującego prezydenta lub nawet ministra sprawiedliwości (Niemcy) zmniejsza zakres niezależności władzy sądowniczej. Czy sądownictwo powinno chodzić na pasku innych decydentów? Czy to jest w ogóle jeszcze jakaś władza? Ale być może takie państwa są zarządzane dzięki temu sprawniej?

W takiej sytuacji warto się zastanowić, czy możliwe są inne modele współczesnego państwa, niekoniecznie oparte na tradycyjnym trójpodziale władzy. Funkcjonujące przez setki lat w historii monarchie często nie miały wyodrębnionej żadnej władzy sądowniczej. Sędzią był król, ewentualnie wskazani przez niego urzędnicy. Pamięć o dobrych, mądrych orzeczeniach w sporach przetrwała nawet w języku potocznym. Salomonowe wyroki odnoszą się przecież do znanego ze sprawiedliwości króla Salomona. Ponieważ monarchie były z reguły dziedziczne, dlatego być może i dziś widać tendencję w sądach, by i tam wprowadzać dziedziczność stanowisk? Czy współczesna monarchia z królem, który jest jednocześnie sędzią to zupełny absurd?

Czy państwa bardziej autokratyczne są źle zarządzane? Czy Rosjanie, Chińczycy, Amerykanie, Hindusi, Turcy, Niemcy, Irańczycy nie popierają swoich prezydentów, kanclerzy i ajatollahów? Czy rzeczywiście ludy tam cierpią pod butem tyranów? Dogmat o trójpodziale władzy kruszy się nie tylko w Polsce.

Czy do pomyślenia są zatem państwa, w których nie ma trójpodziału władzy? Co zrobimy w Polsce, gdy wszyscy sędziowie wzajemnie się wyaresztują? Czy będzie nam się nam żyło gorzej czy lepiej, gdy policja będzie wymierzała sprawiedliwość od ręki? Wiem, wiem, trąci to rewolucyjnymi trójkami sądowymi z lat pięćdziesiątych. Ale niektórzy sędziowie z tych trójek są aktywni w Polsce do dzisiaj…

Dobrze jest, gdy spór rozsądza ktoś bezstronny. Spory między obywatelami mogłyby być rozstrzygane przez prezydenta, króla, gubernatora – słowem: kogoś trzeciego, komu powierzyliśmy władzę rozstrzygania sporów. Może sędziowie powinni być wybierani na czas określony tak, jak posłowie czy senatorzy? Gorzej jest jeśli spór zachodzi między obywatelem a jakąś inną władzą, np. wykonawczą (rządem). W Polsce przywykliśmy, że rząd nie jest nasz, jest obcy, okupacyjny, dbający o swój interes, a nie o nasz dobrobyt. Wiele jest do zrobienia, by Polacy ufali własnym władzom Ale sędzia na państwowym garnuszku nie będzie bezstronny. Nie tylko dlatego, że rząd go mianował, ale dlatego, że to rząd wypłaca mu pobory.

A może sędziowie powinni przejść na utrzymanie samorządów? Prezydent miasta, burmistrz i wójt będą ustalali ich pensje. Czy warto się nad takim rozwiązaniem zastanowić.

Państwo nie oparte na monteskiuszowskim trójpodziale władzy… Jak dzisiaj wyglądałaby Polska bez władzy sądowniczej? Czy będzie się dobrze rozwijała i czy będziemy z niej dumni?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię